– W moim przypadku nie była to spontaniczna decyzja. Ja dojrzewałam do niej dosyć długo. - mówi Łucja Reczek, która od 2012 roku związana jest z Krakowskim Klubem Morsów Kaloryfer. Jak się okazuje, morsować można w każdym wieku i nigdy nie jest za późno, aby pierwszy raz zanurzyć się w zimnej wodzie.
Łucja Reczek morsuje od kilkunastu lat. Choć jest już na emeryturze, nadal jest czynna zawodowo. Zawsze stawia sobie też różne ambitne cele. Kiedy jako nastolatka marzyła o byciu honorowym krwiodawcą, to jak tylko dostała dowód osobisty, od razu poszła oddać pierwszy raz krew. Jest też od zawsze bardzo aktywna. - Już tak mam. Narty, łyżwy, działka. Nie umiem po prostu siedzieć w miejscu. Taki jestem ruchliwy duch – mówi 67-latka, która należy do Krakowskiego Klubu Morsów Kaloryfer.
Pani Łucjo od ilu lat jest pani morsem?
– Rozpoczęłam swoją przygodę z morsowaniem w 2012 roku. Ale ten 2012 rok to był taki krótki, szybki sezon, ponieważ to był już grudzień i dopiero rok później, od 2013 roku morsowałam już cały sezon i następne. Ten czas był bardzo intensywny. Miałam krótką przerwę w morsowaniu, gdy zmarła moja mama, bo w klubie jest bardzo wesoło, spontanicznie i dużo się dzieje. Więc wtedy, gdy przeżywałam żałobę, nie wszystko mi odpowiadało, bo to był dla mnie trudny czas. Natomiast morsowałam wtedy indywidualnie, bardziej w Kryspinowie niż na Bagrach bo miałam bliżej. Nie odpuszczałam sobie morsowania, ale troszkę bardziej morsowałam dla siebie, w takim klimacie bardziej spokojnym.
Z tego co Pani powiedziała wynika, że fajne jest morsowanie w klubie, gdzie jest dużo ludzi, ale też czasami człowiek ma taką potrzebę, żeby po prostu pobyć sam i trochę się wyciszyć, i że można też w ten sposób morsować.
– Można, natomiast trzeba to robić w sposób bezpieczny. Dobrze, żeby zawsze ktoś był przy osobie morsującej, bo ludzie różnie na to reagują. Ja chodziłam morsować z córką, z mężem albo czasami spotykałam kogoś, kto był już tam, na miejscu. Czy było to rano, czy był to wieczór, czy popołudniu, bo to nie ma znaczenia. Morsowanie to morsowanie.
A skąd w ogóle pomysł, żeby morsować? Czy Pani w ogóle obserwowała to od dłuższego czasu, zanim się Pani zdecydowała, czy to była spontaniczna decyzja?
– W moim przypadku nie była to spontaniczna decyzja. Ja dojrzewałam do niej dosyć długo. Zawsze zazdrościłam morsom wchodzącym do morza, na przykład w sylwestra czy w Nowy Rok, co chętnie pokazywały różne media. Wokół tłum ludzi poubieranych, a tamci śmiałkowie wchodzili do wody. Ale przez wiele lat moje życie to był dom, rodzina, praca, ciągle bieg, bieg, bieg.
Nie szukałam tego w Krakowie, bo nie myślałam, że w Krakowie są morsy, że jest klub i takie miejsce. Nie szukałam tego, chociaż bardzo mi się to zawsze podobało. I w pewnym momencie pomyślałam, że skoro jestem już ustabilizowana, mam dużo czasu to mogę coś zrobić dla siebie.
Czy pamięta pani swoje pierwsze spotkanie z krakowskimi morsami?
– To było na Zakrzówku. Znalazłam się tam zupełnie przypadkowo, na spacerze z córką. Zeszłam nad wodę - tam jeszcze było takie dzikie zejście i spotkałam tam morsów. Był między innymi Henryk Szklarczyk, obecnie już nieżyjący, nasz prezes honorowy. On był twórcą Krakowskiego Klubu Morsów Kaloryfer. I Henryk był tam z grupą ludzi, którzy sobie morsowali. Ja podeszłam, a on, gdy zauważył, że jestem nowa, zapytał co mnie sprowadza. Bardzo ciepło mnie przyjął, przywitał, nawet ramieniem objął. Mówił, nie ma sprawy, damy radę i tak dalej. W tym dniu nie wchodziłam jeszcze do wody. Natomiast umówiłam się na kolejną niedzielę. Już wzięłam sobie rzeczy, to znaczy jakiś ręcznik, coś do przebrania, coś, żeby się można było łatwo przebrać. Wtedy tam już zaczęłam wchodzenie do wody. Najpierw to były krótkie półtorej minuty, potem dwie. Trochę się tam poskakało i tak dalej. Ja chciałam więcej, więc zaczęłam drugi raz, a potem co niedzielę wchodziłam. Później zaczęło się morsowanie na Bagrach.
Bardzo fajnie było morsować w klubie. Wtedy był to jeszcze mniejszy klub, bardziej kameralny, bo teraz mamy już dużo osób morsujących.
- Zobacz też:
Co jest najtrudniejsze w morsowaniu? Czy trudno jest wejść do zimnej wody? Czy pani myślała o tym ze względu na to, że to jest zdrowe?
– Chyba największą trudnością w podjęciu decyzji, w ogóle w odważeniu się, to jest to, żeby powiedzieć sobie: „ja tego chcę. Ja chcę morsować”, bo psychika tutaj bardzo dużo robi. Wielu moich znajomych mówi: w życiu bym nie weszła, w życiu bym nie wszedł do wody. To nie tak, bo jak człowiek chce coś zrobić, to nie ma przeszkód. Dla mnie ich nie było.
Morsowanie jest bardzo zdrowe. Mnie ono daje zdrowie. Ja od 2013 roku nie chorowałam, poza może jakimś przypadkiem dwudniowego kataru, czy jakiegoś kaszlu, ale to było związane z tym, że ktoś do mnie przyszedł chory i coś mi „zostawił”, powiem tak w cudzysłowie. Gdy weszłam do wody z katarem, to dwa dni później już nie było po nim śladu. Ja nie wiem, co znaczy chorować w zimie czy w lecie. Nie mam z tym problemów. Wręcz odwrotnie. Nawet jak miałam jakiś problem zdrowotny np. z barkiem, po upadku na łyżwach, to po nastawieniu go wchodziłam do wody, aż do szyi, i to pomagało mi w szybszym dojściu do sprawności.
Jak na tę pani decyzję patrzyli najbliżsi? Czy spotkała się pani z aprobatą? Czy patrzyli trochę jak na dziwaczkę?
– Nie, nie, absolutnie. Natomiast niektórzy byli zaskoczeni. „Jak to? Ty do zimnej wody? Dajesz radę? Jak możesz? Nie chorujesz? Słyszałam tego typu zdania. Nikt jednak nie dał się namówić na morsowanie, poza moją córką, która też zaczęła morsować. Ja rozpoczęłam sezon, a ona jakiś miesiąc później się zdecydowała i morsowała kilka lat.
Czy każdy może morsować, czy trzeba skonsultować się z lekarzem?
– Czasem faktycznie powinniśmy to skonsultować, gdy mamy jakieś problemy ze zdrowiem, ale samo morsowanie jest dla każdego. Znam przypadki, że w różnych schorzeniach typu kardiologicznego, czy chirurgicznego ludzie morsują i nie ma problemu. Ja mam chore nerki i na konsultacji nefrolog stwierdził, że nie ma żadnego przeciwwskazania, żeby morsować. Zna moje wyniki, zna moją historię choroby. Jestem też po operacji kolana. Jestem nadciśnieniowcem, ale tu też nie ma żadnych przeciwwskazań. Ale jest to sprawa indywidualna.
A jeśli chodzi o pogodę, to czy są jakieś przeciwwskazania przeciwko morsowaniu? Czy musi być jakaś temperatura na zewnątrz? Czy są jakieś limity?
– Nie ma limitów. Każdy jednak indywidualnie to odbiera. Ja mogę powiedzieć o sobie. Powiedziałabym, że im chłodniej na zewnątrz, tym lepiej się morsuje, bo woda wydaje się cieplejsza. Natomiast ktoś może odczuwać dyskomfort, jak jest wiatr. Wtedy gorzej jest się przebrać i tak dalej. Bardzo fajnie się morsuje jak jest lód, kra, jak są wycięte przeręble. Wiadomo, że jak ktoś nie lubi takiej temperatury minus 20 na zewnątrz, to nie pójdzie morsować, bo może odczuwać dyskomfort przy przebieraniu się. My przebieramy się na zewnątrz. Gdy jesteśmy na Bagrach można skorzystać z pomieszczeń, czy przebrać się pod namiotem, ale mamy takie fajne narzutki, pod którymi się przebieramy. Nie ma tutaj żadnego problemu. Jeden drugiemu pomaga. Więc ja po prostu tego nie odczuwam.
Morsowanie samo w sobie zaczyna się, gdy jest zima. Najfajniej jest gdy jest mróz i kilka stopni minus na zewnątrz. Wtedy do wody wchodzi się jeszcze lepiej, niż gdy na przykład jest plus 10 czy plus 5 stopni.
Na pewno temperatura na zewnątrz musi się schłodzić, żeby w ogóle mówić o morsowaniu. W tym roku na przykład, gdy rozpoczynaliśmy sezon, to nie było jeszcze aż tak zimno. Natomiast chcieliśmy być razem, chcieliśmy zacząć. To były takie kąpiele wspólne. Ale morsowanie zaczyna się jak już jest rzeczywiście woda chłodniejsza. Jak jest teraz, niedzielę, na przykład było 5-6 stopni, to już fajnie jest w wodzie.
Czy żeby być morsem trzeba umieć pływać?
– Niekoniecznie, bo nie zawsze morsując się pływa. W ogóle nie trzeba pływać przy morsowaniu. Jeżeli ktoś umie pływać i jeszcze nie ma kry, to jak najbardziej, może popływać. To wszystko zależy od tego, ile kto morsuje oraz gdzie się morsuje, bo są miejsca bardzo głębokie, że człowiek nie stanie tam na dnie. Ale są miejsca, tak jak tutaj w Krakowie, na Bagrach, na Kryspinowie czy Zakrzówku, gdzie można stać w wodzie do szyi, nawet do ramion i morsować. Oczywiście trzeba się ruszać, pomachać rękami, nogami w wodzie. Choć jest tak, że jeden tylko stoi, a jeden się będzie ruszał. To indywidualna sprawa. Natomiast pływanie absolutnie nie jest wymagane. Chociaż jeżeli ktoś ma taką przyjemność, potrafi pływać, to oczywiście może. U nas to się dzieje w klubie, ale zawsze jest to pod czujnym okiem innych osób. Osoby wypływające w wodę, jak nie jest jeszcze akwen zamarznięty, muszą mieć bojkę, aby to było bezpieczne. Tak jest przyjęte, bo to jest jednak odpowiedzialność i zarządu, i zbiorowa. Więc w ten sposób to się odbywa.
- Zobacz też:
Jak duża jest grupa osób, które zaczynają morsować właśnie na emeryturze? Czy w waszym klubie jest też taka grupa?
– Jest kilkanaście osób, które są już w takim wieku jak ja, troszkę młodsze, troszkę starsze. Nawet ostatnio przychodziły panie, które były już w takim fajnym wieku, takim dojrzałym, że tak powiem - druga młodość. I po prostu wchodzą, zaczynają. To się rozrasta. Morsowanie stało się teraz bardziej znane. Dużo się o tym mówi, są różne programy, są różne audycje, zachęca się ludzi.
I jest coraz więcej ludzi, którzy na to się decydują. Są młodsi i starsi. Do wody wchodzą też ich dzieci, młodsze, nastoletnie i zdarza się, że nawet jeszcze mniejsze. To taka międzypokoleniowa integracja.
Panią zachęciło do morsowania m.in. to, że widziała pani morsów, którzy morsują razem. Wy tutaj w Krakowie w klubie macie wiele różnych fajnych wydarzeń. To jest też taki społeczny aspekt. To są też nowe kontakty i zawieranie nowych przyjaźni.
– To prawda. W klubie nie ma znaczenia ile kto ma lat, jakie ma stanowisko, jakie ma wykształcenie, czym się zajmuje. My jesteśmy dla siebie po prostu przyjaciółmi i wszyscy mówimy sobie po imieniu. Społeczność jest naprawdę rewelacyjna. Ludzie są spontaniczni, pomagają sobie jak trzeba. Mamy różne wydarzenia. Jest to duży udział wszystkich ludzi, każdy się angażuje.
Warto być w takiej społeczności, ponieważ ona inspiruje i stwarza dużo możliwości. Człowiek się po prostu sam zastanawia: „co do tej pory robiłem, że mnie tu nie było”.
fot. Fb. Krakowski Klub Morsów Kaloryfer