sobota, 12 lutego 2022 05:23

Kraków. Ezop zniknął z mapy Starego Miasta. Przez 30 lat działalności zyskał miano kultowego

Autor Mirosław Haładyj
Kraków. Ezop zniknął z mapy Starego Miasta. Przez 30 lat działalności zyskał miano kultowego

„Dawno, dawno temu pewien początkujący aktor zakochał się w dziewczynie z sąsiedztwa, młodziutkiej studentce etnografii. Jej matka na wieść o planowanym ślubie podniosła raban, że nigdy w życiu nie wyda córki za komedianta” – wbrew pozorom nie jest to początek bajki, choć dotyczy bezpośrednio Ezopa. Jednak nie starożytnego bajkopisarza a sklepu, który pod tą nazwą funkcjonował przez 30 lat przy ul. Szlak. A od powyższych słów rozpoczynało się pożegnanie z klientami i informacja o zamknięciu, napisana przez właścicielkę Monikę Duber.

Przez trzy dekady „Ezop” wrósł w dzielnicę i stał się jej nieodłącznym elementem. Z czasem zyskał renomę, a odwiedzały go także osobistości ze świata kultury i polityki. W sklepie kupowali m. in. Marek Grechuta, Alosza Awdiejew, Piotr Cyrwus czy Andrzej Pilipiuk. Próg sklepu przy ul. Szlak przekroczyła także Pierwsza Dama, Agata Kornhauser-Duda, która poszukiwała kartki na ślub. Asortyment, jak zwykle, sprostał wymaganiom.

Obecność Ezopa była tak oczywista, że nikomu nawet przez myśl nie przeszło, by sklepu pamiętanego od czasów dzieciństwa – dla wielu istniejącego „od zawsze” – mogło pewnego dnia zabraknąć. Niestety taki dzień nadszedł. Klienci zareagowali niedowierzaniem. Na nic zdały się zamieszczane na facebookowym funpage’u już jesienią zapowiedzi zamknięcia sklepu. Na nic zdał się wywieszony na jego drzwiach bristol, którego treść inspirowana była happeningiem Pawła Żukowskiego i jego "Napisami końcowymi”, wyświetlanymi na murach warszawskiej Zachęty. W sklepie paliło się światło, co było wyraźnym sygnałem dla klientów, że jest on czynny. Obecnie przykra informacja zdążyła przebić się już do świadomości kupujących.

Do klientów dociera, że sklep jest zamknięty. Dociera zwłaszcza, odkąd poza swoimi „Napisami końcowymi” powiesiłam kartkę z prostym komunikatem: „Sklep zlikwidowany. Otwarty nie będzie”. Wcześniej, w styczniu, nieustannie ktoś próbował siłowo sforsować zamknięte drzwi. Od października ubiegłego roku informowałam o planowanym zamknięciu, od listopada trwała wyprzedaż. Spotkałam się z bardzo wieloma wyrazami sympatii, żalu, współczucia i otuchy, ale zdarzały się też głosy oburzenia, że jak to, pani zamyka, a gdzie ja teraz będę kupować wkłady do długopisów? Albo przysłowiowe koperty, ostatnio najczęściej sprzedawany produkt, 10 groszy za sztukę...  – mówi w rozmowie z redakcją Głosu24 właścicielka, pani Monika i dodaje: – Szczęśliwie, tych pierwszych reakcji było więcej. Ludzie specjalnie przyjeżdżali, żeby mi powiedzieć, że bywali u nas jako dzieci i jest im zwyczajnie przykro, bo tyle dobrych wspomnień wiąże się z tym miejscem. Bardzo dramatyczne było pożegnanie z moim ulubionym krakowskim architektem szopkarzem, ale postarałam się, żeby miał zapas staniolu na najbliższe 10 lat. Czy ktoś jeszcze poza twórcami szopek zna słowo staniol?

Oficjalne zamknięcie Ezopa nastąpiło wraz z końcem roku: – 31 grudnia ubiegłego roku dostałam kwiaty od jednego z klientów, a tuż przed 14-tą przyszła na zakupy pewna dama. Podarowałam jej piękne kredki w drewnianym pudełku i pogratulowałam bycia ostatnią klientką. Miało być godnie i z humorem, ale chyba beczałyśmy obie. Potem na ostatnim arkuszu bristolu wykonałam moją wersję „Napisów końcowych”. Nie, żebym miała czelność mierzyć się z Zachętą, to raczej przez poczucie końca, które towarzyszyło happeningowi Pawła Żukowskiego, a które towarzyszyło także mnie.

W ten sposób powstał bardzo oryginalny zapis doświadczenia straty, w którym przeplatają się ze sobą smutek, żal, nadzieja, gorycz i trochę humoru. Wszystko z poetycką nutą i aluzjami do krakowskiej noblistki, Herberta, czy zespołu Tilt: „Tego sklepu już nie ma, ale przecież jest Empik!”, „W rzece Heraklita ryba łowi ryby”, „Ładnego 2022!”, „Dziękuję za 30 wspólnych lat”, „Jeszcze będzie przepięknie/Jeszcze będzie normalnie!!!”, „Nie strzelam w Sylwestra! W ogóle nie strzelam!!!”, „Specjalne podziękowania dla Rady Miasta Krakowa za uchwalenie strefy płatnego parkowania w soboty.”, „Dobra zmiana!”, „Wyrzuć pamiątki, spal wspomnienia i w nowy życia strumień wstąp!” oraz napisane na brzegu mocno osobliwe, ale dowodzące niezwykłego dystansu i poczucia humoru – „Kochajcie myszojelenie!”.

"Napisy końcowe" autorstwa właścicielki/Fot.: Archiwum Prywatne, Monika Duber
"Napisy końcowe" autorstwa właścicielki/Fot.: Archiwum Prywatne, Monika Duber

Te napisy to po części wyjaśnienie, po części reakcja na słowa klientów, po części noworoczne życzenia. Cieszę się, jak słyszę czasami komentarze dobiegające z ulicy, gdy ludzie je rozumieją i wiedzą, o co chodzi z rzeką Heraklita. Częściej nie wiedzą. Cenię sobie takie ulotne akcje, na własną, małą skalę, staram się nie być obojętna na rzeczywistość – tłumaczy z sentymentem pani Monika. Na pytanie o zdjęcie, na którym siedzi na ladzie obok postaci w turbanie oraz maseczce i rękawiczkach, wyjaśnia: – To Beduin. To była taka nasza sklepowa maskotka, wygrzebany z czeluści piwnicy, był od początku. Kilkakrotnie go malowałam i używałam w celach performatywnych, nie zawsze przez wszystkich zrozumiałych. Onegdaj siedział na wystawie spowity we flagę Unii Europejskiej, na okoliczność naszego wstąpienia do Unii. Czasami miał w rękach wieszak, innym razem parasolkę, a od marca 2020 jest ubrany w maseczkę i rękawiczki. W tym stroju wprowadzał niektórych w błąd, bowiem przechodnie sądzili, że te atrybuty to reklama towarów i bardzo chcieli kupować maseczki i rękawiczki. Niestety, nie miałam, ale przynajmniej w początkowym okresie pandemii mogłam się do kogoś odezwać. To były trudne dni, przerażeni ludzie zamknięci w domach, próbujący się jakoś zmierzyć z nową, nieznaną rzeczywistością. Dla mnie bardzo pracowite, bo tuż przed zamknięciem wszystkiego dostałam 6 olbrzymich kół z mdf, które posłużyły mi do plastycznych eksperymentów i testowania przeróżnych technik. Powstało 6 całkiem różnych blatów do stolików, jeden z nich sobie zostawiłam, pozostałe rozdałam – rozlosowałam wśród ludzi, którzy bardzo mi pomogli, kiedy miesiąc później bardzo tej pomocy potrzebowałam.

Właścicielka Ezopa z maskotką - beduinem, który był w sklepie od początku/Fot.: archiwum prywatne Monika Duber 

Dusza polonistki, którą pani Monika jest w wykształcenia, kolejny raz dała znać o sobie w postach zamieszczanych na facebookowym koncie Ezopa, gdzie zaczęły pojawiać się pamiętnikarskie wpisy dotyczące epidemii: – Pomiędzy tymi eksperymentami z malowaniem blatów zaczęłam pisać dziennik czasów zarazy – dla znajomych, trochę ku pokrzepieniu serc, trochę, żeby dać relację, co słychać na mieście, podzielić się zdjęciami pustych Plant albo całkiem opustoszałego Rynku. Tak sobie piszę dalej, co wzbiera nowa fala, to jest nowa edycja dziennika, który już nie jest dziennikiem, bo likwidowanie sklepu to bardzo czasochłonne zajęcie i nie mam czasu na codzienne komentowanie świata.

Epitafium z bajki

12 października na facebookowym funpage’u Ezopa pojawiła się chwytająca za serce informacja: „Dawno, dawno temu pewien początkujący aktor zakochał się w dziewczynie z sąsiedztwa, młodziutkiej studentce etnografii. Jej matka na wieść o planowanym ślubie podniosła raban, że nigdy w życiu nie wyda córki za komedianta. Miłość do dziewczyny okazała się silniejsza niż do teatru, aktor został inżynierem i szczęśliwym małżonkiem. Lata mijały im spokojnie i w miarę szczęśliwie, całkiem zwyczajna normalność schyłkowego PRL-u, aż 4 czerwca 1989 roku Joanna Szczepkowska ogłosiła koniec komunizmu w Polsce. Nastała wolność, także gospodarcza. Bohaterowie mojej historii postanowili zamienić swoją małą stabilizację na własną firmę i otworzyć sklep. Nie mieli pojęcia o handlu, ale mieli mnóstwo zapału i tradycję przedwojennych przodków. Przez lata wrośli w dzielnicę, poznali dobrze swoich klientów, imiona dzieci i psów, troski i choroby babć i dziadków. A świat uparcie szedł do przodu. Dzieci dorosły, miejsce stałych mieszkańców zajęli studenci albo turyści, zmienił się styl życia. Skończył się czas małych sklepików. Tych dwojga ludzi z opowieści już nie ma. A ja dziękuję Państwu za to, że przez lata czuli się, czuliśmy się Wam potrzebni. Dziękuję za wspólnych 30 lat. Więcej nie będzie”.

Dawno, dawno temu pewien początkujący aktor zakochał się w dziewczynie z sąsiedztwa, młodziutkiej studentce etnografii....

Opublikowany przez Ezop Wtorek, 12 października 2021

Dziesięć dni później pani Monika dopisała: „Moje poprzednie epitafium nie oznacza wcale, że zamknęłam sklepik z dniem publikacji. Mam otóż plan istnienia do końca roku, a nawet jakieś pożegnalne warsztaty chodzą mi po głowie. Na razie zapraszam serdecznie na wyprzedaże, których będzie teraz coraz więcej. Na początek 50% zniżki na wszystkie produkty scrapowe - papiery, wycinanki, bazy, dziurkacze, stemple. I dodatkowo zeszyty do religii też kupicie za połowę ceny. A to dopiero początek”.

Zamknięcie Ezopa nie zostało niedostrzeżone. Napisała o tym w swoich mediach społecznościowych prof. Bogdanowska, która przy okazji zamieściła przedwojenne zdjęcie z intrygującą notką. Można się z niej dowiedzieć, że: "Ezop kontynuował tradycje sklepu Zygmunta Ziembickiego, kupca, mecenasa sztuki, przyjaciela Jacka Malczewskiego. Kiedyś na Rynku, potem Placu Mariackim, zamknęła go komuna, ale wrócił po '90 r. dzięki P. E. Ziembickiej (patrz imiona właścicieli na drzwiach)". Informację o długoletniej tradycji potwierdza także pani Monika: – Tak. Rodzice świadomie kontynuowali tradycję dwóch pokoleń Ziembickich. W piwnicy stała piękna, przedwojenna szafa na pióra firmy Waterman a na ścianach wisiały dowody, że handel artykułami papierniczymi może być intratny.

Zygmunt Ziembicki w drzwiach swojego sklepu przy Planu Mariackim, 1937 r./Fot.: Facebook (Nasze miasto w naszych rękach)
Zygmunt Ziembicki w drzwiach swojego sklepu przy Planu Mariackim, 1937 r./Fot.: Facebook (Nasze miasto w naszych rękach) 

Na pytanie o historię Ezopa pani Monika odpowiada: – Zacznę od początku, czyli od roku 1990, kiedy to moi rodzice nieoczekiwanie stali się posiadaczami pustego lokalu przy ulicy Krowoderskiej. Balcerowicz zachęcał do kapitalizmu, porzucili zatem pracę na etatach i zostali kapitalistami. Początki były trudne, jak to zwykle bywa. Własnoręcznie odpracowali remont lokalu, kupili regały i lady z demobilu, zarejestrowali firmę i otworzyli sklep. Sprzyjał im fakt, że istniejący naprzeciwko sklep papierniczy właśnie zakończył działalność. Sprzyjały im braki na rynku i bez wątpienia brak sklepów wielkopowierzchniowych. Sprzyjało im istnienie w okolicy kilku szkół. Pracowali z zapałem i szybko zostali zaakceptowani przez mieszkańców, do sklepu ustawiały się kolejki, a oni byli zmęczeni i szczęśliwi. I nie chodziło wyłącznie o zyski, oni po prostu lubili ludzi.

Jak wynika z relacji pani Moniki, sklep z artykułami piśmienniczymi okazał się także miejsce, w którym swoje talenty mógł realizować jej ojciec: – Szczególnie mój tata lubił wdawać się w długie pogawędki z klientami, toczył poważne dyskusje z dzieciakami, pamiętał ich imiona i witał jak długo oczekiwanych znajomych. Sklep był wtedy o połowę mniejszy, po pierwszych sukcesach rodzice dokupili sąsiedni lokal i połączyli oba w jeden, w nowej połowie robiąc stoisko z zabawkami. To było królestwo taty. Z wykształcenia aktor, niejednokrotnie improwizował teatrzyki dla jednego widza, kochał klocki Lego i modele samochodów, przywoził wielkie lalki z działającej wówczas w Krakowie fabryki lalek i czarował dzieci. Myślę, że rekompensował sobie własne, wojenne dzieciństwo.

Tym samym niezamierzony patron sklepu, Ezop, znowu dał o sobie znać: – Nazwa firmy to akronim, od inicjałów mojej mamy, Ewy Ziembickiej-Pawełek. Brakowało samogłoski, tata opowiadał bajki, wyszedł Ezop. Taki trochę test dla klientów, kto kojarzył bajkopisarza z Frygii, zyskiwał moje uznanie – wspomina pani Monika i kontynuuje „sklepową” opowieść: – Wówczas pracowałam całkiem gdzie indziej, choć był taki rok, kiedy rozmaite zawirowania sprawiły, że zostałam zatrudniona przez rodziców i pracowaliśmy we troje. W międzyczasie pojawiły się supermarkety, ludzie się nimi zachłysnęli i trochę trudno było konkurować cenami i bogactwem asortymentu z takim Tesco. Potem tata się rozchorował i trzeba było mamie pomóc, więc rzuciłam ówczesne zajęcia i prowadziłyśmy ten sklep już we dwie. Miejsce zabawek zajęły artykuły do rękodzieła, potem doszły warsztaty, które prowadziłam przez ostatnie chyba 10 lat. Ale zaczęło się dziać trochę gorzej. Różne przyczyny się na to złożyły. Opustoszała trochę okolica, przeprowadziła się jedna ze szkół, wyprowadziło się wielu mieszkańców, a ich miejsce zajęli turyści, średnio zainteresowani kupowaniem zeszytów czy farb. Coraz rzadziej przyjeżdżali do nas klienci z odległych rejonów Krakowa, skarżąc się na problemy z parkowaniem czy dojazdem. Obroty spadły, opłaty wręcz przeciwnie, nie było nas już stać na zatrudnianie pracowników i we dwójkę całe dnie spędzałyśmy w sklepie. Bywały takie miesiące, szczególnie w lecie, że moja mama ze swojej emerytury dokładała do rachunków i to już był pierwszy sygnał, że zbliża się koniec.

„Czułam się, jakbym to dziecko własnoręcznie zamordowała”

Decyzję o zamknięciu sklepu pani Monika wraz z mamą podjęły w styczniu 2020. Ezop miał działać do końca roku. A potem zaczęła się pandemia: – Przez cały czas miałam otwarty sklep, chyba z przyzwyczajenia, a może dla zachowania równowagi i pozorów normalności, bo w pierwszych miesiącach zarazy liczba klientów wahała się od 2 do 7 osób dziennie. Nasz plan sprzedaży licznych towarów leżących na półkach trochę się nie powiódł, dostaliśmy od rządu 5 tysięcy w zamian za obietnicę trwania firmy przez rok i tak się przeciągnęło.

Ostatecznie o zamknięciu ezopowych podwojów pani Monika przesądziła już sama, gdyż w międzyczasie zmarła jej mama. Brak rodziców wcale nie ułatwił jej podjęcia decyzji: – Czułam się paskudnie. Miałam świadomość, że ten sklep to jest najmłodsze dziecko moich rodziców, że zainwestowali w niego kilka lat życia i mnóstwo emocji. Czułam się, jakbym to dziecko własnoręcznie zamordowała. Brałam też pod uwagę swój wiek, mam bowiem wrażenie, że pracodawcy niechętnie zatrudniają ludzi z moim peselem. Ale zwyciężył rachunek ekonomiczny i racjonalizm. Pomogły zapowiedzi nowego, polskiego ładu i zapowiadane podwyżki kosztów utrzymania. Tylko dlatego, że lokal należał do mojej mamy, udało się nam wytrwać te 30 lat.

Na pytanie o nowe, wirtualne metody sprzedaży, właścicielka Ezopa przyznała, że ma za sobą taki rodzaj prowadzenia działalności. – Pyta pan o internet. Mam za sobą dwuletni epizod z prowadzeniem sklepu internetowego, podczas którego przekonałam się o słuszności rozdziału sklepu internetowego od stacjonarnego, szczególnie w przypadku, kiedy sprzedaje się rzeczy tak osobliwe, jak serwetki na sztuki. Za bardzo mnie stresowało, jak się okazywało, że przez internet ktoś zamówił coś, co się właśnie skończyło stacjonarnie i nie byłam w stanie zrealizować zamówienia natychmiast. Poza tym, wszystkie preparaty do rozmaitych efektów, które sprzedawaliśmy, testowałam osobiście i mogłam klientom pokazać rezultaty i opowiedzieć, jak je stosować i to mi sprawiało radość. Internet jest bezosobowy. Nie ma duszy. Mam świadomość, że jest przyszłością handlu i tym bardziej z moim podejściem do tej przyszłości się po prostu nie nadaję – tłumaczy.

Nie mniej profil Ezopa na Facebooku nadal jest aktywny i jak zapowiada właścicielka, nie zniknie: – Funpage sklepu istnieje i na razie nie planuję go zamknąć. I nie tylko dlatego, że trwa tam wyprzedaż, która niebawem się skończy. Często odpowiadam na różne techniczne pytania i chętnie będę to robić dalej w miarę posiadanej wiedzy. Chociaż wiele z moich klientek awansowało do rangi przyjaciół i mogą do mnie po prostu zadzwonić, to dopóki będzie mi to sprawiać przyjemność, będę go prowadzić. Nie całkiem umrze.

Zapytana o swoją przyszłość, pani Monika odpowiada: – Plany na przyszłość to trudne pytanie. Plan mam taki, żeby nakłamać w peselu i szukać pracy. Łatwo nie będzie, bo dyplom ukończenia studiów częściowo zjadł mi pies i nie sądziłam, że może mi być jeszcze potrzebny, ale z całą pewnością nie mam zamiaru pogrążyć się w nicnierobieniu.

Ezopowy język niepotrzebny

Panią Monikę zapytaliśmy także o urzędnicze decyzje, jakie zapadały w mieście przez 30 lat funkcjonowania jej sklepu, a które nie pozostały bez wpływu na prowadzoną przez nią działalność. – Nie czuję się kompetentna do oceniania przemian zachodzących w Krakowie, chyba zbyt mało o nich wiem, moim środowiskiem naturalnym jest Stare Miasto, bo tu mieszkam i pracuję. Ograniczenia ruchu samochodowego zmotywowały mnie do jeżdżenia rowerem, teraz trochę używam samochodu z konieczności, muszę wywieźć ze sklepu sporo rzeczy i w rowerowym koszyczku byłoby mi raczej trudno. Ale firmowo zabolała mnie strefa ograniczonego postoju płatna w soboty, bo w soboty prowadziłam warsztaty, na które przyjeżdżali niejednokrotnie ludzie spoza Krakowa i konieczność zapłacenia dodatkowo za kilka godzin postoju zmniejszyła mi ilość chętnych. Przykre jest oddanie Starego Miasta we władanie turystom, najem krótkoterminowy to z punktu widzenia takich sklepików, jak mój, a także rzemieślników czy małych zakładów usługowych, porażka. Zostaną sklepy spożywcze i restauracje. Mam nadzieję, że pandemia pokazała, iż inwestowanie w chwilowego turystę nie jest pewniakiem i może lepiej mieć mniejszy dochód, a pozbawiony ryzyka i atrakcji dodatkowych w postaci nocnych awantur czy imprez – mówi właścicielka zlikwidowanego Ezopa i dodaje: – Nie umiem powiedzieć, czy polityka miasta miała znaczący wpływ na moją decyzję o zamknięciu sklepu. To raczej nieuchronne przemiany społeczne, zmiana zachowań konsumenckich i postęp technologiczny, i pewnie też konkurencja, której nie sprostałam, złożyły się na to postanowienie. Klawiatura komputera czy ekran tabletu zastąpił rapidografy i przybory kreślarskie. Nie pisuje się już listów, tylko maile. Zamiast kartek świątecznych wysyła się gif-y z mrugającą choinką. Pokolenie, które wysyła kartki, jest pokoleniem ginącym. We wrześniu tego roku miałam rekordowo niską sprzedaż zeszytów, więc albo wszyscy kupowali zeszyty w Biedronce, albo nauczyciele przeszli w dużej mierze na komunikację elektroniczną. Proponowałam niedawno koledze, nauczycielowi w szkole średniej, że mu sprezentuję 500 arkuszy papieru kancelaryjnego w linie, to mi uprzejmie podziękował i powiedział, że uczniowie przysyłają mu wypracowania mailem i tak jest lepiej, bo nie musi taszczyć sterty makulatury. Owszem, wciąż jeszcze dzieciaki malują, rysują czy lepią z plasteliny, ale asortyment mi się skurczył i dzieci w okolicy też jakby mniej.

Czytaj także:

To była najbrzydsza ulica Krakowa, ale żyła. Teraz umiera
W czasie, kiedy Podgórze było jeszcze osobnym miastem, ulica Kalwaryjska stanowiła jego najważniejszą arterię. Współcześnie ta zabytkowa ulica doczekała się miana jednej z najbrzydszych, jeśli nie najbrzydszej w Krakowie. A teraz umiera.
Jedna z ostatnich żywych ulic Krakowa nie wystawia miastu dobrego świadectwa
Reportaż. Szewska jest jedną z najważniejszych ulic Starego Miasta w Krakowie, choć nie zawsze tak było. Obecnie, mimo swoich walorów, kojarzona jest dosyć jednoznacznie, jako jedna wielka imprezownia (przede wszystkim studencka, ale nie tylko).

Fot. tyt.: archiwum prywatne Monika Duber

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka