Wszystkim którzy interesują się kryminałami nazwiska Saszy Załuskiej czy Huberta Meyera nie są obce. Czytelnicy powieści z dreszczykiem do listy policyjnych profilerów powinni dopisać jeszcze jedno nazwisko – Jana Gołębiowskiego. Z tą jednak różnicą, że w przeciwieństwie do książkowych bohaterów, istnieje on naprawdę. I codziennie pomaga policjantom zgłębić umysły i motywacje psychopatów, zbrodniarzy i morderców.
Użycie psychologii jako narzędzia pomocnego w tropieniu i ściganiu przestępców to sprawa stosunkowo świeża. Boom na profilerów rozpoczął się w latach 90-tych, po tym, jak popkultura mocno spopularyzowała zarówno samych seryjnych morderców, jak i ich poszukiwaczy. I tak, od kilkunastu lat mamy wysyp filmów, seriali i książek o policyjnych psychologach, którzy tropią morderców.
Jak jednak wygląda rzeczywiście praca profilera? Jak można nim zostać? Jakie musi mieć umiejętności? Co jest w tej pracy najtrudniejsze? Na czym polega kryminalny „model według świętego Mateusza”? I czy rzeczywiście można "wejść" w umysł seryjnego mordercy? O tym rozmawiamy z najsłynniejszym polskim profilerem, Janem Gołębiowskim. Okazją do tego jest jego nowa książka „Umysł przestępcy”.
Swoją książkę zaczyna pan od cytatu z Ewangelii św. Mateusza – ostrzeżenia przed fałszywymi apostołami – „Po owocach ich poznacie”. Skąd pomysł, żeby ten fragment był mottem książki?
– To bardzo znany fragment. Nie trzeba być znawcą Pisma Świętego, żeby wiedzieć, co znaczy „po owocach ich poznacie”. Każdy wie, że można poznać drzewo po owocu, jaki rodzi. Cytat ten znany jest także kryminologom i profilerom. Czasem, nieco humorystycznie, nazywam to „modelem profilowania kryminalnego według świętego Mateusza”. Choć oczywiście widzimy różnice – w Ewangelii chodziło o ocenę moralną działań człowieka. Profiler natomiast nie zajmuje się moralnością. On musi ocenić mechanizmy psychologiczne i przypisać je konkretnym typom człowieka, sprawcy przestępstw.
Profilowanie jest dość nowym narzędziem śledczym – to określenie, którego używam do opisania czym jest profilowanie kryminalne. Ale jego korzeni można szukać wręcz w starożytności. Swego rodzaju profile tworzył już Hipokrates. Stworzył typologię ludzi wychodząc z założenia, że istnieje powiązanie pomiędzy zachowaniem człowieka, a jego konstrukcją psychologiczną. Pionierskie prace – z czego nie zdawali sobie nawet sprawy – wykonali lekarze pracujący przy sprawie Kuby Rozpruwacza w końcówce XIX wieku. Ale za kolebkę profilowania zgodnie uznaje się Stany Zjednoczone i słynna Akademia FBI w Quantico. To są lata 70-te XX wieku. Można więc powiedzieć, że nowoczesne profilowanie zaczęło się około 45 lat temu.
U nas przyszło nieco później. Chociaż pierwsze próby bardziej intuicyjnego opisywania sylwetki sprawcy przez specjalistów z zakresu psychologii, a także psychiatrii – bo w tamtym okresie zajmowali się tym także psychiatrzy – to połowa lat 60-tych. Wiadomo na przykład, że przy słynnej sprawie wampira z Zagłębia, którym został okrzyknięty Zdzisław Marchwicki, też pracowali specjaliści z zakresu psychologii, psychiatrii, seksuologii, kryminologii, a nawet ściągnięto z USA na konsultacje praojca profilerów, Jamesa Brussela – psychiatrę, który zasłynął profilem szalonego bombera z Nowego Jorku. Wydał wtedy legendarną opinię w której opisywał, że szalony bomber będzie miał dwurzędową marynarkę zapiętą na wszystkie guziki.
Ale profesjonalne profilowanie zaczęło się w Polsce, w końcówce lat 90-tych. A prawdziwy rozpęd uzyskało w latach dwutysięcznych. Można więc powiedzieć, że profilowanie jest u nas wykorzystywane od mniej więcej 20 lat.
Profilowanie kryminalne od samych swoich początków było wykorzystywane do poszukiwania sprawców takich zbrodni, których natury nie rozumiano – przy seryjnych przestępstwach, często z elementami psychopatologii seksualnej, gdy pojawiały się hipotezy o zaburzeniach psychicznych, których nikt nie mógł racjonalnie wyjaśnić. Można na zasadzie zimnej kalkulacji zrozumieć to, że ktoś robi napad na bank, czy dokonuje rozboju, bo potrzebuje pieniędzy. Ale trudno zrozumieć, dlaczego sprawca coś dziwnego robi z ofiarą – wycina kawałki jej ciała, obnaża, układa ciało w nietypowej pozie. Dlaczego to robi? Dla swojej chorej przyjemności? Tak było z Kubą Rozpruwaczem, seryjnym mordercą, który dosłownie patroszył swoje ofiary. Ludzie nie mogli tego zrozumieć. Podobnie z wampirem z Zagłębia. I choć dzisiaj wątpi się w sprawstwo Zdzisława Marchwickiego – zwłaszcza całej serii zabójstw – to wtedy była to rzecz mrożąca krew w żyłach lokalnej społeczności. I dlatego wtedy prokuratorzy zapraszali do śledztwa ludzi, którzy znali się na różnych niezrozumiałych i dziwnych motywacjach i rozumieli mechanizmy psychopatologiczne. Najpierw w profilowaniu pojawili się psychiatrzy, a potem psychologowie.
W dzisiejszych czasach profilowanie jest wykorzystywane też w przestępstwach o mniejszym kalibrze. Profilowałem na przykład kiedyś w sprawie oszustwa przez internet – sprzedaży produktu sportowego w okazyjnej cenie 2,5 tys. złotych. Pieniądze zostały wysłane, a sprzęt nie przyszedł. I prokurator wpadł na pomysł, żeby przeanalizować komunikację pomiędzy sprzedawcą - oszustem, a kupującym, zbadać okoliczności i spróbować zrobić na tej podstawie profil. Można więc wykorzystywać profilowanie w sytuacjach, gdzie nikt nie zginął czy nawet nie ucierpiał fizycznie.
Ten zawód niesie za sobą pewien „bagaż” popkultury: „Milczenie owiec”, „Zodiak”, „Kolekcjoner kości”. We wstępie do książki pisze pan o fascynacji tymi filmami. Od tego zaczęło się pana zainteresowanie profilowaniem?
– Tak, zaczęło się właśnie od tego. Zafascynowałem się książkami Tomasa Harrisa i tym dziwnym rodzajem bohatera, czy właściwie antybohatera, którym jest Hannibal Lecter, mimo to silniej identyfikowałem się z agentem FBI, który go wytropił. Czytałem te książki jako nastolatek. Zaczytywałem się też klasycznymi kryminałami Artura Conan Doyla, czy Agatą Christie. Bardzo lubiłem też polskiego autora kryminałów, Joe Alexa (pseudonim Macieja Słomczyńskiego). Przeczytałem wszystkie jego książki. I na pewno w plastycznym umyśle nastolatka wywarło to jakieś piętno. Później, w czasie studiów psychologicznych, wróciły do mnie te zainteresowania. I poczułem, że chciałbym tę psychologię wykorzystywać, nazwijmy to górnolotnie – w służbie organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. I to się udało. Refleksja może być więc taka, że popkultura ma wpływ na nas wszystkich. I na mnie też.
Wspomniał pan o tym, że psychiatra, jego wiedza, jest potrzebna do profilowania. Ale w tej chwili profiler to osobny zawód. Czym różni się on od psychiatry?
– Przede wszystkim trzeba wprowadzić rozróżnienie psychiatra – psycholog. Pierwsi profilerzy byli psychiatrami. A psychiatra jest lekarzem i jego zadaniem jest doprowadzenie człowieka do zdrowia. Wtedy psychologia była jeszcze nauka młodą, ciągle się rozwijającą. Ale w miarę upływu czasu psychologowie zaczęli wypierać psychiatrów i zastępować ich przy profilowaniu. Dlaczego?
Psycholog widzi jednak więcej odcieni szarości. Nie tylko rozróżnienie zdrowie-choroba. To bardzo ważne, bo z czasem zaobserwowano, że duża część sprawców, a w zasadzie większość, nie jest wcale chora psychicznie. Zwłaszcza w pewnych kategoriach przestępstw. A tych jest bardzo dużo: można profilować rozboje, groźby, wymuszenia rozbójnicze, podpalenia, zabójstwa pojedyncze, zabójstwa seryjne, zabójstwa masowe. I większość sprawców tych przestępstw jest zupełnie zdrowych pod kątem psychiatrycznym. Mają za to zaburzoną osobowość. A jeśli chodzi o niuanse zaburzeń osobowości, a zwłaszcza odgadywanie procesów motywacyjnych to są one właśnie domeną psychologii.
Dlatego psychologowie zaczęli wypierać psychiatrów z profilowania – mieli szerszy ogląd, szersze pole działania. Bo psychologia to szereg specjalizacji – można być terapeutą czy klinicystą, ale też psychologiem biznesu, sportu czy coachem. Psycholog zajmuje się nie tylko zaburzeniami ale także osobami zdrowymi i dlatego w profilowaniu psychologowie doskonale się odnaleźli.
Trzeba też powiedzieć, że czasem nawet to nie wystarcza i trzeba wyjść poza psychologię. W Stanach Zjednoczonych profiler może być też kryminologiem, czyli kimś kto ma zaplecze prawnicze. A czasem musi iść w kierunku medycyny sądowej. Można więc powiedzieć, że profilowanie jest zajęciem multidyscyplinarnym.
Jak wygląda profilowanie od strony praktycznej? Czy pan, jako profiler zawsze jedzie na miejsce zbrodni, ogląda je?
– Rozczaruję pana. W przeciwieństwie do wszystkich filmów i seriali bardzo rzadko znajduję się na miejscu zdarzenia. Profilerzy bywają na miejscu zdarzenia, ale nie z ekipą oględzinową. To, do czego przyzwyczaiły nas filmy, czyli sytuacja, gdzie na miejscu zbrodni leżą zwłoki, ogląda je medyk, technicy zabezpieczają ślady, a pomiędzy nimi chodzi profiler, zdarza się bardzo rzadko.
Profiler przede wszystkim bazuje na aktach. Na tym, co zabezpieczą technicy, na protokołach oględzin, materiałach z sekcji zwłok, opiniach specjalistów z zakresu kryminalistyki czy medycyny sądowej.
Dlaczego nie ma profilera ma „gorącym” miejscu zdarzenia, gdy dokonywane są pierwsze oględziny? Skoro w filmach zawsze jest, a w rzeczywistości bardzo rzadko? Warto to wyjaśnić. Po pierwsze, gdy przychodzi zgłoszenie o przestępstwie, gdy ktoś odnajduje zwłoki, nie można na nic czekać. Trzeba maksymalnie szybko podjąć działania. Przyjeżdża ekipa dochodzeniowa, policjanci rozpytują ludzi, technicy zabezpieczają ślady, przyjeżdża medyk sądowy i zaczyna dokonywać oględzin zwłok. Zazwyczaj na tym etapie nie wiadomo dokładnie z czym mamy do czynienia: czy sprawa będzie standardowa, bądź nawet łatwa do rozwikłania, czy będzie sprawą trudniejszą. O tym, czy profilera włączyć do sprawy decyduje prowadzący śledztwo. I bywa tak, że później, po wyjeździe ekipy oględzinowej staram się dojechać na miejsce zdarzenia i je obejrzeć.
W praktyce dużo zależy od tego, kiedy, gdzie, a nawet o jakiej porze nastąpiło zdarzenie. Jeśli to jest na przykład weekend, zajmuje się tym najpierw ekipa dyżurująca, a później ktoś inny przejmuje śledztwo i prowadzi je długofalowo. Zazwyczaj przynajmniej kilkadziesiąt godzin zajmuje obrobienie pierwszych informacji. A często są one bardzo ważne. Na przykład, któryś ze świadków powie nam: ofiara lubiła napić się alkoholu i piła z takim człowiekiem, który mieszka na końcu ulicy z – nazwijmy go – panem Heńkiem. Wtedy śledczy idą do pana Heńka, który leży pijany i – powiedzmy – ma na sobie ślady krwi. Muszą poczekać, aż przetrzeźwieje, żeby go przesłuchać, muszą zabezpieczyć widoczne na nim ślady, wysłać je do laboratorium, być może potwierdzić DNA. A jak pan Henryk wytrzeźwieje i powie „tak, przyznaję się, zabiłem swojego kolegę. Pokłóciliśmy się o to, kto idzie po kolejną flaszkę”. Laboratorium potwierdza, że krew na panu Henryku, to krew denata. I sprawa rozwiązana.
Ale bywa też tak, że kilkadziesiąt godzin zajmuje ocena materiału i wtedy widać, że sprawa nie jest taka łatwa i standardowymi metodami jej się nie rozwiąże. Wtedy jeden z prowadzących śledztwo, prokurator lub policjant, stwierdza, że może być potrzebna pomoc profilera.
Jeszcze innym aspektem pojawienia się w śledztwie profilera są sprawy z tak zwanego „Archiwum X”. I te zespoły, które takie sprawy prowadzą, bardzo często korzystają z profilerów-psychologów. Przede wszystkim dlatego, żeby profilerzy nowym, świeżym i innym sposobem patrzenia przeanalizowali ten stary materiał. Tu dużo zależy od tego, czy mamy sprawę 10-cio czy 20-to letnią, czy starszą. I trzeba pomyśleć, czy jest sens wyjazdu na miejsce zdarzenia na przykład po 25 latach. Moja najstarsza sprawa z Archiwum X miała 28 lat w momencie, gdy do niej dołączyłem. To było zabójstwo dwojga dzieci na leśnej polanie. Gdy po takim okresie oglądałem miejsce zdarzenia, to miałem świadomość, że cała okolica wygląda już całkiem inaczej, niż 28 lat temu. Małe drzewa urosły, duże się połamały, okolica się zmieniła. W takich okolicznościach oględziny profilera mają zupełnie inne znaczenie.
Trzeba też pamiętać, że sam profiler nie ujawnia śladów. Jeśli nawet jest na „gorących” oględzinach. Byłem na takich bodaj dwa razy a i tak musi się czekać, aż technicy skończą swoją pracę. Przede wszystkim dlatego, żeby nie naniósł swoich śladów lub nie zadeptał śladów sprawcy. To nie jest tak jak na filmach – że profiler idzie przodem, wszystkiego dotyka. Musi – jak mówią policjanci – znać swoje miejsce w szeregu i wiedzieć, kiedy może zacząć działać.
Profiler patrzy na miejsce zdarzenia w szerszym kontekście. Mnie na przykład bardzo pomagają mapy i rzeczywiście chyba wszyscy profilerzy często korzystają z map. W dzisiejszych czasach są to oczywiście mapy internetowe. Zdarzało mi się robić oględziny przy użyciu opcji StreetView, bo dzięki nim mogę poznać różne cechy miejsca zdarzenia – czy to miejsce oddalone od innych siedzib ludzkich, gdzie są szlaki komunikacyjne, czy to bezdroże, czy obok jest las, przystanek autobusowy, jaki jest układ ulic, skąd sprawca mógł dojść i gdzie mógł uciec z miejsca zdarzenia. Taki kontekst jest dla mnie bardzo ważny.
Z drugiej strony, czasem dobrze byłoby być osobiście na miejscu zdarzenia. Zwłaszcza wtedy, gdy oględziny nie są zrobione wzorcowo. Spotykam się niestety z tym, że materiał poglądowy, czyli dokumentacja fotograficzna, czy film z oględzin nie jest doskonały. I dla profilera zawierają za mało informacji. Coś jest pokazane niedokładnie, nie mówiąc już o pominięciu pewnych rzeczy, które śledczym wydawały się nieistotne, a dla profilera mogą wnosić ważne informacje. Na przykład, jeśli mamy zabójstwo w mieszkaniu czy domu ofiary to, robiąc oględziny, staramy się zbudować portret, czy profil psychologiczny tej ofiary. Dlaczego? Bo tak naprawdę, zanim zacznie się mówić o sprawcy, profiler buduje portret ofiary. Po to, żeby opisać jej zwyczaje, nawyki – to one tworzą kontekst całego zdarzenia. I gdybym wszedł na takie miejsce zdarzenia wcale nie oglądałbym zwłok – jak to się dzieje często na filmach – ale poszedłbym w bok, oglądać książki na półkach i inne rzeczy należące do ofiary.
Chciałbym zapytać o samo profilowanie. Określa je pan w książce jako coś pomiędzy nauką, a sztuką. Na czym polega profilowanie – w praktycznym wymiarze? Co ma wspólnego ze sztuką?
– Osoby, które interesują się profilowaniem od lat prowadzą dyskurs, czy profilowanie to nauka, czy sztuka. Sztuka nie w rozumieniu artystycznym, ale bardziej – jako usystematyzowane umiejętności. Coś jak sztuka kulinarna czy sztuki walki. Sztuka kulinarna to nie zwykłe gotowanie, a sztuka walki to nie zwykle mordobicie. Ważne są schematy, techniki, trening, niuanse. Nie jest łatwo zostać mistrzem sztuk walki.
Profilowanie kryminalne jest działaniem praktycznym. Jest to po prostu usługa. Jestem więc rzemieślnikiem, który wykonuje usługi dla organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Profil kryminalny nie jest diagnozą i nie jest też badaniem naukowym, które ma pokazać z wysokim prawdopodobieństwem, że jest tak i tak. Bywa, że człowiek się myli. Jest to narzędzie śledcze i służy do budowania wersji kryminalistycznych. Dlatego bardzo rzadko profil jest jednokierunkowy. I to też odróżnia rzeczywistość od popkultury. Zazwyczaj profile w książkach czy serialach są jednoznaczne – sprawca jest taki i taki. W rzeczywistości mówi się: „sprawca może być taki i taki, ale może być też trochę inny”.
Na pierwszy rzut oka może to wyglądać na „gdybanie”, ale budowanie uzasadnionych i racjonalnych wersji śledczych – bo profiler zawsze musi napisać dlaczego uważa, że sprawca może taki być i oprzeć to na materiale dowodowym z akt sprawy – ma duży sens. Opinia profilera staje się rodzajem mapy, zawiera wskazówki dla prokuratora czy policjantów jak dojść do sprawcy. W przeciwieństwie do tego co widzimy w filmach, profiler sam nie łapie sprawcy. Jest rodzajem konsultanta, pełni w śledztwie rolę wspierającą. Przykładowo – jeśli mamy ślady z miejsca zdarzenia, na przykład spermę, mamy też DNA sprawcy. Pozostaje tylko pytanie – z czyim DNA to pobrane ze zdarzenia porównać? Od kogo wziąć materiał porównawczy? Sąsiadów, przypadkowych ludzi z ulicy? Osoby wskazane przez świadków – byli partnerzy, osoby skonfliktowane z ofiarą? To może być bardzo duża grupa. Ale prowadzący dochodzenie może też posłużyć się profilowaniem. I profiler może opisać, co jest najbardziej prawdopodobne i według tego schematu można pobierać materiały genetyczne i w ten sposób potwierdzać, bądź wykluczać poszczególne osoby. Oczywiście śledczy maja też do dyspozycji inne metody. Na przykład operacyjne – mogą pracować ze źródłami czy założyć podsłuch.
Ma pan do czynienia z ciemną stroną ludzkiej natury, z przestępstwami najcięższego kalibru. Zastanawiam się, czy musi pan jakoś odreagowywać to, czym się pan zajmuje?
– Nie demonizował bym swojej pracy aż tak bardzo. Sam ją sobie wybrałem, więc coś mnie do niej ciągnęło. Myślę, że osoba, która lubi swoją pracę, a ja jestem pasjonatem profilowania, mniej się w pracy stresuje. Patrząc na znajomych, którzy pracują w „zwykłych” zawodach, na przykład w korporacjach, widzę, że także mają bardzo duży stres. Dużo zależy od naszego stosunku do pracy, ale także dystansu do niej.
Rzeczywiście dotykam mrocznej strony i krzywdy ludzkiej, ale wbrew wszystkiemu nie to jest najbardziej stresujące. Zdziwi się pan – bardziej stresujące jest napisać profil… w terminie. Każdy to zna – szef kazał i trzeba wyrobić się w terminie. Jeden ma policzyć, drugi sprzedać trzeci zbudować. A ja, zrobić profil. Ale wyrobienie się w terminie jest dla wszystkich stresujące. I dla mnie też – to jest stres, który bardziej mi doskwiera, niż to, że obejrzałem zdjęcie zwłok czy analizuję jakieś przestępstwo.
Ale rzeczywiście stres trzeba umieć odreagować i każdy ma na to swój indywidualny sposób. Jeden chce się wyciszyć, drugi wyżyć, a ja bardzo lubię chodzić na spacery z psem. Zresztą są badania psychologiczne pokazujące, że poprzez kontakt z psem, który nazywamy dogoterapią, poziom hormonów stresu z grupy kortyzoli zmniejsza się. Potwierdzają to też badania fizjologiczne z pobieraniem próbek krwi – w kontakcie ze zwierzęciem, a zwłaszcza z psem ten poziom się zmniejsza. Dlatego chodzę na długie spacery z psem – do lasu, na łąki - i zarówno mnie, jak i psa to odstresowuje.
Wróćmy jeszcze na chwilę do profilowania jako takiego. Chciałem zapytać o "wcielanie się" w skórę seryjnych morderców. Pełno jest tekstów popkultury, na czele z przywołanym już Hannibalem Lecterem, które przedstawiają profilera, jako kogoś, kto chcąc schwyć psychopatę musi podjąć prowadzoną przez niego grę, zacząć myśleć tak jak on. To wiąże się z ryzykiem - albo takim, że psychopata "zalęgnie się" w naszej głowie, albo tym, że jego obłędem" możemy się zarazić. Czy rzeczywiście coś z popkulturowych przedstawień jest prawdą?
– Wchodzenie w umysł sprawcy to chwyt marketingowy - książki czy filmy oferujące "podróż w głąb psychiki psychopaty" lepiej się sprzedają. Nie można zacząć dosłownie myśleć tak, jak ktoś inny, tutaj ocieralibyśmy się o telepatię. Profiler, zwłaszcza, który jest psychologiem, rekonstruuje możliwe mechanizmy psychologiczne, które występują u sprawcy. Zastanawia się jaką mógł kierować się motywacją, ale robi to podobnie jak lekarz analizujący objawy chorobowe pacjenta. Żaden lekarz nie musi zachorować, żeby kogoś wyleczyć. Obłędem nie da się zarazić niczym koronawirusem, chociaż psychiatria wyróżnia psychozę indukowaną tzw. folie à deux, ale po pierwsze trzeba mieć predyspozycje do zaburzeń psychicznych i spędzać z osobą chorą bardzo dużo czasu i mieć intensywny kontakt. Wchodzenie w umysł trzeba traktować jako metaforę literacką.
Na czym polegają trudności związane z profilowaniem?
– Największa trudność leży w przeanalizowaniu materiału dowodowego sprawy. Nie raz jest on bardzo obszerny. Trzeba poznać maksymalnie dużo informacji, z których zdecydowania większość nie ma znaczenia dla wykrycia sprawcy, ale nigdy nie wiemy tego na początku, co będzie istotne a co nie. To takie oddzielanie ziaren od licznych plew. Jeżeli dołożymy do tego określony czas jaki mamy do sporządzenia profilu to nie raz jest to bardzo trudne. Jak dla komputera, który musi w krótkim czasie przeanalizować dużą ilość danych.
Jaka była pana najtrudniejsza sprawa z którą przyszło się panu mierzyć?
– Każda sprawa jest inna i trudności na czym innym polegają. Nie raz jest to właśnie ogrom materiałów blisko 100 tomów akt, prawie 20 tysięcy kart do przeczytania. A nie raz jest to kwestia niewyraźnie napisanych protokołów oględzin czy przesłuchań. Zwłaszcza w sprawach z Archiwum X, kiedy pisane ręcznie dokumenty dominują. Chociaż w tych starszych możemy znaleźć pismo milicjanta, który uczył się kaligrafii czy szkic miejsca zdarzenia wykonany rysunkiem technicznym. Dużo trudność to jak widać trudności techniczne. Trudno stworzyć rozbudowany profil sprawcy kiedy nie ma za dużo informacji o ofierze. Pamiętam taką sprawę gdzie z rzeki wyłowiono ludzki kadłubek. Był to mężczyzna, ofiara zabójstwa, bo widać było na korpusie rany zadane nożem. Sprawca lub sprawcy odpiłowali jednak ręce i nogi, ciało było tylko w majtkach, nie było żadnych przedmiotów należących do ofiary. Nie udało się ustalić tożsamości, a zatem stworzyć profilu ofiary. Skoro nie wiemy kim była ofiara to trudniej stawiać hipotezy dlaczego wybrał ją sprawca. Gdybyśmy wiedzieli czy denat za życia był bogaty, jakie miał zwyczaje, jakie kręgi towarzyskie, jaką orientację i aktywność seksualną - można byłoby budować konkretniejsze wersje. To nie była łatwa sprawa.
Miał pan do czynienia w swojej karierze z przypadkami seryjnych morderców? Może pan coś o tym powiedzieć?
– Seryjni mordercy w rzeczywistości nie zdarzają się, na szczęście, tak często jak w książkach. Pracowałem przy sprawie "zabójcy z ogłoszeń", który spełniał kryminologiczne kryteria seryjnego mordercy. Działał w 2013 r. na terenie Warszawy. Zabijał osoby, które oferowały mieszkania do sprzedaży. Wybierał je z ogłoszeń.
Pracowałem przy kilku sprawach, gdzie podejrzewano działanie seryjnego mordercy lub sprawcy jednego zabójstwa przypisywano więcej możliwych zbrodni, ale nie były one do wykrycia i ostatecznego potwierdzenia.
Wspomniałem na początku o Saszy Załuskiej i Hubercie Meyerze. Czyta pan polskie kryminały? Zna pan te postacie? Ma pan swoich ulubionych polskich pisarzy kryminałów?
– Obecnie nie czytam kryminałów, od czasu jak zostałem profilerem nie mam takiej potrzeby. Mam bardzo dużo do czytania prawdziwych akt zbrodni, więc nie muszę sięgać po fikcję. Myślę, że kiedyś, na emeryturze wrócę do tego typu literatury, ale chyba sentymentalnie sięgnę po klasykę, czyli odświeżę Joe Alexa czy Artura Conan Doylea…
Odkryj, jak działa polski mindhunter
Seryjni mordercy, zamachowcy, gwałciciele, stalkerzy, pedofile, podpalacze...
Czy można wniknąć w umysł przestępcy i zrozumieć motywy, jakimi się kieruje? Czy na podstawie śladów na miejscu przestępstwa można stworzyć profil osobowościowy podejrzanego? Czy istnieją jakiekolwiek prawidłowości w działaniu sprawców?
Jan Gołębiowski, najbardziej znany profiler kryminalny w Polsce pokazuje tajemnice swojej pracy. Główny bohater serialu dokumentalnego „Zawód: Profiler” (CBS Reality Polska) i były psycholog policyjny, obecnie zajmuje się sporządzaniem profili nieznanych sprawców jako biegły sądowy, szkoli organy ścigania i jest wykładowcą Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.
Ktoś może powiedzieć, że książka jest potencjalnym podręcznikiem dla ewentualnych przestępców, pomagającym im umknąć przed wymiarem sprawiedliwości. Nie jest to prawda, chcę bowiem pokazać, że zbrodnia doskonała nie istnieje. Każdego sprawcę można ująć. (…)
Każdy przestępca jest do zidentyfikowania, ponieważ nawet najmniejsze jego działanie – a musi działać, żeby dokonać przestępstwa – zostawia ślad. Ten zaś może być użyty do jego identyfikacji. Mogą to być ślady fizyczne, takie jak odcisk linii papilarnych czy kropla śliny, lub ślady bardziej ukryte: ślady zachowania nazywane behawioralnymi, czyli właśnie dane, z jakich korzysta się przy budowaniu profilu kryminalnego.
Fot. i inf.: Wydawnictwo Mando
Fot. tytułowe: MS