sobota, 11 września 2021 21:49, aktualizacja 3 lata temu

Członek komisji beatyfikacyjnej: Wyniesienie kard. Wyszyńskiego na ołtarze wymagało cudu. I to podwójnego

Autor Mirosław Haładyj
Członek komisji beatyfikacyjnej: Wyniesienie kard. Wyszyńskiego na ołtarze wymagało cudu. I to podwójnego

12 września kardynał Stefan Wyszyński zostanie ogłoszony błogosławionym. Prymas Tysiąclecia z pewnością jest postacią niezwykłą, ale też nie do końca poznaną. Nieznaną twarz nowego błogosławionego polskiego Kościoła oraz anegdoty z jego życia przybliża nam ks. dr Jerzy Jastrzębski, kapłan Archidiecezji Warszawskiej oraz członek Komitetu Organizacyjnego do spraw beatyfikacji kard. Stefana Wyszyńskiego.

Prymas Wyszyński jest dla wielu postacią niemal mityczną. Z jego przemówień i działalności wyłania się sylwetka człowieka surowego, stanowczego, o mocnym charakterze. Jednak kardynał posiada nie tylko pomnikową twarz z brązu, którą znamy z historii i decyzji, jakie podejmował. Dodajmy, decyzji, które zaważyły na losach Polski. To twarz, która kojarzy się z niezłomną walką z systemem komunistycznym. Taki obraz przyszłego błogosławionego w świetle książki ks. dr Jerzego Jastrzębskiego "Bł. Stefan Wyszyński. Prymas do odkrycia", która ukazała się nakładem wydawnictwa Esprit, okazuje się niepełny i trochę jednostronny, ponieważ oblicze kardynała Wyszyńskiego ma również drugą, cieplejszą stronę. Nasz rozmówca przekonuje, że "prymas Wyszyński jest postacią nie tylko pomnika, on jest także postacią z chodnika". Czym zatem prymas Wyszyński może imponować w codziennym życiu? Dlaczego nazywanie go polskim Mojżeszem i Eliaszem jest uzasadnione? Co łączyło go z Matką Czacką, z którą 12 września zostanie wyniesiony na ołtarze? I przede wszystkim, dlaczego potrzebny był "podwójny" cud, aby Prymas Tysiąclecia mógł zostać ogłoszony błogosławionym? Na te wszystkie pytania odpowiada nasz gość – ks. dr Jerzy Jastrzębski, który uczestniczył w pracach komisji beatyfikacyjnej kardynała Wyszyńskiego.

Ks. dr JerzyJastrzębski/Fot.: Materiały prasowe Wydawnictwo Esprit

Gdyby ksiądz mógł przybliżyć nam tą drugą twarz księdza kardynała, to o czym w pierwszej kolejności chciałby ksiądz powiedzieć?

– Stereotyp jest taki, że prymas Wyszyński to postać z pomnika. To spojrzenie jest oczywiście prawdziwe, ale w części, ponieważ prymas Wyszyński jest postacią nie tylko pomnika, on jest także postacią z chodnika. Prymas Wyszyński daje bardzo dużo konkretnych wskazówek, jak iść przez ziemię do nieba i jeżeli ktoś dzisiaj zastanawia się, jak żyć po chrześcijańsku, to w mojej książce znajdzie dużo konkretnych wskazówek – począwszy od pierwszego rozważania: jak pogodzić modlitwę, pracę i odpoczynek. Gdybyśmy zapytali, czego ludziom najbardziej brakuje, to podejrzewam, że pierwszą odpowiedzią byłoby „nie mam pieniędzy”, a drugą „nie mam czasu”. Prymas Wyszyński mówi: „będziesz miał czas, jeśli dobrze zaplanujesz modlitwę, pracę i odpoczynek”. To niejako koresponduje z tym słynnym zdaniem z księgi Koheleta ze Starego Testamentu, że „Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem” (Koh, 3,1). Więc to jest pierwszy wymiar, który rozwijam.

Prymas Wyszyński jest także postacią konkretną z innego względu. On jasno ustala zasady regulujące współpracę między państwem i Kościołem. Prymas Wyszyński twierdził, że zdrowa relacja polega na tym, iż każdy człowiek jest istotą duchową (czyli dzieckiem Bożym, a więc obywatelem ojczyzny niebieskiej), ale jednocześnie każdy człowiek jest obywatelem ojczyzny ziemskiej, pochodzi z konkretnego narodu, z konkretnej kultury. W związku są dwie władze: religijna i świecka. Są one wezwane do tego, by troszczyć się o człowieka, by mu służyć. W tym kontekście zdrowa relacja państwo-Kościół oznacza, że jest miejsce na wzajemny szacunek, na uznanie swoich argumentów, czyli na zgodę, ale jest też miejsce na takie sytuacje, w których ktoś się nie zgadza. To jest zdrowa relacja, a za czasów PRL-u tego nie było. Dzisiaj mamy zdrowe, demokratyczne państwo i możemy swobodnie wypowiadać swoje poglądy.

Prymas Wyszyński był także z jednego względu człowiekiem praktycznym. W swojej książce pokazuje na przykład Maryję jako lustro dla każdej kobiety. Maryja była i nastolatką, i żoną, i matką, ale też i kobietą oddaną Bogu (jak kobiety konsekrowane). Dzisiaj więc jest punktem odniesienia dla każdej kobiety, dlatego jest też tam troszkę wskazówek wychowawczych w wychowaniu dzieci, szczególnie dziewczynek. Analogicznie Święty Józef jest ukazany jako lustro dla każdego mężczyzny bez względu na stan, w jakim żyje (duchowny czy świecki) i również pojawiają się wskazówki w wychowaniu chłopaków. Jest też mowa o zdrowej przyjaźni. Widzimy zatem wiele konkretnych wskazówek i dlatego w podtytule książki jest „Prymas do odkrycia”, bo Wyszyński jest jak niezbadana głębia oceanu. Im głębiej nurkujesz, tym więcej niezbadanych skarbów odkrywasz.

Dalsza część artykułu pod wideo:

Proces beatyfikacyjny prymasa Wyszyńskiego trwał 30 lat. Rozpoczął się w 1989 roku, czyli 8 lat po jego śmierci, a zakończył w 2019 r. Wtedy wydarzył się cud, który był potrzebny do tego, żeby potwierdzić jego świętość. Nie będzie przesadą, jeżeli powiem, że czasowo była to stosunkowo krótka droga na ołtarze.

– I tak, i nie. Krótka, bo rzeczywiście nie było klauzuli czasowej 50 czy 100 lat od śmierci (bo tak się zdarza). Z drugiej strony ten proces trwał dosyć długo, nie tylko dlatego, że trzeba było potwierdzić autentyczność cudu, o którym pan wspomniał, ale z drugiej strony potrzebne były badania. Jeżeli na przykład ja analizowałem nauczanie kardynała Wyszyńskiego i w ramach tego szczegółowo przyglądałem się okresowi Wielkiej Nowenny, to okres ten wynosił dziewięć lat. Dziewięć lat to około 1200 kazań (w większości maszynopisem). A przecież prymas posługiwał najpierw jako biskup lubelski (niecałe 2 lata), potem jako arcybiskup w Warszawie (33 lata ). Jest jeszcze okres włocławski. To ile to tysięcy tekstów? On był bardzo twórczym publicystą. Można by powiedzieć, że przebadanie tego dziedzictwa wymagało bardzo dużo czasu.

Jeśli mówimy o procesie beatyfikacyjnym, to on zawsze ma dwa etapy: jeden diecezjalny, a drugi watykański. Zarówno na jednym, jak i na drugim etapie chodzi o zbieranie opinii świadków, o przygotowanie dokumentów, ale oczywiście decydujące są potem głosowania kardynałów, opinie biegłych, które papież bierze pod uwagę i wydaje dekret pozwalający ogłosić daną osobę błogosławioną bądź świętą. Kardynał Wyszyński nie był męczennikiem. Nie zginął za wiarę (ale, jak wiemy, bardzo cierpiał - sam mówił o sobie przed śmiercią, że jego życie było Wielkim Piątkiem). W przypadku, gdy ktoś zginął za wiarę, ten cud jest niepotrzebny, a jeżeli ktoś nie był męczennikiem (w tym sensie, że nie zginął za wiarę w Chrystusa), wtedy trzeba zbadać autentyczność cudu i potwierdzić to stosownym dokumentem.

Jeśli mówimy o cudzie, to na stronie internetowej Archidiecezji Warszawskiej można zobaczyć film, w którym są wywiady z osobami, które doznały uzdrowień za wstawiennictwem kardynała Wyszyńskiego. Gdy mówimy o cudach przez jego orędownictwo, to musimy wymienić dwa rodzaje. Są takie uznane przez Kościół, szczególnie jeden, o którym za chwilę więcej i są też cuda, które prawdopodobnie się dokonały, ale nie zostały uznane. Jeśli chodzi o cud uznany przez Kościół, to chodzi o przełom roku 1988/89 i o to, co się dokonało w Gliwicach. Kardynał Wyszyński był prymasem Polski, był arcybiskupem Archidiecezji Gdańskiej, Warszawskiej i Gnieźnieńskiej (obecnie jej część należy do diecezji bydgoskiej). Ale żeby było ciekawiej – widać, jak Pan Bóg jest niesamowity – cud za wstawiennictwem kardynała Wyszyńskiego został, uwaga, wymodlony w Szczecinie, ale dokonał się w Gliwicach. Widzimy więc, że Pan Bóg przekracza czas i przestrzeń.

Otóż w 1988 roku dziewiętnastoletnia kobieta zachorowała na nowotwór tarczycy. Diagnoza lekarska mówiła, że jest to sytuacja beznadziejna i w szpitalu w Szczecinie najpierw ją leczono i usunięto zmiany nowotworowe, zaatakowane przez raka węzły chłonne. Stan się jednak pogarszał i dlatego przewieziono ją do szpitala w Gliwicach, gdzie ją leczono jodem radioaktywnym. Jednak to leczenie spowodowało jeszcze gorszy efekt, bo powstał guz wielkości 5 cm, który dusił tę kobietę, więc zagrażał jej życiu. W Szczecinie wiele osób zaczęło bardzo gorliwie się modlić (szczególnie chodzi tu o siostry zakonne) o ocalenie tej kobiety przez wstawiennictwo Prymasa Tysiąclecia. Przełom dokonał się w marcu 1989 roku. Badanie z 14 marca tego roku wykazało, że nie ma choroby, że stał się cud. Oczywiście trzeba było zebrać całą dokumentację. To też jest ciekawa historia, może potem troszkę o tym opowiem. W każdym razie to jest ten cud uznany przez Watykan.

Wspomniałem jeszcze, że są cuda, które mogły się dokonać, ale tu jest pewne prawdopodobieństwa aniżeli pewność. Tutaj mówimy o trzech. Pierwszy z tych prawdopodobnych cudów wydarzył się podczas pogrzebu prymasa Polski. Pamiętamy, że to był koniec maja 1981 roku. Matka rocznej dziewczynki była zrozpaczona, walczyła o życie córeczki i podróżując, jeśli dobrze pamiętam, na dworcu kolejowym zobaczyła transmisję z pogrzebu kardynała i prosiła „Kardynale, uratuj moje dziecko. Wyproś u Boga ratunek dla mojego dziecka” i rzeczywiście dziecko zostało uzdrowione, ale nie mamy dokumentacji, bo zaginęła. Drugi przypadek prawdopodobnego uzdrowienia za wstawiennictwem kardynała Wyszyńskiego dotyczy 45-letniej kobiety, która w Łodzi była leczona na nowotwór złośliwy narządów wewnętrznych. Ona, trzymając obrazek prymasa, w pewnym momencie zobaczyła, że wyszedł z niego jakiś promień i w czasie tej modlitwy poczuła się uzdrowiona. Lekarze potem potwierdzili jej uzdrowienie. Trzeci przypadek dotyczy kapłana chorego na raka prostaty, który miał jechać na leczenie, jeśli dobrze pamiętam, do Wrocławia. Tuż przed tym pojechał na Jasną Górę, żeby się modlić. Modlił się całą noc i pod koniec modlitwy usłyszał w środku takie słowa: „Nie jedź do szpitala, zostań w domu, będziesz żył”. I rzeczywiście badania wykazały, że ten ksiądz został uzdrowiony. Jednak we wszystkich tych trzech przypadkach nie mamy miarodajnej dokumentacji, dlatego one nie były brane pod uwagę przez Watykan. Nie spełniały wymogów kanonicznych.

Wspominał ksiądz o dokumentacji, z którą miałaby się wiązać jakaś historia. Może ksiądz to rozwinąć?

– Pan Bóg bardzo chciał tej beatyfikacji, ponieważ, jak wspomniałem, cud za wstawiennictwem kardynała Wyszyńskiego został wymodlony w Szczecinie, a dokonał się w Gliwicach. Biskup Szczeciński Dzięga opowiadał o takim wydarzeniu, że kiedy zaczęto badać ewentualną autentyczność cudu, to potrzebna była dokumentacja medyczna. Wtedy udano się do szpitala w Gliwicach. I ku zaskoczeniu wszystkich znaleziono teczkę z 1989 roku. Zaskoczenie było tym większe, że w żadnym szpitalu nie przechowuje się przez tak długie lata pełnej dokumentacji. Jeśli dobrze pamiętam, to po 5 latach dokumentację się niszczy, a akurat ta jedna jedyna teczka z tego okresu ocalała.

Widocznie ktoś już wtedy dostrzegł, że to jest naprawdę coś nadzwyczajnego i tak na wszelki wypadek zostawił dokumentację. Teraz, gdy szukaliśmy namacalnego dowodu, że Bóg dokonał cudu, ta teczka czekała. Pan Bóg jest niesamowity, ten dokument z archiwum nie został zniszczony, ale ocalał i w sposób bardzo ważny przyczynił się do tego, że możemy cieszyć się beatyfikacją kardynała.

Co osobiście księdza zaskoczyło, może i zszokowało, albo po prostu zdumiało, podczas badań w trakcie procesu beatyfikacyjnego prymasa?

– Największym zaskoczeniem jest właśnie historia wspomnianej teczki. Jeśli chodzi o sam proces, to już wiele lat (ponad 20) czytam i promuję nauczanie kardynała Wyszyńskiego przez różne książki, płyty, rekolekcje w Polsce i za granicą. Ale rzeczywiście, im dłużej czytam, tym ciekawsze rzeczy odkrywam. I to nie jest tak, że tylko stoję na ambonie i mówię. Niejednokrotnie potem staję w przedsionku i rozmawiam z ludźmi o ich wspomnieniach o kardynale Wyszyńskim, albo o tym, jak słowo Boże porusza ich serca. Bo wtedy bardzo często mi się zdarza, że ludzie mówią: "Nie wiedzieliśmy, że kardynał Wyszyński mówił takie rzeczy. On jest fantastyczny”. Uważam, że jeszcze wiele lat będziemy odkrywać kardynała Wyszyńskiego. Zaskoczyć może to, jak on żyje w ludziach, jak porusza ich serca, jak dużo cennych wskazówek daje na każdym poziomie: życia osobistego, relacji państwo - Kościół albo też innych.

Co jest najbardziej zaskakujące? Ja o tym piszę, ale sam się z tym zmagam: jak pogodzić modlitwę, pracę i odpoczynek? Przecież to jest człowiek, który żył 80 lat, z czego 60 lat w sytuacji nadzwyczajnej. Mamy teraz pandemię, to trwa półtora roku. Mówimy, że to sytuacja nadzwyczajna, bo rzeczywiście jest dużo cierpienia, dużo utrudnień. Pomyślmy, że Wyszyński 60 lat żył w takiej sytuacji. Urodził się w czasie zaborów, przeżył wczesną śmierć matki (miał niecałe 10 lat), potem była przeprowadzka do Andrzejewa, gdzie w szkole nie mógł dalej się uczyć, bo zaprotestował wobec nieprawdziwej wizji historii nauczyciela (bo to był nauczyciel carski), więc miał nauczanie domowe. Potem kontynuował naukę we Włocławku, ale tę naukę przerwała pierwsza wojna światowa, więc musiał ją podjąć w Łomży, gdzie często był głodny i szukał jedzenia. W międzyczasie był z biczowany za współpracę z organizacją piłsudczykowską. Potem jeszcze, gdy kontynuował naukę we Włocławku, to najpierw uczył się w liceum i tam zdawał maturę. To był czas wojny 1920 roku, czyli znowu głód, choroby, ale jeszcze ostrzał wojsk, który częściowo zniszczył Włocławek.

Mógłbym tak dalej rozwijać różne wątki z jego historii, ale on zawsze, nawet więzieniu, każdego dnia zachowywał ten boski rytm: modlitwa, praca i odpoczynek. Nawet jeżeli był w więzieniu, to jest fascynujące, to wykorzystywał ten czas w sposób twórczy. On pisał książki, czytał, uczył języków obcych, dbał o spacer. Przypominam, że kardynał Wyszyński dwa razy dziennie wychodził na spacer. Proszę zobaczyć, na zdjęciach do końca życia ma wspaniałą posturę, jest szczupły, jest wyprostowany, więc powiedzielibyśmy, że jest fit. To była dobra kondycja duchowa, która przelewała się na jego ciało, więc tych elementów jest bardzo dużo.

Wspomniał ksiądz o tym, że rozmawia z wiernymi na temat kardynała Wyszyńskiego. Czy ma ksiądz ulubioną anegdotę, historię z życiorysu Prymasa Tysiąclecia? Domyślam się, że związku z pracami w komisji, ale też z książkami i badaniem jego dziedzictwa.

– Ich jest bardzo dużo, przytoczę dwie. Pierwsza z okresu uwięzienia, druga już z okresu wolności. Prymas Wyszyński był człowiekiem zdyscyplinowanym, był otwartym na każdego człowieka, ale jednocześnie był zasadniczy, jeśli chodzi o pewne reguły, których trzeba przestrzegać, bo, jak wiadomo, komuniści często łamali wszystkie reguły, chcąc robić, co im się podobało. Dla nich po prostu nie istniała siła prawa, tylko prawo siły. Komuniści w żaden sposób nie mogli ani złamać kardynała Wyszyńskiego (mówię na skróty kardynał, bo wiadomo, że on był mianowany przed więzieniem, ale biret kardynalski odebrał po uwolnieniu z więzienia), ani przekupić, ani nakłonić do rezygnacji. Pewnego dnia przyszedł do niego jakiś ubek i powiedział mniej więcej tak: „Skąd u księdza taka wyniosłość?”. Wyszyński był z wytrwałych, co interpretowano jako wyniosłość. A kardynał Wyszyński odpowiedział: „Proszę pana, gdyby nie pokora, to ja bym z panem nie rozmawiał”. To jest właśnie ta postawa pełna godności – jak Chrystus, który był biczowany, który został uderzony w policzek, nadstawił policzek, ale zapytał: „Dlaczego mnie bijesz?”. Więc w tym elemencie kardynał Wyszyński był jak Chrystus, jest to pokora pełna godności.

A teraz druga anegdota. Wiadomo, że wśród najbliższych współpracowników były tak zwane panie „Ósemki” między innymi słynna pani Maria Okońska. Kiedyś pani opowiedziała mi taką historię. W kurii miała swój gabinet, w którym przygotowała różne teksty dla księdza kardynała. Był on tak usytuowany, że naprzeciw biurka były drzwi, ale po lewej stronie było okno i przez nie można było zobaczyć okno już w sąsiednim budynku. Jest wysoce prawdopodobne, że służyło ono do obserwacji i podsłuchiwania pomieszczenia pani Marii w kurii. To ważne dla kontekstu całego opowiadania. Pani Maria siedzi przy biurku, wchodzi do pokoju ksiądz, z którym ona się dobrze znała, więc wstała od biurka, energicznie podeszła do niego i otworzyła ramiona, żeby się z nim przywitać. A on mówi: „Nie, nie, nie, proszę Pani, bo tutaj nas podglądają, nie możemy tak”. A ona na to: „A mnie to kompletnie nie obchodzi, chcę się z księdzem serdecznie przywitać”. I przytuliła go. Potem on usiadł na krześle, ona przy biurku i odbyli rozmowę.

Myślę, że panie „Ósemki” robiły fenomenalną rzecz. Wprowadzały taką zdrową naturalność. Wiadomo, że potrzebny zawsze jest dystans między księdzem, a kobietą, ale z drugiej strony potrzebna jest pewna naturalność i myślę, że kardynał Wyszyński miał w sobie taką naturalność, którą wyniósł z domu, a która w jakiś sposób jeszcze została ubogacona poprzez wieloletnią współpracę z paniami z Instytutu Prymasowskiego, za które naprawdę powinniśmy być Bogu wdzięczni.

Skoro jesteśmy przy historiach, to takim mało znanym epizodem z życia kardynała Wyszyńskiego jest jego krótki pobyt na Angelicum w Rzymie. Mógłby ksiądz go przybliżyć? Bo on również dużo mówi o tym, jakim człowiekiem był kardynał.

– Po obronie doktoratu kardynał Wyszyński wyruszył w podróż naukową po całej Europie. Odwiedził Austrię, Włochy a także Francję, Belgię, Holandię, Niemcy. To było na przełomie lat 1929/30. Będąc w Rzymie, między innymi studiował na Angelicum i można powiedzieć, że Wyszyński z jednej strony pobierał nauki od profesorów, ale z drugiej strony ich uczył. Nauczał też studentów. O co chodzi? Przytoczę dłuższy fragment, to jest jego rozważań: „W Rzymie, na Angelicum, na wykładach ojca Gillet, było sześciu Afrykańczyków i reszta, jak w wieży Babel: Anglicy, Francuzi, Holendrzy i inni. 40 osób z 30 narodów. Afrykańczycy siedzieli na samym końcu. Obok nich było jedno miejsce wolne, bo nikt nie chciał przy nich usiąść. Wreszcie ja usiadłem. Przychodzili do mnie ci i owi z zapytaniem: Co ty robisz, po co tam siedzisz? Mówię: Bo nikt nie chce tam siedzieć. Słaby motyw, powiada jakiś Francuz. Mówię mu: To idź, usiądź! Oczywiście nie usiadł. Ojciec Gillet mówił strasznie mądre rzeczy. Kiedyś na korytarzu powiedziałem mu: Ojcze, niech Ojciec tak przemówi do swoich słuchaczy, aby wszyscy zechcieli usiąść przy tych Afrykańczykach. Na to ojciec Gillet, który trochę umiał po polsku: Polaki zawsze walczą za naszą wolność i waszą. Pojechałem stamtąd do Paryża, a Afrykańczycy zostali sami. Więc widzimy kardynała Wyszyńskiego jako wielkiego promotora uszanowania każdego człowieka, bez względu na kolor skóry, na pochodzenie. I w tym sensie mówię, że przyszły kardynał Wyszyński w Rzymie nie tylko pobierał nauki na Angelicum, ale też uczył i studentów, i, w tym wypadku ojca Gillet swoim przykładem otwartości na każdego człowieka.

Domyślam się, że prymas Wyszyński imponuje księdzu na wielu płaszczyznach, w wielu sprawach, ale gdyby ksiądz miał określić tą jedną jedyną, to co by to było?

– Odwaga. Był bardzo odważny. Ta odwaga polegała na tym, że to była spójność. Jeśli mówił jakieś słowa, to on nimi żył i nie bał się ponosić konsekwencji, jeśli trzeba było za te słowa cierpieć. On wiedział, że jeśli nie byłby wierny prawdzie Chrystusa, to by go zdradził, więc dlatego w sposób spokojny, ale stanowczy przekazywał jego słowa. I można też powiedzieć, że prymas Wyszyński był niejako Mojżeszem, bo jest dużo wspólnych elementów z życia tego proroka i kardynała. Zarówno Mojżesz, jak i kardynał Wyszyński urodzili się w czasach, kiedy ich kraje były zniewolone i obaj marzyli o wolności. Czas pokazał, że nie tylko spełniło się marzenie, ale i Mojżesz, i prymas uczestniczyli w procesie odzyskania wolności. Bóg przez Mojżesza przekazał Izraelowi Dekalog, a Bóg przez kardynała Wyszyńskiego, polskiego Mojżesza, przypomniał narodowi polskiemu o zasadach życia wynikających z nauki Chrystusa. I jak Bóg przez Mojżesza przeprowadził naród wybrany przez Morze Czerwone, tak Bóg przez kardynała Wyszyńskiego, przeprowadził naród polski przez morze czerwonego komunizmu.

I jeszcze jeden element. Mojżesz stanął na progu Ziemi Obiecanej i zobaczył z daleka utęsknioną ojczyznę, ale nie wszedł do tej krainy wolności. Podobnie kardynał Wyszyński. Stanął na progu odradzającej się polskiej wolności w czasie „Solidarności” i nie wszedł do niej. Tych paraleli można by snuć bardzo dużo, także jeszcze króciutko następna. Mówiłem o prymasie, porównując go do Mojżesza, prawodawcy i proroka, ale był on też podobny do Eliasza. W wywiadzie dla "Tygodnika Solidarność" (nr 36 z 7 września) powiedziałem między innymi takie słowa: „Jak Eliasz zdemaskował fałszywych bożków Baala na Górze Karmel, tak prymas Wyszyński zdemaskował fałszywych proroków Marksa i Lenina, a więc widzimy po raz kolejny, że Marks przegrał, a wygrał Chrystus”.

Na zakończenie naszego spotkania chciałbym zapytać jeszcze o matkę Elżbietę Czacką, bo ona również 12 września zostanie wyniesiona na ołtarze. Zresztą ta data – 12 września – kojarzona z odsieczą wiedeńską również jest wymowna. Matka Elżbieta znała kardynała Wyszyńskiego. Jakiego rodzaju była to relacja?

Ta ich znajomość, zanim przerodziła się w przyjaźń, przechodziła różne etapy. Poznali się w 1926 roku, ale tak naprawdę głębiej poznali się, polubili i myślę, że zaprzyjaźnili w czasie wojny, kiedy prymas Wyszyński był kapelanem zakładu dla ociemniałych w Laskach i nie tylko prowadził modlitwy, ale także organizował edukację dla podopiecznych. Podnosił ich także na duchu i był tłumaczem w szpitalu powstańczym, gdzie leczono nie tylko rannych Polaków, ale także rannych żołnierzy niemieckich, pojmanych w niewolę.

W ogóle w historii ich przyjaźni Laski mają szczególne znaczenie. Jak wiadomo, był tam zakład dla tych, którzy nie widzą w sensie fizycznym – to jest ten pierwszy wymiar. Ale Laski tworzone przez matkę Czacką, księdza Korniłowicza, kardynała (a wtedy jeszcze księdza) Wyszyńskiego stały się też przystanią dla osób niewidomych w sensie duchowym. Dla ludzi błądzących, mających dużo pytań, gdzieś pogubionych. Oni wszyscy przyjeżdżali do tego miejsca, żeby poprzez dialog z Bogiem, ale też z matką Czacką, księdzem Wyszyńskim, księdzem Korniłowiczem odnaleźć drogę do Boga. I w tym sensie można powiedzieć, że prymas Wyszyński z matką Czacką prowadzili dialog z ludźmi poszukującymi Boga. Byli też osobami bardzo zanurzonymi w Bogu i wizjonerami. Kreślili plany odnowy Polski i Kościoła, ale z drugiej strony byli wielkimi realistami, bo budowali też w sensie dosłownym. Prymas Wyszyński budował kościoły. Matka Czacka budowała zakład dla ociemniałych w Laskach (a jak go Niemcy zburzyli w 1939 roku, to znowu odbudowała), więc była to przedsiębiorcza kobieta.

Ta wspólnota ducha między księdzem a późniejszym kardynałem Wyszyńskim i Matką Czacką objawiała się w tym, że oni potrafili cierpieć tak, jak Chrystus – w milczeniu. Prymas Wyszyński bardzo lubił spędzać Triduum, szczególnie Wielki Piątek, w Laskach. Kiedyś, będąc tam właśnie w czasie Triduum, powiedział takie słowa: „A chociażby na śniadanie, obiad i kolację był makaron z krzyży, to jeszcze służmy Bogu z radością”. Prymas Wyszyński i matka Czacka wzywali do tego, by służyć Bogu z radością, pamiętając o tym, że przez ziemię idziemy do nieba, że przez krzyż idziemy do nieba i że Krzyż jest znakiem zwycięstwa.

Czytaj także:

Prof. Kucharczyk: Prymas Tysiąclecia przeprowadził Polskę przez Morze Czerwone
Kardynał Stefan Wyszyński, zostanie beatyfikowany w piątek 12 września. Prof. Grzegorz Kucharczyk w swojej najnowszej książce na podstawie jego myśli oparł swoje rozważania na temat metod działania i skutków rewolucji


Bł. Stefan Wyszyński. Prymas do odkrycia

Choć Prymas Wyszyński jest dla wielu osób postacią niemal mityczną, poznawanie jego nauczania może być pasjonującą przygodą.
Ksiądz Jerzy Jastrzębski zastanawia się: Jak pogodzić modlitwę, pracę i odpoczynek? Jak ustalić odległość między ołtarzem a tronem? Czy Maryja może być wzorem dla kobiet, a św. Józef dla mężczyzn? Jaka była przyjaźń św. Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego? Czy zawierzył on Polskę Matce Bożej z Guadalupe?
Odkryj niezwykłe historie z życia błogosławionego kardynała Wyszyńskiego i poznaj jego sposób myślenia o Bogu, ludziach i świecie.

ks. Jerzy Jastrzębski – kapłan Archidiecezji Warszawskiej, pracuje w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie. Od wielu lat promuje nauczanie Prymasa Tysiąclecia poprzez publikacje i rekolekcje w Polsce i za granicą. W 2013 roku obronił pracę doktorską poświęconą Prymasowi Tysiąclecia. Uczestniczy w pracach Komitetu Organizacyjnego do spraw beatyfikacji kard. Stefana Wyszyńskiego. Należy do Wspólnoty Emmanuel.

Czytaj także:

Poświęciła swoje życie niewidomym. Kim jest nowa błogosławiona?
Matka Czacka, nowa błogosławiona Kościoła katolickiego, zostanie wyniesiona na ołtarze w niedzielę (12 września) razem z kardynałem Stefanem Wyszyńskim. Na świat przyszła jako hrabianka Róża Czacka, ale na ołtarze zostanie wyniesiona jako Matka Elżbieta. Po utracie wzroku otoczyła opieką niewidomy…

Fot. i inf.: Materiały prasowe Wydawnictwa Esprit

Rozmowy na Rękawce

Rozmowy na Rękawce - najnowsze informacje

Rozrywka