wtorek, 18 maja 2021 17:32, aktualizacja 4 lata temu

Legendarna powieść i kultowy bohater powracają po latach! Tomek Wilmowski znowu na podróżniczym szlaku!

Autor Mirosław Haładyj
Legendarna powieść i kultowy bohater powracają po latach! Tomek Wilmowski znowu na podróżniczym szlaku!

Jedna z najbardziej kultowych serii książek dla dzieci i młodzieży doczekała się wreszcie kontynuacji. Sprzedany w ponad 10 milionach egzemplarzy cykl przygód Tomka Wilmowskiego powraca. Po ponad 60 latach od premiery pierwszej części do rąk czytelników trafi dziesiąty tom cyklu. „Tomek na Alasce” w księgarniach już 19 maja.

Pierwsza książka z serii – „Tomek w krainie kangurów” ukazała się w 1957 roku. Ostatnia powieść z cyklu – „Tomek w grobowcach faraonów” w 1995 roku. Książki Alfreda Szklarskiego czytali nasi dziadkowie, rodzice, teraz my i nasze dzieci. Seria o warszawskim gimnazjaliście to prawdziwy fenomen, który wreszcie doczekał się kontynuacji. Bazując na notatkach pozostawionych przez Alfreda Szklarskiego, pisarz Maciej J. Dudziak podjął się zakończenia historii, na której wychowały się kolejne pokolenia.

Rok wydania dziesiątego tomu przygód Tomka Wilmowskiego jest wyjątkowy. Dokładnie teraz wypada trzydziesta rocznica od wydania pierwszej książki Wydawnictwa Muza, którą był „Tomek w krainie kangurów”. Muza przez te lata wydała łącznie ponad 3800 tytułów, sprzedanych w ponad 42 milionach egzemplarzy,  zostając tym samym jednym z największych wydawnictw w Polsce.

„Wymyślam książki, które sam chciałem czytać w dzieciństwie” – zwykł mawiać Alfred Szklarski. Chociaż jego bohaterowie podróżowali do najdalszych zakątków świata, on sam rzadko opuszczał ukochany Śląsk. Do pisania wystarczyła mu ogromna wyobraźnia, amerykańskie wydania „National Geographic” oraz kilka tomów encyklopedii. Jego książki były dla młodych czytelników oknem na świat. Szklarski spełniał marzenia obywateli PRL-u – o podróżach, przygodach, wolności.

„Tomek na Alasce” to kwintesencja tego, co czytelnicy pokochali w powieściach Szklarskiego – charyzmatyczni bohaterowie, odległe lądy oraz przygoda. Lektura powieści jest jak spotkanie z dawno niewidzianymi przyjaciółmi. To propozycja nie tylko dla młodszych czytelników. Również ci, którzy kiedyś czytali powieści Alfreda Szklarskiego z wielką przyjemnością zagłębią się w ciekawe i często niebezpieczne przygody głównych bohaterów. W końcu to właśnie przygody Tomka zapoczątkowały u wielu pasję do podróżowania.

Z okazji zbliżającej się premiery porozmawialiśmy z Maciejem Dudziakiem, z wykształcenia antropologiem kultury, etnologiem i kulturoznawcą, który jest autorem dziesiątej części cyklu przygód Tomka.

Tomek Wilmowski wraca po latach - Maciej Dudziak/Głos24

Za pana sprawą po prawie 30 latach powraca jedna z najbardziej kultowych serii dla dzieci i młodzieży – cykl przygód Tomka Wilmowskiego. Po ponad 60. latach od premiery pierwszej części do rąk czytelników trafia ostatni, dziesiąty tom. Książki o przygodach Tomka sprzedały się w Polsce w 10 milionach egzemplarzy. Jest pan fanem serii? Ma pan swoją ulubioną część?
– Czy jestem fanem? Zdecydowanie tak. Nie fanatykiem, ale fanem na pewno. Moja ulubioną częścią jest „Tomek na wojennej ścieżce”. Wynika to prawdopodobnie z tego, że jako antropolog przez długi czas zajmowałem się Ameryką Północną. Tomek Wilmowski dla mojego i nieco starszego pokolenia, ale też  – co ciekawe – dla młodszego, choć może nie w tak masowej skali, jest bohaterem bardzo ważnym. W czasach PRL-owskiej szarzyzny, w których się wychowywałem, te książki były oknem na świat. Można powiedzieć – oknem na świat bez paszportu. Kolorowym i pobudzające wyobraźnię. Więc z pewnością jest to seria o statucie kultowym.

Musze powiedzieć jeszcze słowo co do nakładów. O ile możemy policzyć ilość egzemplarzy, które wydało Wydawnictwo Muza, to nie do końca jest jasne, ile „Tomków” zostało wydrukowanych przed rokiem 1992. Pamiętajmy, że czasy PRL-u to niekoniecznie skrupulatne liczenie nakładów i niespecjalnie też komuś zależało na wyniku czytelniczym. Dlatego oficjalnie statystyki mówią o 10 milionach, a inne o ponad  11-tu. W skali kraju jest to ogromny fenomen wydawniczy, czytelniczy, ale i kulturowy.

Jeśli chodzi o czytelnictwo, powinniśmy do tego dodać jeszcze biblioteki i ogromną ilość wypożyczeń. Tomek był towarem deficytowym, więc nie wszyscy mogli go kupić. Ale wróćmy do współczesności. Jak to się stało, że podjął się pan zakończenia historii, na której wychowywały się i nadal wychowują pokolenia Polaków?
– Było to z jednej strony dość prozaiczne, a z drugiej – intrygujące. W roku 2001 po napisaniu swojej książki z pracy doktorskiej, miałem chwilę czasu. Wtedy wpadł mi w ręce „Tomek w grobowcach faraonów”. Wpadł z opóźnieniem, z uwagi na to, że część swoich studiów spędziłem na zachodzie i północy Europy. Między innymi w Finlandii, która w pewnym sensie przypomina Alaskę. Zacząłem czytać książkę i wtedy wspomnienia związane z Tomkiem powróciły i to z impetem. Były naprawdę silne. Na to nałożył się klimat wspomnianej Finlandii (do której także obecnie często powracam), co sprawiło, że postanowiłem napisać dwa rozdziały kolejnej części przygód Tomka… dla samego siebie. Przesłałem je jednemu ze swoich znajomych i dostałem odpowiedź: „Chłopie, to jest świetnie napisane, puść to dalej!”. Napisałem więc do wydawnictwa Muza, nie licząc oczywiście na żaden rezonans. A tu – zdziwienie. Po kilku dosłownie dniach, wydawnictwo się odezwało z propozycją rozpoczęcia współpracy. Została ona co prawda z różnych przyczyn zawieszona (ale nie zamknięta) aż do roku 2020.  Wtedy pojawiły się nowe okoliczności, które sprawiły, że wróciliśmy do starej umowy i książka powstała. Można więc powiedzieć, że historia powstania tej części Tomka jest 18-letnia. Tomek na Alasce uzyskał pełnoletniość.

Czyli powstanie ostatniej części zawdzięczamy też pandemii?
– Tak, w jakiejś mierze z pewnością.

Co było dla pana najtrudniejsze w pracach nad książką? Czy to, że musiał się pan mierzyć z legendą autora i wykreowanej przez niego postaci? Konieczność dopasowania stylu? A może research – bo przecież książki Alfreda Szklarskiego nie tylko bawią, ale też uczą?
– Muszę być fałszywie nieskromny (śmiech). Ta książka sprawiła mi tylko i wyłącznie samą przyjemność. Trudności w kwestii wczucia się w pióro Szklarskiego – pewnie z uwagi na to, że byłem i jestem fanem Tomków – wielkich nie było. Pomysł siedział we mnie na tyle długo, że samo pisanie w zaciszu gabinetu to naprawdę była przyjemność. Ta książka była we mnie, w moich notatkach, w tym, co udało się z różnych źródeł powyciągać i zdobyć, jeśli chodzi o spuściznę, dziedzictwo samego Szklarskiego. Ale też trzeba jasno powiedzieć, że „Tomek na Alasce” to nie tylko i wyłącznie moja zasługa. Za książką stoi potężne wydawnictwo, więc każde słowo zostało wielokrotnie zrecenzowane, dopytane i wyszlifowane.

Prawdziwe trudności zaczynają się właśnie teraz. Premiera książki będzie we środę (19 maja – przyp. red.), ale już, kiedy jestem w różnych miejscach i spotykam się różnymi osobami zaangażowanymi w premierę, słyszę pierwsze komentarze. I uświadamiam sobie, co będzie największą trudnością – odbiór czytelników. Co ciekawe, chociaż książki jeszcze na rynku nie ma, odbiór już jest i to, co zresztą było do przewidzenia, bardzo zróżnicowany. Chociaż z przewagą pozytywów. To jest swego rodzaju fenomen – „Tomka na Alasce” nie można jeszcze przeczytać a już mamy do czynienia z tysiącami komentarzy na jego temat. Słyszałem nawet, że już są wystawiane oceny na portalach czytelniczych, choć książki jeszcze nie można kupić! Tak czy inaczej – to jak książka zostanie przyjęta przez czytelników i recenzentów – to jest największe wyzwanie.

Wspomniał pan „Tomka w grobowcach faraonów”. To też była książka napisana już po śmierci Szklarskiego, we współpracy z innym autorem. Czy przed rozpoczęciem pracy odświeżył sobie pan wszystkie poprzednie 9 tomów?
– Tak, oczywiście. Uważałem, że to obligatoryjne – przypomnieć sobie wszystkie poprzednie części przed pisaniem. Konfrontacja z wyobrażeniami z dzieciństwa na temat Tomka wypadła pozytywnie (śmiech). Pewnie każdy z nas, gdy wraca do artefaktów kulturowych z dzieciństwa i konfrontuje lektury, bohaterów ze współczesnością, widzi, że często nie wygląda to dobrze. Tu wszystko było w porządku.

Trzeba mieć oczywiście świadomość, że Szklarski używał niezwykle literackiego języka, który dziś jest może nie tyle archaiczny, co nieprzystający zupełnie do realiów dzisiejszego pisania, nawet pisania dla dzieci. Choć śmiem twierdzić, że seria o Tomku Wilmowskim nie jest skierowana tylko i wyłącznie do dzieci. Może bardziej do młodzieży. Wracając jeszcze do pytania o trudności – postawiłem sobie za cel, żeby Tomka nie tyle „udoroślić”, bo jest on dorosłym człowiekiem, ale nadać mu walor  refleksyjności. Pokazać go jako człowieka, który ma ogromny bagaż doświadczeń, bo konfrontował się już z wieloma osobami i sytuacjami w przygodach z wcześniejszych części cyklu.  Czasy, w których dzieje się powieść – początek drugiej dekady XX wieku – są arcyciekawe i arcyniespokojne. W związku z tym jego postać jest dużo bardziej refleksyjna. Tomek antycypuje, przewiduje wydarzenia. Wykracza poza przyjęty w naszej XXI-wiecznej perspektywie obraz kogoś, kto funkcjonuje, jakby nie było, w rozkwicie epoki kolonialnej z hegemonią kultury a może bardziej cywilizacji euroamerykańskiej. Problemy, które dzisiaj są aktualne, wtedy działy się w czasie rzeczywistym. Stąd były też problemami Tomasza Wilmowskiego. I żeby go tak przedstawić, było pewną trudnością. Mam nadzieję, że się udało. Ale już chyba za dużo zdradzam o książce, a 19 maja premiera (śmiech).

Maciej J. Dudziak / Wydawnictwo MUZA
Maciej J. Dudziak / Wydawnictwo MUZA

Jest pan antropologiem kultury, wykłada pan na uniwersytecie. Wykształcenie pomogło panu w pracach nad ostatnia częścią?
– Od kilkunastu dobrych lat jestem związany w Akademią im. Jakuba z Paradyża w moim rodzinnym Gorzowie. I bycie antropologiem kultury było przy pisaniu przydatne. Dało bazę do tego, żeby opisywać rzeczywistość nie w powierzchowny, czy wręcz pop-kulturowy sposób. Tylko bardziej realistyczny. Ale z drugiej strony jest to też trudność. Jeśli instrumentarium, którym dysponuje  każdy refleksyjny antropolog nałożymy sobie na postać literacką, to zaczynają piętrzyć się przeszkody. Nawet takie natury etycznej. Bo w jaki sposób obdarzyć wiedzą antropologiczną podróżnika z początku XX wieku, tak, żeby nie stało się to po prostu karykaturalne? Nie można komuś przecież przydawać wiedzy, której w tamtym czasie jeszcze nie było. Ale w bilansie ogólnym wychodzi to na plus.

Ostatni tom przygód Tomka Wilmowskiego wciąga od pierwszych stron. Czy może pan zdradzić lekki zarys fabuły?
– Uchylę rąbka tajemnicy. Tomek razem ze swoją żoną Sally i nieodłącznym przyjacielem i druhem kapitanem Tadeuszem Nowickim przybywają na Alaskę. Są tam wysłani z ramienia Królewskiego Towarzystwa Geograficznego na wyprawę w głąb interioru alaskańskiego, który nie był jeszcze wtedy jednym z formalnych stanów USA. Było to po prostu terytorium należące do Stanów Zjednoczonych. To czas, kiedy po gorączce złota z przełomu XIX i XX wieku Alaska zaczyna pustoszeć. A równocześnie są tam wysyłane wyprawy badawcze, które maja tę krainę zbadać i sprawdzić jej zasobność, jeśli chodzi o bogactwa naturalne.

Tomek wyrusza na tę wyprawę, ale po drodze, w stolicy Alaski, która jest jednym z punktów przesiadkowych, zastaje go wiadomość, że grupa geologów, do której mieli dołączyć w głębi Alaski, w tajemniczych okolicznościach zaginęła. Zaczynają się mnożyć kolejne informacje – o tym że giną też członkowie innych wypraw, eksploratorzy, geografowie. Widać, że na północy coś się dzieje. Wyprawa amerykańskich antropologów z Uniwersytetu w Chicago, z którą miała się połączyć wyprawa Tomka, nie zostaje w ogóle wpuszczona na terytorium Alaski. Natomiast Tomek podejmuje jak zawsze słuszną decyzję i wyrusza na północ w celu odnalezienia zaginionych geologów. Wyprawa rozpoczyna się więc w niecodziennych okolicznościach, po których następują przygody, bez których akcja nie mogłaby się obyć. Są kopalnie złota, wyścigi psich zaprzęgów i oczywiście, jak zawsze, wiele niebezpieczeństw. Bohaterowie spotykają też rdzennych mieszkańców tamtych terenów. Finał całej akcji ma miejsce w okolicach obecnego Anchorage, więc wyprawa biegnie przez najciekawsze tereny Alaski.

Dzieje się bardzo dużo i północ odkrywa przed nami i Tomkiem swoje tajemnice. Choć, jak wiadomo, do tej pory wszystkiego o tych terenach jeszcze nie wiemy. Kilka lat temu na przykład, na jednej z wysp, odnaleziono zachowane niemalże w całości ciała mamutów. I o tym też coś znajdziemy (śmiech). Cała akcja książki jest osadzona na tle epoki, ale też na tle chyba ostatniego momentu dziewiczej Alaski, bo pamiętajmy, że chwilę potem ruszył wielki plan modernizacji tego rejonu – powstały ogromne autostrady, a gdy powstała infrastruktura komunikacyjna, zaczęły też rosnąć miasta.

Jest też, tak ja w innych książkach Szklarskiego z serii, zaznaczenie udziału Polaków w historii Alaski. A, jak się okazuje, było ich bardzo wielu. Dość powiedzieć, że w transakcji sprzedaży przez Rosjan i zakupu Alaski przez Amerykanów, w imieniu dwóch rządów negocjacje prowadzili Polacy. Czyli de facto Polacy między sobą Alaskę sprzedali i kupili. Żeby było ciekawiej, część negocjacji była prowadzona w języku polskim. Więc jako naród mamy zdolność do robienia interesów nie zawsze tylko i wyłącznie w własnym imieniu.

"Tomek na Alasce" okładka/ Wydawnictwo MUZA

Panie Macieju, „Tomek na Alasce” to propozycja nie tylko dla młodszych czytelników. Ci starsi także mogą śmiało sięgnąć po książkę i spotkać się z dawno nie widzianymi przyjaciółmi. Warto zaznaczyć, że Tomek z ostatniego cyklu jest już dojrzałym mężczyzną, o czym pan wspomniał. Czy rzeczywiście to jest ostatnia część cyklu? Miał pan styczność z dziedzictwem, które Alfred Szklarski pozostawił po sobie. Czy pisarz rzeczywiście chciał zamknąć przygody Tomka w 10 częściach i ani jednej więcej?
– Trzeba tutaj rozgraniczyć kilka kwestii. Szklarski w co najmniej kilku wywiadach zaznaczał, że chciałby Tomka doprowadzić do Polski. Zresztą nie tylko w wywiadach. Wątek powrotu do wolnej Polski pojawia się właściwie w każdym tomie serii. Więc zarys takiej myśli jest. Z drugiej strony wydaje się, że jest za wcześnie na to, bo żeby tak się stało. Żeby zapadał taka decyzja fabularna, musi zgrać się ze sobą wiele elementów. Ze swojej strony oczywiście jestem gotowy na to, żeby podjąć wyzwanie i pisać dalej. Ale to nie do końca chodzi o mnie. Chodzi przede wszystkim o czytelników – czy będzie takie zapotrzebowanie.

Tak więc, patrząc na kwestię schedy po Szklarskim i jego marzenie, żeby Tomek wrócił do wolnej Polski, to historię powinniśmy pociągnąć dalej. Z drugiej strony pisarz zapowiedział dziesiąty tom jako ostatni. Natknąłem się nawet na niepotwierdzone do końca informacje, które sugerowały, że Tomek na Alasce ginie. Ale jest jeszcze za wcześnie, żeby mówić o kontynuacji. Jak mówiłem, ja jestem gotowy, żeby to dzieło dokończyć. Powiem więcej – stworzony jest nawet scenariusz, w jakich miejscach Tomek może się pojawić. Zdradzę drobny szczegół. W ostatnim rozdziale splot wydarzeń powoduje, że Tomek wyrusza do Japonii. Więc furtka jest otwarta. Ale trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czy Tomek jest czytelnikom jeszcze potrzebny.

Według mnie postać Tomka Wilmowskiego jest nośna i potrzebna, jako postać popkulturowa, która może i powinna oddziaływać na wyobraźnię. Można go wykorzystywać choćby stawiając jako wzór symbiozy z naturą i dbałości o środowisko naturalne. Czyli tak niezwykle istotnych elementów, które są w tej chwili podnoszone. Wśród bohaterów masowej wyobraźni – czy to tych realnych czy fikcyjnych – niewiele jest postaci o tak pozytywnych cechach.

Myślę, że decyzja o ewentualnej kontynuacji będzie podjęta w sposób wyważony. Jest też sporo miejsc, które Tomek mógłby jeszcze odwiedzić. Czasy są też bardzo ciekawe. Pamiętajmy, że jest to rok 1912-1913, chwilę przed wybuchem I wojny światowej. Kończył się dziewiętnastowieczny ład. Zaczynała się zupełnie nowa era XX wieku. Trochę podobnie jak teraz – mniej lub bardziej – wszyscy odczuwamy, że coś się zmienia, że jesteśmy w jakimś swoistym rites se passage, rytuale przejścia pomiędzy jedną, a drugą rzeczywistością. Więc te czasy Tomka z ostatniej części są bardzo podobne do współczesnych.  Ale jeśli kolejne części będą wydawane, to na pewno nie tylko po to, aby na tym zarobić. I ja też bym sobie tego absolutnie nie życzył.


Alfred Szklarski urodził się w 1912 r. w rodzinie polskiego imigranta w Chicago. Jako 14-latek (podobnie jak bohater jego powieści) przyjechał do Polski. Cechami Tomka Brandysa, swojego kolegi z amerykańskich czasów, obdarzył Tomka Wilmowskiego. Przed II wojną Szklarski mieszkał we Włocławku i Warszawie (studiował tu na Akademii Nauk Politycznych na Wydziale Konsularno-Dyplomatycznym), a po jej zakończeniu przez kilka miesięcy w Krakowie, a następnie w Katowicach przy ul. Jordana. W latach 1954-1977 był tu redaktorem w wydawnictwie „Śląsk". Kolejne książki o Tomku ukazywały się od 1957 r. Ostatnią („Tomek w grobowcach faraonów") ukończył i wydał już po jego śmierci ks. Adam Zelga. Łączny nakład sagi wyniósł prawie 10 milionów egzemplarzy, a pisarz, znany do tej pory głównie na Śląsku, zyskał międzynarodowy rozgłos - jego powieści tłumaczono na kilkanaście języków, m.in. włoski i bułgarski. Czytanie „Tomków" było dla dzieci wychowanych w czasach szarego PRL-u szansą na podróż do innego, fascynującego świata.

Maciej J. Dudziak – antropolog kultury, etnolog i kulturoznawca, pracownik naukowy Akademii im. Jakuba z Paradyża. Wykładowca akademicki związany z Uniwersytetem Adam Mickiewicza w Poznaniu oraz Zakładem Badań Narodowościowych PAN w Poznaniu-Warszawie. Studiował w Poznaniu, Berlinie oraz Jyväskylä. Autor  i eseista. Opublikował między innymi: Syberię. Poza życiem, Czytając Europę. Flaneur w ogrodach pogranicza oraz Mesjasz. Rękopis zbrodni. Miłośnik twórczości Bruno Schulza i skandynawskiego kryminału.

Fot.: Wydawnictwo MUZA

Rozmowy na Rękawce

Rozmowy na Rękawce - najnowsze informacje

Rozrywka