poniedziałek, 6 czerwca 2022 08:00

Co po wojnie w Ukrainie? Radziejewski: należy oczekiwać, jeśli nie nowej wielkiej smuty, to przynajmniej głębokiego tąpnięcia

Autor Mirosław Haładyj
Co po wojnie w Ukrainie? Radziejewski: należy oczekiwać, jeśli nie nowej wielkiej smuty, to przynajmniej głębokiego tąpnięcia

Choć wynik wojny ukraińsko-rosyjskiej jest póki co nierozstrzygnięty, jedno jest pewne: świat, jaki znaliśmy i w którym żyliśmy od czasu rozpadu Związku Sowieckiego skończył się. Fukuyama nie miał racji pisząc o końcu historii, mimo, że ostatnie trzy dekady prosperity wydawały się jego tezę potwierdzać. Myli się jednak ten, kto sądzi, że międzynarodowa koniunktura zakończyła się wraz z wybuchem ukraińsko-rosyjskiego konfliktu. – W mojej ocenie jest ona elementem dekompozycji i głębokiej przemiany całego ładu międzynarodowego, które trwają już od pewnego czasu. Za symboliczną datę uznaję tu rok 2008, natomiast te procesy mocno przyspieszyły w ostatnich latach w związku z generalnym trendem policentryzacji świata. Skończyła się "jednobiegunowa chwila", w której Stany Zjednoczone były nie tylko jedynym supermocarstwem, ale nawet jedynym wielkim mocarstwem. Pojawili się nowi gracze a to zawsze rozsadza dotychczasowy ład międzynarodowy – mówi Bartłomiej Radziejewski, politolog, analityk oraz prezes „Nowej Konfederacji".

W rozmowie z założycielem prawdopodobnie pierwszego na świecie thinkzine'u koncentrującego się na tematyce politycznej o znaczeniu strategicznym poruszyliśmy temat zmian geopolitycznych, które coraz mocniej widoczne są także w naszym regionie a których efektem jest konflikt za naszą wschodnią granicą. W niedługiej perspektywie czasowej czeka nas starcie dwóch supermocarstw - Stanów Zjednoczonych i Chin o prymat nad światem w którym żyjemy. W opinii naszego eksperta w cieniu tego "super" konfliktu żyje Rosja, której przyszłość, mówiąc eufemistycznie, nie zapowiada się zbyt ciekawie: – W czwartej dekadzie XXI wieku należy oczekiwać w Rosji, jeśli nie nowej wielkiej smuty, to przynajmniej głębokiego tąpnięcia, w wyniku kombinacji czynników wewnętrznych (demograficznych, gospodarczych, politycznych) i czynników zewnętrznych (geopolitycznych). Krótko mówiąc, Rosja ma bardzo złe wskaźniki w wielu kluczowych obszarach, rzutujących na potęgę państwa i grozi jej poważne osłabienie w perspektywie 10-20 lat.

Jakie były przyczyny rosyjskiej agresji na Ukrainę? Dlaczego rok 2008 okazał się przełomowy w światowej polityce? Jak bardzo Chiny zagrażają Stanom Zjednoczonym i jakie skutki dla Polski będzie miała ich rywalizacja? To tylko cześć pytań, jakie zadaliśmy naszemu ekspertowi.

Bartłomiej Radziejewski, politolog, analityk oraz prezes „Nowej Konfederacji"/Fot.: archiwum prywatne
Bartłomiej Radziejewski, politolog, analityk oraz prezes „Nowej Konfederacji"/Fot.: archiwum prywatne

Gdy wybuchła wojna za naszą wschodnią granicą w mediach pojawiło się bardzo dużo informacji na temat jej przyczyn. Putin był pomawiany o chorobę umysłową i wpadnięcie w obłęd czy manię wielkości, wskazywano też na nienasycenie Rosji i jej imperialnych zapędów na nowe zdobycze terytorialne. A w pana opinii dlaczego wybuchła wojna?
– To szaleństwo Putina, rzekome szaleństwo Putina, jest tezą, której moim zdaniem nie można traktować poważnie. Tego rodzaju wiedzę mogą mieć jedynie biegli psychiatrzy z dostępem do osoby prezydenta Rosji. Żaden z komentatorów, który podnosi taką tezę w oczywisty sposób nie może mieć takiej wiedzy, więc nie sposób traktować tego na serio. Mimo to poważni, wydawałoby się ludzie, rozpowszechniają tę narrację, co moim zdaniem, oprócz tego, że fałszywe, jest również szkodliwe. Ponieważ postrzeganie jako nieobliczalnego może być poważną kartą, poważnym atutem strategicznym w rękach przywódcy mocarstwa, zwłaszcza mocarstwa prowadzącego wojnę. Komentując krótko temat szaleństwa Putina: to jest teza niepoważna. To, co możemy na poważnie robić, to analizować interesy rosyjskie oraz interesy innych graczy w tym konflikcie i na tej podstawie próbować wyjaśniać sytuację. W mojej ocenie jest ona elementem dekompozycji i głębokiej przemiany całego ładu międzynarodowego, które trwają już od pewnego czasu. Za symboliczną datę uznaję tu rok 2008, natomiast te procesy mocno przyspieszyły w ostatnich latach w związku z generalnym trendem policentryzacji świata. Skończyła się "jednobiegunowa chwila", w której Stany Zjednoczone były nie tylko jedynym supermocarstwem, ale nawet jedynym wielkim mocarstwem. Pojawili się nowi gracze a to zawsze rozsadza dotychczasowy ład międzynarodowy. Wśród nowych zjawisk oczywiście najważniejszą zmianą jest wzrost potęgi Chin. Ponadto sądzę, że Rosja kalkuluje w ten a nie inny sposób, bo czekają ją ciężkie czasy. W środowisku Nowej Konfederacji powstała jakiś czas temu prognoza, w której szczególny udział miał znany panu skądinąd Jerzy Marek Nowakowski. Według owej prognozy w czwartej dekadzie XXI wieku należy oczekiwać w Rosji, jeśli nie nowej wielkiej smuty, to przynajmniej głębokiego tąpnięcia, w wyniku kombinacji czynników wewnętrznych (demograficznych, gospodarczych, politycznych) i czynników zewnętrznych (geopolitycznych). Krótko mówiąc, Rosja ma bardzo złe wskaźniki w wielu kluczowych obszarach, rzutujących na potęgę państwa i grozi jej poważne osłabienie w perspektywie 10-20 lat. Co za tym idzie, rządzący nią z jednej strony wiedząc o nadchodzącym kryzysie a z drugiej strony widząc dekompozycję ładu międzynarodowego (której częścią w ostatnich latach była daleko idąca słabość i niespójność Zachodu), podjęli grę o pozostanie, a może nawet awans w drugiej lidze światowych potęg. Jeśli w pierwszej lidze tych rozgrywek są supermocarstwa – Stany Zjednoczone i Chiny, to w drugiej lidze jest Rosja i Indie a dalej mniejsze mocarstwa. I teraz Rosja – widząc widmo swojej degradacji – musi zrobić co się da, żeby, póki czas, zminimalizować lub spróbować odwrócić niekorzystne dla siebie trendy.

A gdzie w tym wszystkim jest Ukraina?
– Właśnie, dochodząc wreszcie do niej. Po pierwsze dla Rosji, Ukraina jest bardzo ważna – nie tylko geostrategicznie, ale też tożsamościowo, cywilizacyjnie. To znaczy, jest to dla niej bardzo bliski kulturowo naród z którym przez dużą część historii żyła pod jednym politycznym dachem. Jej ewentualne wymknięcie się z rąk Moskwy na rzecz integracji z Zachodem ma znamiona poważnego zagrożenia dla całego rosyjskiego przedsięwzięcia imperialnego, co za tym idzie dla rosyjskiej tożsamości politycznej w ogóle. W mojej ocenie imperializm rosyjski jest w tej chwili nieusuwalnym elementem tożsamości tego państwa, tej wspólnoty politycznej. Krótko mówiąc, jeśli Ukraina dostałaby się na Zachód, tzn. zostałaby na przykład przyjęta do UE czy NATO, to jej sukces mógłby być zaraźliwy nie tylko dla Białorusi, ale też narodów południowego czy północnego Kaukazu (tu już jesteśmy w granicach Rosji), jak również dla innych narodów i grup etnicznych w Rosji, których jest około setki. Ewentualny sukces Ukrainy mógłby mieć dla nich taki sens, że skoro jej się udało, to dlaczego nam ma się nie udać? Może nas też czeka lepsza przyszłość? Wiec Rosja może zostać „rozsadzona” od środka. A dodajmy, że wspomniany proces odrywania się Ukrainy postępował w wyniku umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską czy w wyniku deklaracji, co do przyszłego członkostwa w NATO. Choć to ostatnie było początkowo dosyć mgliste, to jednak poszła za tym polityka wspierania ukraińskiej armii poprzez zbrojenie, poprzez szkolenia i tak dalej. Innymi słowy, postępował proces stopniowej realnej integracji Ukrainy z Zachodem.

Czyli Rosjanie wykonali tzw. ucieczkę do przodu?
Wydaje mi się, że ostatecznym czynnikiem wybuchu wojny było to, że Rosjanie wykalkulowali, że jeżeli tego nie zatrzymają, to może ich czekać katastrofa. I to dosłownie. Postanowili to zrobić, a ponieważ nie udało się metodami dyplomatycznymi, zadziałali przemocą, bardzo brutalną zresztą. Natomiast wciąż pozostaje zagadką do rozwikłania to, dlaczego tak fatalnie obliczyli przebieg wojny. To znaczy, jak mogli sądzić, że złamią Ukrainę w kilka, kilkanaście dni? Nawet tacy prości analitycy, jak ja, sądzili od początku, że to właśnie perspektywa nowego Afganistanu, będzie powstrzymywać Rosjan przed atakiem. Ale nie powstrzymała, a z początkowego przebiegu działań jasno wynikało, że mają właśnie taki plan – żeby w kilka, kilkanaście dni pobić Ukrainę. Jak wiemy, to się nie stało. Czy ta głęboko błędna kalkulacja była pochodną równie głębokiej dysfunkcjonalności rosyjskiej kultury strategicznej i organizacyjnej, czy też wynikiem jakiejś większej operacji wywiadu, na przykład amerykańskiego, pozostaje właśnie tajemnicą do wyjaśnienia w przyszłości.

Przywołał pan rok 2008 mówiąc o nim, jak o pewnego rodzaju cezurze. Dlaczego akurat ten?
– To był rok jednocześnie kryzysu finansowego, Olimpiady w Pekinie i wojny w Gruzji. Symptomatyczne, że znowuż Rosja i agresja na inne państwo… To trzy ważne wydarzenia w jednym roku, ale warto pamiętać, że mówimy tu o procesie, więc tak, jak upadek Cesarstwa Zachodniorzymskiego nie miał jednego momentu i szukamy tylko umownych dat, które pozwolą nam lepiej uchwycić to symbolicznie, tak też jest w tym przypadku. Moim zdaniem rok 2008 dobrze się do tego nadaje ze względu na te trzy wydarzenia, które wskazują na, po pierwsze, wielkie zmiany w gospodarce światowej i przesunięcie centrum świata w kierunku Azji (kryzys), po drugie na wielki wzrost znaczenia Chin (olimpiada), a po trzecie na powrót Rosji do grona wielkich mocarstw (wojna). To ostatnie uwidacznia się w jej skłonności do prowadzenia agresywnej polityki w aspektach, które definiuje jako swoje żywotne, strategiczne interesy. Ale zaznaczmy, że Rosja jest tu też jakoś symbolem. To znaczy, w tym ujęciu, które proponuję, reprezentuje ona całe grono państw, które coraz ambitniej i niezgodnie z wytycznymi największych mocarstw zachodnich, poczynają sobie na arenie międzynarodowej.

Porozmawiajmy zatem o tych największych. Wspomniał pan, że w pierwszej lidze mocarstw znajdują się Chiny i Stany Zjednoczone. Konflikt między tymi państwami mocno zaostrzył się w ostatnim czasie. Proszę powiedzieć, czy dołączenie Chin do zmagań o prymat nad światem jest dla pana dużym zaskoczeniem? Jak duży jest potencjał Chin? Czy możemy powiedzieć, że Stany Zjednoczone mają wreszcie godnego siebie przeciwnika?
– Mają nie tylko godnego siebie przeciwnika, ale też najgroźniejszego i najtrudniejszego jakiego kiedykolwiek miały w historii. Przykładowo, jeżeli porównamy jedną ze składowych potęgi państwa, ale bardzo ważną, ponieważ dostarcza ona paliwa dla innych elementów, czyli siłę gospodarczą, to Związek Sowiecki nigdy nie przekroczył 50% w relacji do ówczesnej gospodarki amerykańskiej, III Rzesza miała około 26%. Chiny już ok. 10 lat temu przekroczyły 65 proc., a w tej chwili mają ponad 70, czyli wartość zbliżoną do III Rzeszy i Związku Sowieckiego razem wziętych. Podkreślam, razem wziętych. Do tego dochodzi cały szereg innych czynników o których można by dłużej rozmawiać, jak na przykład bardzo niesprzyjająca szybkiej zwycięskiej wojnie prowadzonej przez mocarstwo zewnętrzne geografia Zachodniego Pacyfiku. W każdym razie, uważam Chiny za zdecydowanie najtrudniejszego przeciwnika z jakim Stany kiedykolwiek miały do czynienia. Czy to jest zaskoczeniem? Zależy, dla kogo. Byli tacy, którzy to przewidywali. Osobiście należałem do tych osób w Polsce, które mniej więcej od 10 lat mówiły i mówią o wzroście potęgi chińskiej, jako wielkim wyzwaniu dla Ameryki i możliwości jej porażki w tej rywalizacji. Dekadę temu to była zupełna egzotyka, ludzie pukali się w głowę, słysząc takie tezy. Dzisiaj jest to już bardziej oczywistość, aczkolwiek wciąż jest grupa ludzi, która zaprzecza, że Chiny są potężne, że są w stanie rywalizować z Stanami Zjednoczonymi. Natomiast rzeczywistość jest taka, że one już od lat efektywnie to robią. Pivot Obamy w latach 2011-14 był oznaką radykalnego docenienia ich potencjału i możliwości, z tym, że zbyt późnego i o wiele zbyt słabego. Poza tym, jeżeli pyta pan o zaskoczenie, to może w pierwszej kolejności należy powiedzieć nie o polskich komentatorach, ale amerykańskich elitach, które w nieprawdopodobny wręcz sposób przespały ten problem. Łudziły się nadziejami na to, że Chiny będą odpowiedzialnym współudziałowcem systemu międzynarodowego, że być może staną się liberalną demokracją. To dzisiaj brzmi prześmiesznie, ale wtedy oni naprawdę w to wierzyli, doprowadzając do sytuacji, gdzie w dużej mierze sami wykreowali dla siebie największego konkurenta strategicznego w historii. Największego konkurenta w swojej historii, znacznie większego niż imperialna Japonia, cesarskie, czy nazistowskie Niemcy, albo Związek Sowiecki… Sami to zrobili inwestując na potęgę w Chinach, włączając je do gospodarki międzynarodowej i tak dalej. Natomiast obudzili się z opóźnieniem a pivot Obamy, jego pewne elementy, wskazywały na to, że Stany zaczynają dostrzegać rzeczywistość. Ale ten zwrot był bardzo słaby, był przegrany i po jego zakończeniu w roku 2014 Chiny przeszły do dużo bardziej asertywnej polityki, stając się zresztą wtedy, według parytetu siły nabywczej największą gospodarką świata. W nominalnym PKB nie są nią jeszcze do dziś, natomiast pod względem PPP, już wtedy się nią stały i zaczęły otwarcie głosić rywalizację ze Stanami Zjednoczonymi. Zaczęły uprawiać politykę w pewnym sensie typowo mocarstwową. Potem mieliśmy Trumpa, teraz mamy Bidena… Nie wiem na ile szczegółowo chce pan o tym rozmawiać, bo możemy omówić dokładniej poszczególne etapy. W każdym razie, krótko mówiąc, moim zdaniem już od 2018 w roku trwa zimna wojna amerykańsko-chińska, która jest w jeszcze stosunkowo łagodnej fazie. Natomiast myślę, że zobaczymy jej nową odsłonę po rozwiązaniu problemu z Rosją na Ukrainie.

Czytaj także:

Radziejewski: Rosja znajduje się w pułapce. To drugi Afganistan, jeszcze gorszy od pierwszego
Z prośbą o analizę wony na Ukrainie zwróciliśmy się do Bartłomieja Radziejewskiego - politologa, analityka oraz prezesa i założyciela „Nowej Konfederacji”. Prawdopodobnie pierwszy na świecie thinkzine’u koncentrującego się na tematyce politycznej o znaczeniu strategicznym.

Dobrze, że pan wspomniał o zimnej wojnie, bo w przypadku tej między Związkiem Sowieckim a USA, Polska była dużo bliżej centrum zdarzeń. Geograficznie Chiny leżą daleko, podobnie Stany. Wydaje się, że to są sprawy między wielkimi tego świata i ze względy na nasze położenie nie powinniśmy się zanadto przejmować.
– I tak i nie. Z jednej strony rzeczywiście jest tak, że są to sprawy między supermocarstwami i w przeciwieństwie do amerykańsko-sowieckiej zimnej wojny, ich rywalizacja jest bardzo mocno skoncentrowana na Zachodnim Pacyfiku, w szczególności Morzu Południowochińskim i Morzu Wschodniochińskim oraz interesach w Azji i na Zachodnim Pacyfiku. Geograficznie to jest bardzo daleko od nas i jeżeli stwarza ryzyko przerodzenia się w gorący konflikt to przede wszystkim tam, a nie u nas. Natomiast ogólnie rzecz biorąc, nie jest to dla nas kwestia bagatelna. Wręcz przeciwnie, to sprawa fundamentalna, ponieważ rzutuje na cały porządek międzynarodowy w tych aspektach, w których najbardziej nas dotyczy. Dzisiejsza Polska jest dzieckiem systemu międzynarodowego, który wyłonił się po roku ‘89 r. a którego dekompozycje obserwujemy zwłaszcza za sprawą wzrostu potęgi Chin i rywalizacji amerykańsko-chińskiej. To jest właśnie ten czynnik, który ją najbardziej rozsadza, a co za tym idzie rozsadza system bezpieczeństwa, który daje nam poczucie względnej wolności od zagrożeń militarnych, ale też rzutuje na międzynarodowy system gospodarczy, który z kolei daje nam poczucie względnego dobrobytu. Więc to ma fundamentalne znaczenie i na przykład, gdy pojawiają się teraz głosy o potrzebie amerykańskiego wycofania z Europy, czyli tego, żeby USA przestały być zaangażowane, albo w dotychczasowym kształcie, albo w ogóle w zapewnienie bezpieczeństwa takich krajów jak Polska czy kraje bałtyckie, to jest właśnie pokłosie omawianej dekompozycji. Tej dyskusji by nie było - albo były by dużo słabsze - gdyby nie to, że Amerykanom brakuje zasobów na Zachodnim Pacyfiku do rywalizacji z Chinami, przez co ich elity nieustannie debatują, a także coraz częściej decydują o tym, żeby najważniejsze zasoby właśnie tam alokować. Do tego dochodzi całe spektrum zmian związanych z kształtowaniem się nowego porządku międzynarodowego, którego częścią jest wojna rosyjsko-ukraińska, poniekąd kryzys żywnościowy, ale też amerykańskie próby zbudowania ligi liberalnych demokracji odrzucających chińskie technologie i w ogóle chińskie projekty gospodarcze oraz jakoś zaangażowanych w powstrzymywanie Państwa Środka. Więc powtórzę, to ma fundamentalne znaczenie dla Polski

Wspomniał pan o tym, że Rosja jest teraz w drugiej lidze. W jaki sposób konflikt USA-Chiny rzutuje na nią?
– Ten konflikt rzutuje na nią, bo on rozsadza ład międzynarodowy. Rosja, trochę paradoksalnie z jednej strony czuję się z nim związana (także daje jej pewną stabilizację, mimo nie do końca korzystnej pozycji), ale z drugiej chce jego zmiany. Rosja jest państwem definiującym się jako rewizjonistyczne, jako żądne zmiany systemu międzynarodowego na bardziej odpowiadające jej interesom, to wiemy od dawna. Rywalizacja między USA a Chinami projektuje na swoim najbardziej generalnym poziomie erozję ładu międzynarodowego, tym samym stwarzając szansę dla Rosji na awans lub zatrzymanie niekorzystnych dla niej tendencji. Jednocześnie w samej dynamice w Rosji i wokół Rosji, są czynniki o których już mówiliśmy, a które oznaczają dla niej, tak czy inaczej, właśnie ryzyko degradacji. Więc erozja ładu międzynarodowego jest to proces niejednoznaczny, jest to zjawisko, które z jednej strony daje Rosji szansę, ale z drugiej strony nie usuwa od niej zagrożeń. Generalnie wydaje się, że Rosję warto opisywać za pomocą takiego pojęcia, jak declining power – słabnące mocarstwo. A więc państwo doświadczające spadku potęgi i w związku z tym mogące się zachowywać w sposób szczególnie agresywny i gwałtowny po to, żeby ratować swoją pozycję. Takie rzeczy już wielokrotnie w historii obserwowaliśmy. I wydaje się, że wojna na Ukrainie, ale nie tylko, jest tego dobitnym potwierdzeniem.

Wracając do  konfliktu USA – Chiny. Czy Stany Zjednoczone też słabną, podobnie jak Rosja, czy to po prostu Chiny urosły i stały się przez to problemem?
– Z tego typu dyskusjach kluczowe jest pojęcie względnej potęgi. Czyli nie jest najważniejsze to, ile kto ma czołgów, ile kto ma dolarów, tylko ile ma czołgów, dolarów i innych zasobów w porównaniu do swoich rywali strategicznych czyli właśnie względnie. I problem nie polega na tym, że Stany mają coraz mniej dolarów i czołgów. Przeciwnie, mają generalnie coraz więcej zasobów i cały czas rosną. Problem polega na tym, że Chiny rosną dużo szybciej. I o ile na przykład przewaga wojskowa Stanów Zjednoczonych wciąż wydaje się jednoznaczna w kategoriach bezwzględnych, to już taka nie jest, gdy zaczynamy rozważać konkretne scenariusze wojenne na Zachodnim Pacyfiku. Okazuje się wtedy, że czymś zupełnie innym jest posiadać najlepszą flotę świata, a czymś innym używać jej w bezpośredniej bliskości potężnego państwa, które ma wielką głębię strategiczną. Które ma proste, ale bardzo dobre systemy antydostępowe A2AD, które ma zdolność niszczenia amerykańskich okrętów i lotniskowców na wielką skalę, i tak dalej. Spadek potęgi względnej Stanów Zjednoczonych trwa od dłuższego czasu, coraz bardziej postępuje i ma wreszcie wyraźnych beneficjentów, bo ile przez dłuższy czas było to zjawisko, przypominające wystąpienie problemów w obrębie rodziny panującej, to dzisiaj jest to już zjawisko istnienia konkurencyjnych rodzin, które coraz częściej publicznie upokarzają tę, która obecnie panuje.

Czytaj także:

Marek Budzisz: nie podzielam hiperoptymizmu, że Rosjanie już przegrali
– Rosjanie mówią dzisiaj o tym, że przygotowują się do długiego konfliktu. Takiego liczonego nie w tygodniach, ani nawet w miesiącach, ale niewykluczone, że w latach. Według ich oceny, pierwsze, wstępne rezultaty wojny będą dopiero pod koniec roku – mówi Marek Budzisz, ekspert ds. Rosji i krajów pos…

Wróćmy teraz na Ukrainę. Wojna trwa, ale Niemcy i Francja wywierają presję na Ukrainę w sprawie jak najszybszego zawarcia pokoju z Rosją. Gdyby doszło do takowego, czy jest to scenariusz lepszy dla Rosji czy dla Ukrainy?
– Wariant forsowany przez Niemcy i Francję zmierza do tego, żeby jak najszybciej uspokoić sytuację de facto w jakiś sposób legalizując rosyjskie zdobycze oraz wrócić z nią częściowo lub w całości do business as usual. To jest rzecz korzystna dla Rosji i tym samym bardzo niekorzystna dla Ukrainy. I jest to też rzecz mało korzystna dla nas. W tym konflikcie główna szansa dla Polski polega na tym, że na horyzoncie zaistniała możliwość wybicia zębów i połamania łokci rosyjskiemu niedźwiedziowi. To jest sprzeczne z ideą szybkiego pokoju czy szybkiego rozejmu. Po drugie trwanie tego konfliktu wzmacnia akcje Polski na arenie międzynarodowej i to bardzo silnie. Poza tym, w razie wygranej Ukraina mogłaby ocaleć jako względnie silne państwo, ale żeby miała na to szansę, wojna nie może się zakończyć w najbliższym czasie. Więc ten wariant pokojowy, któremu patronują Niemcy i Francja byłby z powyższych względów niekorzystny. Niejako na pocieszenie, warto zwrócić uwagę, że Stany Zjednoczone są bardzo wyraźnie przeciwne takiemu obrotowi spraw, a to one grają tutaj pierwsze skrzypce, jeżeli chodzi o Zachód. Bez ich zaangażowania i takiego podejścia, jakie prezentują, też nie sposób sobie wyobrazić takiego przebiegu wojny, jakie obserwujemy – tak korzystnego dla Ukrainy i niekorzystnego dla Rosji. Natomiast moim zdaniem będzie wielkim wyzwaniem utrzymanie dotychczasowej sytuacji. Upływ czasu utrudnia utrzymanie takiej mobilizacji, która jest w dużej mierze opiera się na wspieraniu Ukrainy i powstrzymywaniu Rosji na Zachodzie, a która silnie zależy od nastrojów opinii publicznej. Nie da się utrzymać tak intensywnego zainteresowania i mobilizacji opinii publicznej w nieskończoność. Ono już słabnie i zapewne z czasem będzie słabo dalej, a równocześnie będą też narastały koszty. Natomiast jednym z dodatkowych czynników, może najgroźniejszym, dla stabilności świata jest granie przez Kreml kartą głodu. Rosja wydaje się świadomie używać tego, że są już pewne problemy z głodem w Afryce, Azji i wedle wszelkich kalkulacji dalsza blokada ukraińskiego eksportu żywności, ale także inne czynniki będą go pogłębiały. Chodzi o takie zjawiska, jak globalna susza, czy z jednej strony sankcje na rosyjski eksport żywnością a z drugiej świadome wstrzymywanie i limitowanie jej przez Rosję. Wysoce prawdopodobnym jest, że doprowadzą one do ciężkiej i poważnej klęski głodu w krajach zależnych od tego importu, przede wszystkim na Bliskim Wschodzie i w Afryce. A jeżeli tak będzie, to dojdzie do głębokich rozruchów, być może katastrof humanitarnych, które z kolei w kaskadzie konsekwencji mogą doprowadzić do nowego kryzysu migracyjnego w Europie. To wszystko potencjalnie bardzo wzmacnia presje na to, żeby przerwać wojnę na Ukrainie w imię z zapobieżenia nowemu wielkiemu złu, które jej kontynuacja powoduje. Alternatywą jest oczywiście takie wzmocnienie wojskowe Ukrainie, żeby była w stanie przełamać rosyjską blokadę morską lub zbrojne zaangażowanie NATO w ten konflikt. Ale to pierwsze nie wiadomo czy jest w ogóle możliwe, drugie oznacza ryzyko III wojny światowe, również o charakterze do nuklearnym.

Czytaj także:

Bartłomiej Radziejewski: Teorie spiskowe? To wina nieudolności rządzących
W cyklu naszych rozmów połączyliśmy się z panem Bartłomiejem Radziejewskim, prezesem i założycielem thinkzine’u „Nowa Konfederacja” [https://nowakonfederacja.pl/]. Rozmowa dotyczyła najnowszej książki naszego gościa „Między wielkością a zanikiem. Rzecz o Polsce w XXI wieku”. Czy pandemię dało się p…
Polityka

Polityka - najnowsze informacje

Rozrywka