piątek, 17 września 2021 12:41

Gdyby Piłsudski żył, nie przegralibyśmy wojny? Dr Krzysztof Rak odpowiada

Autor Mirosław Haładyj
Gdyby Piłsudski żył, nie przegralibyśmy wojny? Dr Krzysztof Rak odpowiada

1 września 1939 roku hitlerowskie Niemcy napadły Polskę, a 17 września II Rzeczypospolita została zaatakowana przez Związek Radziecki. W kontekście tych wydarzeń rozmawiamy z Krzysztofem Rakiem, autorem książki „Piłsudski między Stalinem a Hitlerem”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Bellona.

Książka doktora Krzysztofa Raka, historyka filozofii, publicysty i znawcy problematyki międzynarodowej nie jest typową pozycją historyczną. Ale nie taki też był zamysł autora. Nie chciał on przytaczać suchych faktów oraz dat i na ich podstawie rekonstruować chronologicznie dyplomatycznych działań Piłsudskiego. Chodziło o pokazanie dynamiki prowadzenia polityki międzynarodowej marszałka oraz jego zdolności balansowania między dwoma mocarstwami, z którymi przyszło sąsiadować Polsce. Nie każdy wie, że w ramach tych działań Piłsudski nie zawahał się potajemnie zaproponować Stalinowi przymierza przeciwko Hitlerowi, choć od wojny z 1920 roku oba kraje praktycznie nie utrzymywały ze sobą stosunków dyplomatycznych. Marszałka w poczynaniach wspierał Józef Beck, który po jego śmierci objął resort spraw zagranicznych. Co sprawiło, że polityka równowagi, którą realizował Piłsudski, nie była później prowadzona już tak skutecznie? Czy Beck nie potrafił podjąć odpowiednich działań? Czy marszałek na jego miejscu poradziłby sobie lepiej? Dlaczego, mimo przestróg na łożu śmierci, ziścił się największy koszmar Piłsudskiego, w którym Polska zmuszona była do prowadzenia wojny na dwa fronty? Na te i inne pytania odpowiada nasz gość.

W kontekście testamentu politycznego marszałka Piłsudskiego możemy powiedzieć chyba, że ziściła się jego największa obawa, jego największy koszmar, ponieważ, zostawiając wytyczne na łożu śmierci, przestrzegał, żeby nie dążyć do wojny na dwa fronty.

– Marszałek uważał, że w przypadku, gdy dojdzie do takiej sytuacji, Polska w sposób nieubłagany, konieczny, przegra. Tak więc w ogóle starał się nad taką konstelacją nie zastanawiać, bo nie mieliśmy, w niej żadnych szans. Oczywiście miał rację, bo Polska była krajem stosunkowo słabym, a obok siebie na zachodzie i na wschodzie miała coraz bardziej wzrastające w siłę mocarstwa i, co gorsza, te mocarstwa miały w pryncypiach swojej polityki likwidację ładu wersalskiego. A pamiętajmy, że Polska, można tak powiedzieć, była dziecięciem ładu wersalskiego. Tak więc właściwie te dwa mocarstwa ogłosiły na długo przed wybuchem wojny wyrok śmierci dla Polski. Ich istnienie i ich polityka oznaczały dla niej śmierć.

W kontekście 1 września chciałbym jeszcze zapytać o wybuch wojny i politykę prowadzoną przez ministra Becka, bo część historyków rozpoczęcie II wojny światowej (napaść na Polskę) widzi jako konsekwencje błędnych decyzji podjętych przez tego ministra. Beck współpracował z marszałkiem Piłsudskim. Myślą tego ostatniego było, żeby prowadzić politykę równowagi między Niemcami a Związkiem Radzieckim, co wydaje się logiczne i słuszne. Czy minister Beck nie pojął, na czym polega koncepcja marszałka? Skąd taki nagły zwrot w polityce polskiej ku mocarstwu zamorskiemu, jakim była Wielka Brytania? Jak należy tłumaczyć to, co wydarzyło się przed 1 września? Mam tutaj na myśli deklaracje obopólne Wielkiej Brytanii i Polski. Mógłby pan przybliżyć to zagadnienie z perspektywy polityki wcześniejszej, która była autorstwa Piłsudskiego?

– Poruszył pan tyle kwestii, że aż się przeraziłem i powiem szczerze, że, żeby na to odpowiedzieć, to trzeba już napisać książkę. Zresztą w tej chwili piszę książkę na ten temat i w przyszłym roku powinna się ona ukazać. Powiem tak: dosyć dokładnie na te pytania postaram się odpowiedzieć w najbliższej książce, ale spróbujmy przynajmniej zarysować jakąś odpowiedź. Bardzo nie lubię określenia „koncepcja”, czy „szczegółowy plan" w polityce zagranicznej. Uważam, że właśnie w polityce zagranicznej wspomniana koncepcja czy strategia jest prosta i banalna – utrzymanie bytu państwowego i, szczerze mówiąc, niewiele więcej daje się zrobić. Jeśli mówimy o Piłsudskim i o Becku, to niewątpliwie mieli oni taką samą koncepcję: ratowanie bytu państwowego Polski właśnie ze względu na te dwa ogromne zagrożenia. Mianowicie zagrożenie ze strony hitlerowskich Niemiec i stalinowskiej Rosji. W tym ta polityka niczym się nie różniła. Rzecz, jak zwykle, dotyczy szczegółów i wykonania, ale to też jest bardzo trudno porównywać. Piłsudski żył w innym czasie aniżeli Beck. Łatwo jest powiedzieć: „Gdyby żył Piłsudski, to w ‘39 dałby sobie radę albo lepiej by sobie poradził niż Józef Beck”. To nie jest, moim zdaniem, takie oczywiste. I tu wchodzimy już kompletnie w takie „gdybanie”: „Co by było, gdyby Piłsudski żył w 39?”. No, nie! Nie wiemy tego i nigdy nie będziemy wiedzieli. Ale wiemy na pewno, że Beck miał trudniejsze zadanie, bo, proszę zwrócić uwagę na podstawowy fakt, różnica w potencjałach mocarstwowych pomiędzy Polską a jej dwoma wrogami w ciągu tych kilku lat po śmierci marszałka wzrastała i to na niekorzyść Polski. W tym sensie Beck miał zdecydowanie trudniejszą sytuację. W 1935 roku, kiedy umarł Józef Piłsudski, Niemcy i sowiety przygotowywały się dopiero do wojny. Nie były gotowe do wojny. W tym sensie pozycja i polityka Piłsudskiego były lepsze. Piłsudski miał o wiele łatwiejsze zadanie. Oczywiście to nie znaczy, że Beck zrobił wszystko dobrze. Dyskusja o Becku, która pojawia się obecnie w Polsce, jest dla mnie trochę niezrozumiała. Z jednej strony mówi się, że Beck był kompletnym głupkiem, nieudacznikiem, nic nie potrafił. A z drugiej strony mówi się, że inaczej być nie mogło, że ta polityka była optymalna (nie było wobec niej żadnej innej możliwej opcji do realizacji), że na miejscu Becka nikt nie mógłby zrobić lepszej polityki. Moim zdaniem jedno i drugie podejście jest nieprawdziwe. Zresztą, jeśli mówimy o podejściu naukowym, a ja starałbym się mówić o podejściu naukowym, to tego typu tezy są nieweryfikowalne. To są tezy, które oczywiście powinni i mogą poruszać publicyści – takie jest ich zadanie – ale, z punktu widzenia naukowego, problem jest z ich weryfikacją. Na przykład taka teza, że nie było żadnej alternatywy dla polityki Becka – ona jest po prostu nieweryfikowalna, a więc nie naukowa. Możemy tylko powiedzieć: „Ja uważam tak”, „A ja uważam tak” i trudno jest tutaj dyskutować, bo naukowej dyskusji tu nie ma.

Ale wróćmy do Backa. Oskarża się go o to, co zrobił w ‘39 roku, że popełnił błędy właśnie w tym roku. I ta cała dyskusja ukierunkowana jest na rok 1939 – na wiosnę/lato tego roku. Moim zdaniem to jest pewien błąd skrócenia perspektywy, na którą się patrzy. W polityce bardzo często pewne decyzje są konsekwencjami poprzednich decyzji, a polityk nie może zaczynać od zera, tak jakby się wydawało komentatorom czy publicystom. Jak się powiedziało „A”, to w polityce niekiedy trzeba powiedzieć, „B” i „C”, i już nie mamy na to wpływu. Pewne wybory i decyzje strategiczne są potem nieodwoływalne i prowadzą nas do takiego, a nie innego efektu i nasz wpływ jest ograniczony. I wpływ Józefa Becka na to, co się stało, był ograniczony. Moim zdaniem on popełnił błędy, ale nie ma takich polityków, którzy się nie mylą. Traktujmy ich też jak zwykłych ludzi. Mamy taką tendencję do wyolbrzymiania cech negatywnych, bądź wyolbrzymiania cech pozytywnych polityków. Nie – polityk jest człowiekiem z krwi i kości, reagującym w określonych warunkach, nie mający bardzo często wiedzy o otaczającej go rzeczywistości. Nam jest łatwo krytykować, bo już wiemy, co się stało. I proszę spojrzeć na te wszystkie dyskusje –  my nie możemy tej wiedzy, którą mamy na temat tego, co się stało w ‘39, ‘40, ‘45 roku, tak po prostu zawiesić, wymazać. Tego się nie da zrobić, bo nasz umysł jest tak skonstruowany, ale Beck tej wiedzy nie miał i współcześni Beckowi politycy też jej nie mieli. Dlatego te decyzje, które podejmował, były bardzo trudne. A gdzie popełnił błąd? Moim zdaniem w ‘38 roku. Chodzi mi przede wszystkim o sprawę Czechosłowacji. Albo może nawet nie tyle w ‘38, co w ’35, bo te decyzje (dotyczące Czechosłowacji) tak naprawdę zapadały w połowie lat 30. I polska polityka zagraniczna skupiła się na realizacji projektu rozbicia państwa czechosłowackiego. Polskim politykom, ale nie tylko politykom, bo i publicystom wydawało się, że rozbicie państwa czechosłowackiego wzmocni Polskę i ona wyjdzie dzięki temu na pozycję mocarstwową. I proszę zwrócić uwagę, że to dążenie do rozbicia Czechosłowacji nie jest wcale autorskim pomysłem Józefa Becka. Jak poczytamy ówczesną publicystykę, to tego typu tezy znajdziemy na przykład u, wydawałoby się, myśliciela politycznego stojącego na antypodach, czyli Władysława Studnickiego. W jego książce o Czechosłowacji jest to właściwie jedna z głównych tez. W ogóle jedną z głównych zasad strategicznych, o których mówił Studnicki (że powinna zostać zrealizowana) jest rozbicie Czechosłowacji. Podobne tezy głosił nie kto inny jak Adolf Bocheński. Beck polityką rozbijania Czechosłowacji w drugiej połowie lat 30. XX w. wpisywał się ogólny trend i, moim zdaniem, to był błąd. Dlaczego to był błąd?  Bo nasze elity nie przewidziały, że wskutek rozbicia Czechosłowacji, stanie się coś odwrotnego niż zamierzaliśmy. A mianowicie to nie Polska zdobędzie pozycję mocarstwową, tylko zdobędą ją Niemcy. Moim zdaniem można było to wtedy przewidzieć. Na przykład mocarstwa zachodnie odradzały nam tego typu politykę, bo mówiły, że otwieramy drogę Niemcom w Europie Środkowej. I tak się niestety stało. Krótko mówiąc, jeśli widzę błąd Józefa Becka, to taki, że, prowadząc politykę rozbijania Czechosłowacji, ułatwił w pewien sposób zdobycie przewagi Hitlerowi w Europie Środkowej i ułatwił mu ekspansję. Tylko tutaj też musimy być bardzo precyzyjni. Co mógł zrobić Back i co mogła zrobić Polska jako kraj słaby, bo nie byliśmy mocarstwem? Mogliśmy tylko spowolnić bieg wydarzeń. I to trzeba było robić. Trzeba było grać na czas. Moim zdaniem myślimy o polityce w sposób nierealistyczny – że polityk to jest taki gość, który ma wielkie koncepcje, rozgrywa jakieś polityczne szachy, gambity, obrony sycylijskie, nie wiadomo co… Otóż to jest nieprawda, tak nie jest. Polityk reaguje nieraz z godziny na godzinę, reaguje i załatwia konkretne sprawy. Rzadko ma jakieś wielkie koncepcje. Jak ma wielkie koncepcje, to kończy jak Hitler, bo Hitler rzeczywiście miał wielką koncepcję, dlatego skończył tak, jak skończył. Inaczej się nie dało. I to, co Polska mogła wówczas zrobić, to moim zdaniem jedynie grać na czas i liczyć na to, że stanie się coś, co ten nieuchronny koniec uniemożliwi bądź odłoży w czasie. To już Machiavelli mówił, że gra na czas to jest jedna z najlepszych strategii, bo ona powoduje, że nieraz ten czas (nie raz, nie zawsze, ale nieraz) rozwiązuje problemy na naszą korzyść. Politycy i ich pochlebcy nigdy nie przyznają się do tego, że się gra na czas, bo to jest takie nieefektowne. Okazuje się bowiem, że najskuteczniejszą polityką jest nierobienie polityki. A niekiedy tak jest.

Wywołał pan tutaj Władysława Studnickiego, co mnie ucieszyło, ponieważ Studnicki jest odżegnywany od czci i za to, że ośmielił się wysnuć koncepcję paktu i zgody z Niemcami jako przymierza. W jego myśli Polska obok Niemiec miałaby kroczyć przede wszystkim przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Z kolei pan w swojej książce pisze o tym, że Piłsudski zaproponował Sowietom sojusz i to sojusz przeciwko Niemcom. To było niewyobrażalne na ówczesne czasy. Wszyscy mieli w pamięci świeżą wojnę bolszewicką i bitwę 1920 roku. Relacja między krajami, mówiąc delikatnie, była nienajlepsza, a okazuje się, że po cichu Piłsudski próbuje dogadać się ze Stalinem. W szkole o tym raczej nie usłyszymy. Jak wiemy z historii do sojuszu nie doszło. Czy koncepcja Piłsudskiego, pana zdaniem, była na ówczesne czasy słuszna? Czy może bardziej kierowałby się pan ku Studnickiemu? A może Piłsudskiemu po prostu chodziło o to, żeby rozgrywać Niemcy, proponując sojusz Związkowi Radzieckiemu i odwrotnie? Czy też Piłsudski robił takie sojusznicze gesty w stronę Hitlera? Gdyby pan mógł przybliżyć te kwestie.

– No, właśnie, powiedzmy to, bo to jest nieporozumienie związane z moją książką. Bardzo wyraźnie napisałem, że to była tylko propozycja i ze strony Piłsudskiego nie było mowy w ogóle o jej konsumpcji, czyli o realnym sojuszu, bo marszałek miał świadomość tego, że w swojej polityce nie mógł pójść ani na sojusz z Rosją sowiecką czy jakąkolwiek inną Rosją, ani na sojusz z Niemcami, bo taki sojusz, siłą rzeczy, prowadziłby do podporządkowania Polski któremuś z tych mocarstw. Nie było innej możliwości. Różnica potencjałów i różnica możliwości rozwojowych Rosji sowieckiej czy Niemiec były tak duże, że, wchodząc z nimi w sojusz, od razu stawalibyśmy się satelitą któregoś z tych państw, a nie o to chodziło Piłsudskiemu. To oczywiście była gra i taka gra dyplomacji nazywa się balansowaniem: staramy się coś zaproponować partnerowi A, żeby potem coś więcej ugrać u partnera B, a jak ugramy coś więcej u partnera B, to potem mówimy: „No, ale dobrze, partner B dał mi coś, to może partner A da coś więcej”. Dlatego to się nazywa balansowaniem. Dlaczego to jest dla nas takie dziwne? Powiem tak: widocznie słabo uczymy się historii politycznej. O „Piłsudskim między Stalinem a Hitlerem” nie powiedziałbym, że jest to książka historyczna, tylko książka polityczna. Skupiam się na opisaniu pewnego procesu politycznego, a nie na przedstawieniu chronologicznego ciągu wydarzeń, bo to mnie nie interesuje. Mnie interesuje polityka, bo ona sama w sobie jest ciekawa, a ta historia jest tylko pretekstem do pokazania pewnej gry, w którą (trzeba przyznać niezależnie od tego, jaki mamy stosunek do Piłsudskiego) grał świetnie. Nawiązując do poprzedniego pytania – tego talentu Beck na pewno nie miał. To nie był tak utalentowany gracz, po prostu. Najcelniej można to chyba porównać do gry w pokera, gdzie najbardziej liczy się umiejętność blefowania i gdzie liczy się nie to, co tak naprawdę ma się w kartach w ręku, tylko to, co można zasugerować innym partnerom. I to jest pewien paradoks, prawda? I, właśnie, polityka to nie szachy, gdzie wymyślamy strategię i planujemy 10 ruchów do przodu, bo w polityce nie ma 10 ruchów do przodu, tylko badamy, czy da się drugiego partnera ograć, oszukać i zasugerować mu, że ma się inną kartę niż w rzeczywistości, czy nie. I to jest najbliższe polityce. My, Polacy mamy trudności ze zrozumiem tego. I z tego samego powodu mamy trudności ze zrozumieniem Piłsudskiego. Warto dodać, że tego typu gry z wrogami to nie jest nic szczególnego. My twierdzimy, że jak ktoś chce być naszym śmiertelnym wrogiem, to nie powinno się grać, bo to jest coś takiego w naszej mentalności. Zobaczmy, jak grali Niemcy z Sowietami w pierwszej połowie lat 20. Proszę zwrócić uwagę: w 1922 roku zawierany jest traktat w Rapallo, który służy współpracy strategicznej pomiędzy Moskwą i Berlinem, a w ’23 roku Sowieci chcą robić w Niemczech rewolucję, czyli w ogóle wywrócić stolik i pozbawić władzy tych, z którymi w poprzednim roku się dogadywali. Przecież rząd Niemiec, niemieccy politycy w ‘23 roku doskonale wiedzą, co Sowieci zamierzają, a mimo to, broniąc się, nie zrywają współpracy, tylko dalej grają. Fakt, że w ‘23 roku Sowieci zachowują się zupełnie nielojalnie i, co więcej, chcą zniszczyć Niemcy weimarskie, wcale nie przeszkadza temu, że oni nadal współpracują, bo zawsze jest cel nadrzędny, mianowicie rozbicie i zniszczenie Polski. My jesteśmy i będziemy wrogami. Strategiczne cele między Niemcami i Sowietami są różne, ale to jest na pewno wspólne, żeby zniszczyć porządek wersalski i zniszczyć Polskę. I dlatego, mimo tych strategicznych różnic, mają jednak bardzo ważny wspólny cel. Tak się uprawia politykę i to trzeba rozumieć. Niestety, moim zdaniem, my, Polacy mamy kłopoty z rozumieniem polityki, co jest zrozumiałe. To jest zrozumiałe, bo pamiętajmy, że takie nowoczesne państwo mamy od niedawna. Państwo narodowe, które inne narody otrzymały gdzieś tak pod koniec XVIII, bądź na początku XIX wieku i mogły uczyć się tego państwa narodowego. My państwo narodowe uzyskaliśmy na własność, że tak powiem, dopiero w roku 1918 i mieliśmy tylko 20 lat, żeby się tego uczyć. Potem po ‘39 roku to państwo utraciliśmy i dopiero odzyskaliśmy je na początku lat 90. Czyli my, Polacy mamy tylko 50 lat możliwości uprawiania samodzielnej polityki państwowej, a inne narody mają taką możliwość już setki lat i to też jest pewien problem. Do tego dochodzi jeszcze to, co się stało w czasie II wojny światowej, gdzie polskie elity zostały wymordowane. Z kolei po roku ’45 doszło jeszcze do tworzenia w Polsce przez Sowietów nowych elit, które wcale nie utożsamiały się z interesami państwa polskiego, tylko raczej z interesami Moskwy. Tak więc nie dziwi fakt, że mamy trudności ze zrozumieniem pewnych rzeczy, ale to nas dzisiaj usprawiedliwia. Musimy uczyć się polityki w przyspieszonym tempie. Jeśli idzie o dzisiejszą politykę międzynarodową, to nie ma usprawiedliwienia. Nie powiemy Niemcom i Rosjanom: „Poczekajcie, poczekajcie, aż się poduczymy trochę, przestudiujemy, jak to robił Piłsudski”. Nie, niestety nie ma czasu. Politykę twardą, realną trzeba robić codziennie i z dnia na dzień.

Dzięki uprzejmości wydawnictwa Bellona poniżej prezentujemy fragment książki:

Wstęp
Minister Józef Beck starannie przygotowywał się do tego spotkania. W imieniu marszałka miał zaproponować wysłannikowi Józefa Stalina sojusz militarny, będący zwieńczeniem koronkowej gry, jaką od kilku miesięcy Piłsudski prowadził z Hitlerem i Stalinem.
Rozmówcą ministra był niewysoki, łysiejący mężczyzna, który sprawiał niechlujne wrażenie. Wpatrywał się w Becka czarnymi, błyszczącymi oczami, które wyrażały jego dwie podstawowe cechy: niepozbawioną humoru złośliwość i piekielną inteligencję. Tym razem Karol Radek siedział cicho i starał się zapamiętać każde słowo, aby dokładnie przekazać je gospodarzowi Kremla.
Beck, który miał zwyczaj wyrażania się mętnie i dwuznacznie, tym razem mówił tak, aby nie powstały wątpliwości co do intencji marszałka. Najpierw przedstawił ocenę sytuacji międzynarodowej. Twierdził, że Niemcy chcą, by Polacy poszli wraz z nimi na wojnę przeciwko Sowietom. Piłsudski przeniknął jednak prawdziwe intencje Hitlera. Wódz III Rzeszy miał zamiar przekonać marszałka do wspólnej krucjaty na wschodzie, po to, aby zaraz po niej wyrównać rachunki z Polakami. Nikt w Warszawie nie da się nabrać na tego rodzaju sztuczki. Minister był zdania, że wojna w Europie jest nieunikniona, ale nie wiadomo, kiedy się zacznie. Hitler będzie gotowy dopiero za 2–3 lata, ale być może do wybuchu dojdzie szybciej i konflikt rozpocznie się na Dalekim Wschodzie lub na Bałkanach. W tym momencie Beck z naciskiem stwierdził, że bardzo obawia się starcia pomiędzy Japonią i ZSRR, do którego z pewnością włączą się Niemcy.
Minister, patrząc w oczy Radka zapewnił, że Polska nie da się sprowokować i nie wejdzie w żaden sojusz z III Rzeszą. Powiedział, że ma świadomość, że przez to wystawi się w przyszłości na atak Hitlera, a być może będzie nawet jego pierwszym celem. Zapewnił, że Polska drogo sprzeda swoją skórę i będzie się bić o Pomorze Gdańskie, które Niemcy w pierwszej kolejności będą starały się jej odebrać. Wyznał z pewną dozą konfidencjonalności, że nie liczy na pomoc Francji i boi się, że ta będzie chciała sprzedać Polskę Niemcom.
Po tym wprowadzeniu minister przeszedł do sedna sprawy i złożył ofertę sojuszu antyniemieckiego:
– Jeśli ZSRR pomoże Polsce w obronie Pomorza Gdańskiego, to Polacy staną na drodze Niemców, prących do Leningradu. Należy stworzyć iunctim Pomorze–Leningrad!
Zaskoczony takim obrotem sprawy Radek nie śmiał skomentować tej propozycji; natychmiast po wyjściu od ministra ręcznie spisał jego słowa na naprędce wyrwanych z notatnika kilku kartkach w kratkę. Zapiski te przekazał specjalnemu kurierowi, który miał jak najszybciej dostarczyć je na Kreml.
***
Tajne spotkanie ministra spraw zagranicznych Józefa Becka z Karolem Radkiem, publicystą „Izwiestii” i dyrektorem Biura Informacji Międzynarodowej przy KC WKP(b), odbyło się w Warszawie, zapewne w jakimś ustronnym i spokojnym miejscu, na początku drugiej dekady lipca 1933 roku. Przez dziesiątki lat wiedza na jego temat ukryta była w zamkniętych na cztery spusty archiwach Kremla. Notatka dokumentująca przebieg tego spotkania znana jest już od niemal dziesięciolecia. Po jej przeczytaniu nie dało mi spokoju pytanie, jak doszło do tego, że w lipcu 1933 roku Piłsudski zaproponował Stalinowi sojusz wymierzony przeciwko Hitlerowi. Efektem moich rozważań na ten temat jest niniejsza książka.
W pierwotnym zamierzeniu miała ona być monografią polskiej polityki zagranicznej roku 1933. Szybko jednak okazało się, że odpowiedź na postawione wyżej pytanie wymaga znacznego cofnięcia się w czasie i podjęcia badań nad specyficznym zagadnieniem, jakim były stosunki polsko-sowiecko-niemieckie; specyficznym, bo wymagającym przyjęcia logiki stosunków trójstronnych, a nie dwustronnych.
Badania doprowadziły mnie do wniosku, że aby zrozumieć interakcje zachodzące pomiędzy Piłsudskim, Stalinem i Hitlerem, należy cofnąć się do przełomu 1924 i 1925 roku, czyli do momentu, w którym doszło do pierwszej znaczącej modyfikacji porządku wersalskiego. Wielka Brytania, a potem Francja, w trakcie negocjacji tzw. paktu bezpieczeństwa wyraziły zgodę, aby dopuścić Niemcy do europejskiego koncertu mocarstw i otworzyły Berlinowi drogę do odbudowy mocarstwowej potęgi. W istotny sposób przekształciły ówczesny porządek europejski, albowiem, przywracając suwerenność Niemiec, zgodziły się na rezygnację z „bezpieczników”, jakie zawarowały sobie w traktacie wersalskim (przede wszystkim kontrola wojskowa nad wschodnimi przyczółkami mostowymi na Renie).
Polityka porozumienia na zachodzie zmieniła stosunki na wschodzie Europy. Rozmowy na temat paktu bezpieczeństwa musiały doprowadzić do redefinicji relacji niemiecko-sowieckich, gdyż groziły Moskwie pogłębieniem izolacji na kontynencie. Związek Sowiecki1 nie mógł się biernie przyglądać, jak Niemcy tworzą silny wektor zachodni polityki zagranicznej i musiał uczynić to samo, czyli znormalizować swoje stosunki z zachodnimi sąsiadami, przede wszystkim z Polską oraz w miarę możliwości z Francją i Wielką Brytanią. Najpierw jednak próbował storpedować porozumienie Berlina z Londynem i Paryżem. W tym celu w grudniu 1924 roku członek kolegium Ludowego Komisariatu Spraw Zagranicznych (LKSZ) Wiktor Kopp zwrócił się do niemieckiego ambasadora w Moskwie Ulricha Brockdorff-Rantzaua z propozycją porozumienia w „kwestii polskiej”, którą w Berlinie zrozumiano jako inicjatywę rozbioru Polski. Niemiecki minister spraw zagranicznych Gustav Stresemann zwlekał jednak z odpowiedzią, więc przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych (premier ZSRR) Aleksiej Rykow podbił stawkę i zaoferował Niemcom militarny sojusz wymierzony przeciwko mocarstwom zachodnim.
Niemcy nie odrzuciły jednak oferty Londynu i Paryża i w październiku 1925 roku podpisały traktaty lokarneńskie, a w następnym roku stały się członkiem Ligi Narodów. Sowieci musieli zadowolić się podpisanym w kwietniu 1926 roku traktatem berlińskim, który gwarantował im neutralność Niemiec w przypadku konfliktu z Zachodem.
Dla Polski okres ten był pasmem wielkich klęsk dyplomatycznych. Parafowane w październiku 1925 roku traktaty lokarneńskie otwierały bowiem drogę do porozumienia Niemiec, otwartego wroga Polski, z Francją, jej głównym sojusznikiem i gwarantem bezpieczeństwa. Nie ulegało wątpliwości, że ostateczna finalizacja tego układu dokona się kosztem Polski, a mianowicie kosztem przyłączenia Pomorza Gdańskiego i Górnego Śląska do Rzeszy. Warszawie groziła więc całkowita izolacja na arenie międzynarodowej, w efekcie której mocarstwa mogły w dogodnym momencie zawrzeć generalne porozumienie polityczne zmieniające europejskie status quo.
Układ Niemiec z mocarstwami zachodnimi był jednak także poważnym ciosem dla Związku Sowieckiego. Na Kremlu obawiano się, że otworzy on możliwość organizacji wielkiej krucjaty wschodniej. Stalin i jego współpracownicy obsesyjnie bali się interwencji mocarstw kapitalistycznych, której celem byłaby likwidacja władzy bolszewików w Rosji. Dlatego bardzo szybko dostrzegli wspólny interes łączący ich z Polakami. W styczniu 1925 roku sowiecki poseł Piotr Wojkow, w rozmowie z polskim ministrem spraw zagranicznych Aleksandrem Skrzyńskim, przedstawił ofertę zawarcia paktu o nieagresji. Warszawa – ufna jednak w dobrą wolę Paryża i Londynu – liczyła, że w trakcie przyszłej konferencji poświęconej sprawie bezpieczeństwa europejskiego uda się jej obronić swoje fundamentalne interesy. Niestety, Skrzyński wrócił z Locarno na tarczy i jakby tego było mało, w ciągu kilku miesięcy poniósł kolejną porażkę, gdyż na niczym spełzły jego próby storpedowania nowego traktatu pomiędzy ZSRR i Niemcami.
Kilka miesięcy później do władzy w Polsce wskutek przewrotu majowego doszedł Józef Piłsudski. Jedną z jego pierwszych decyzji była próba odwrócenia skutków kolejnych klęsk ponoszonych przez Polskę na arenie międzynarodowej i zmiana bardzo niekorzystnej konstelacji międzynarodowej, w jakiej Polska znalazła się wskutek Locarno. Zamiast oczekiwać na dobrą wolę mocarstw zachodnich, próbował ułożyć stosunki z dwoma wrogimi sąsiadami. Zamierzał doprowadzić do zawarcia politycznego porozumienia z Niemcami, które oczyściłoby atmosferę wzajemnych relacji oraz do unormowania, aczkolwiek nie na drodze traktatowej, stosunków ze Związkiem Sowieckim. Jego kalkulacje okazały się płonne, przede wszystkim z tego powodu, że Stresemann nie chciał żadnego politycznego porozumienia z Polską, gdyż uważał, że w ten sposób jedynie wzmocniłby kraj, któremu chciał odebrać strategiczne regiony. Marszałkowi nieco lepiej powiodło się na wschodzie, gdyż doprowadził do normalizacji stosunków z Moskwą, aczkolwiek Sowieci odczuwali silny niedosyt, bo zależało im na pakcie gwarancyjnym lub pakcie o nieagresji.
Po Piłsudskim do ofensywy dyplomatycznej przystąpił Stalin, który na przełomie lat 20. i 30. postanowił dokonać wielkiego przełomu w ZSRR, będącego warunkiem koniecznym do przeprowadzenia dzieła światowej rewolucji i opanowania przez Sowiety kuli ziemskiej. Pod koniec lat 20. gensek rozpoczął jeden z największych eksperymentów społecznych w historii. Forsowna kolektywizacja
miała zapewnić środki na industrializację, w efekcie której Sowieci dysponowaliby siłą zbrojną mogącą rozstrzygnąć losy świata w trakcie najbliższego konfliktu powszechnego. Aby zrealizować ten zamiar, Stalin potrzebował kilkuletniego okresu pokoju z państwami leżącymi za zachodnią granicą ZSRR. Gdy okazało się, że jego eksperyment doprowadził do ogromnego kryzysu społeczno-politycznego, zdwoił wysiłki na rzecz uzyskania pokojowych gwarancji ze strony Polski i Francji. W tym celu musiał złamać opór germanofilsko nastawionego Ludowego Komisariatu Spraw Zagranicznych. Jego osobiste zaangażowanie w latach 1930–1932 doprowadziło do tego, że Piłsudski w końcu zgodził się na zawarcie paktu o nieagresji.
Umowa ta, jak było do przewidzenia, spowodowała kryzys w stosunkach sowiecko-niemieckich. Jednak Berlinowi na początku lat 30. XX wieku nie zależało na zupełnym zerwaniu z duchem Rapallo, albowiem sowiecka karta nadal ważyła w rozgrywkach z Paryżem i Londynem. Sytuację zmieniło dojście do władzy Hitlera w styczniu 1933 roku. Wódz narodowych socjalistów dokonał reorientacji niemieckiej polityki zagranicznej; ostatecznie zrezygnował z jakichkolwiek prób ożywienia współpracy rapallskiej i przyjął kurs na antysowiecki sojusz z Polską. Piłsudski znalazł się w korzystnej sytuacji, ponieważ po raz pierwszy otworzyła się przed nim możliwość wykorzystania opcji zachodniej, dzięki czemu mógł balansować pomiędzy Stalinem i Hitlerem. W swojej polityce zagranicznej przyjął zasadę niewchodzenia w alians z Niemcami przeciwko ZSRR i odwrotnie. Problem jednak leżał w tym, że zarówno Stalin, jak i Hitler gotowi byli podjąć z nim strategiczną współpracę, tylko pod warunkiem wejścia w ścisły sojusz militarny, który miał być narzędziem w walce o panowanie nad kontynentem. Stalin pierwszy zrozumiał, że nie uda mu się podporządkować Polski i stosunkowo szybko, bo w pierwszych miesiącach 1934 roku zrezygnował ze zbliżenia. Hitler był bardziej cierpliwy i stracił nadzieję na sojusz z Polską dopiero wiosną 1939 roku.
Książkę tę można więc traktować jako próbę opisania historii trzech niedoszłych do skutku sojuszy: sowiecko-niemieckiego  (1924–1925), polsko-sowieckiego (1933–1934) oraz polsko-niemieckiego (1933–1935). Pierwszym krokiem na drodze do tych niezrealizowanych sojuszy były przede wszystkim dwustronne umowy dotyczące wzajemnych gwarancji i rezygnacji ze stosowania przemocy: niemiecko-sowiecka z roku 1926, polsko-sowiecka z roku 1932 i wreszcie polsko-niemiecka z roku 1934. Ich negocjacje będą zatem stanowić narracyjny rdzeń niniejszych rozważań. Krótko mówiąc, specyficzną materią stosunków pomiędzy Polską, Związkiem Sowieckim i Niemcami były nieudane wysiłki stworzenia takiej konstelacji międzynarodowej, w której dwa z tych państw czyniły starania na rzecz stworzenia sojuszu przeciwko trzeciemu. Tak zdefiniowane relacje trójstronne nie były prostą sumą stosunków dwustronnych. Inaczej rzecz ujmując, moim zdaniem, opisując jedynie relacje polsko-niemieckie, polsko-sowieckie i niemiecko-sowieckie, nie uda się dostrzec specyfiki trójkąta polsko-niemiecko-sowieckiego, który do tej pory nie stał się przedmiotem badań historyczno-politologicznych.
Monografia niniejsza jest więc próbą opisania stosunków polsko-niemiecko-sowieckich w latach 1924–1934. Punktem wyjścia tych rozważań było zbliżenie Niemiec z mocarstwami zachodnimi, które zredefiniowało stosunki w trójkącie Warszawa–Berlin– Moskwa i dało Sowietom asumpt do zaproponowania Niemcom antyzachodniego sojuszu. Punktem kulminacyjnym natomiast był przełom 1933 i 1934 roku, gdy doszło do porozumienia polsko-niemieckiego i ostatecznego zerwania współpracy rapallskiej. Stosunki pomiędzy trzema państwami w owym dziesięcioleciu nie rozwijały się jednak z równą intensywnością. Przypominały falę sinusoidalną, która swój pierwszy szczyt osiągnęła w roku 1926 (Piłsudskiego polityka „generalnych porządków” z Niemcami i Stalina propozycja zawarcia paktu polsko-sowieckiego), a drugi w roku 1933 (propozycja Piłsudskiego polsko-sowieckiego sojuszu antyniemieckiego i polityka Hitlera porozumienia z Polską). W latach 1928–1930 stosunki trójstronne charakteryzowała zdecydowanie mniejsza aktywność, a więc symbolizująca je sinusoida osiągnęła wartości ujemne. A to spowodowało, że opis tego okresu potraktowałem skrótowo.

Piłsudski między Stalinem a Hitlerem

Na początku drugiej dekady lipca 1933 roku w Warszawie, zapewne w jakimś ustronnym miejscu, odbyło się tajne spotkanie polskiego ministra spraw zagranicznych Józefa Becka z Karolem Radkiem, polskim Żydem i działaczem bolszewickim, wysłannikiem sowieckiej kompartii. Beck w imieniu marszałka Józefa Piłsudskiego miał zaproponować Sowietom… sojusz przeciwko Niemcom, którymi od stycznia rządził agresywny nacjonalista Adolf Hitler. Było to wprost niewyobrażalne, wszak od czasów wojny polsko-bolszewickiej z lat 1919-1920 relacje między oboma krajami były złe. Jak to się stało, że Piłsudski próbował po cichu dogadać się ze Stalinem, dlaczego ów plan się nie powiódł i zakończył tylko paktem o nieagresji z 25 lipca 1932 roku, a także jak doszło do unormowania stosunków Polski z Trzecią Rzeszą w styczniu 1934 roku – pokazuje dr Krzysztof Rak, historyk, autor bardzo dobrze przyjętej w 2019 roku książki „Polska – niespełniony sojusznik Hitlera”.

Fot. i opis książki pochodzą od wydawcy.
Fot. tytułowe: materiały prasowe Wydawnictwa Bellona

Rozmowy na Rękawce

Rozmowy na Rękawce - najnowsze informacje

Rozrywka