niedziela, 1 maja 2022 04:14

Ambasador Nowakowski: Źle oceniam międzynarodową politykę rządu

Autor Mirosław Haładyj
Ambasador Nowakowski: Źle oceniam międzynarodową politykę rządu

Wojna za naszą wschodnią granicą sprawia, że stosunki międzynarodowe stały się w ostatnim czasie napięte jak nigdy dotąd. W tych warunkach uwagę przyciągają ambasadorowie, którzy w dyplomacji odgrywają szczególną rolę. O przywilejach oraz powinnościach wynikających z pełnienia tej funkcji porozmawialiśmy z Jerzym Markiem Nowakowskim, podsekretarz stanu w KPRM, były ambasadorem Polski na Łotwie i w Armenii a obecnie prezesem Stowarzyszenia Euroatlantyckiego oraz współpracownikiem thinkzinu Nowej Konfederacji.

Na początku kwietnia polski ambasador w Moskwie Krzysztof Krajewski został wezwany do stawienia się w rosyjskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Wówczas media obiegła informacja, że części polskich dyplomatów ze stolicy tego państwa ma zostać wydalona. Krok ten miał być odwetem za wyrzucenie marcu przez Polskę 45 pracowników rosyjskiej ambasady w Warszawie, którym zarzucono szpiegostwo. Kilka dni temu Rosja wydaliła ze swojego kraju 40 niemieckich dyplomatów. Wojna to nie tylko działania na froncie, ale także działalność dyplomatyczna. W tej ostatniej szczególną rolę odgrywają ambasadorowie. O funkcji, jaką pełnią oni w dyplomacji porozmawialiśmy z Jerzym Markiem Nowakowskim, Podsekretarzem stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (1997-2001), ambasadora RP na Łotwie (2010–2014) i w Armenii (2014–2017), prezesem Stowarzyszenia Euroatlantyckiego oraz współpracownikiem thinkzinu Nowej Konfederacji. Czy praca ambasadora to tylko wystawne kolacje i bankiety? Czy dyplomaci mogą bezkarnie łamać przepisy drogowe? Czy ambasador może utrzymywać przyjacielskie relacje, które wykraczają poza oficjalny protokół? Jak wygląda rozmowa w przypadku wezwania przez władze państwowe kraju w którym się urzęduje? Na te i inne pytania odpowiedział nasz rozmówca, który ocenił także politykę międzynarodową prowadzoną przez obecny rząd.

Ambasador Jerzy Marek Nowakowski/Fot.: arch. prywatne (Z. Furman)
Ambasador Jerzy Marek Nowakowski/Fot.: arch. prywatne (Z. Furman)

Panie ambasadorze, praca dyplomaty na pozór może uchodzić za jedną z łatwiejszych. Pan wybaczy, ale kojarzy się z wystawnymi rautami, spotkaniami ze śmietanką towarzyską i rozmowami na tematy kulturalne, przy wykwintnych przekąskach z łososia, przepijanych kieliszkiem szampana…
– To jest oczywiście stereotyp. Z rautami jest tak, że dziesiąty dzień z rzędu próbując łososia można mieć go dość. Sam, po paru latach pracy jako ambasador, żywię głęboką nienawiść do wszelkich formalnych przyjęć i posiłków. W rzeczywistości są one dramatycznie męczące a nie wystarczy na nich tylko być – trzeba też w nich aktywnie uczestniczyć zachowując odpowiednią formę i styl. Poza tym, na takich spotkaniach bardzo rzadko się zdarza, żeby można było się najeść. Zasada przy oficjalnych rautach jest taka, że trzeba na nie iść już najedzonym, bo w ich trakcie człowiek nie będzie miał czasu na jedzenie. Owszem, można coś przekąsić, ale bardziej na zasadzie degustacji niż spożycia posiłku. Raut jest po prostu okazją do spotkania i poznania różnych ludzi oraz dowiedzenia się czegoś ciekawego. Jeżeli ambasador traktuje swoją pracę poważnie, to czas na przyjęciu spędza na rozmowach, żeby, krótko mówiąc, pozyskać informacje i wiedzę.

Z tego wynika, że ambasador musi wiedzieć co mówić, bo spoczywa na nim ogromna odpowiedzialność za słowa.
– Oczywiście. Ambasador obok prezydenta i ministra spraw zagranicznych jest jedną z trzech osób, której deklaracje są wiążące dla państwa. To znaczy, że gdyby się uparł, to mógłby wypowiedzieć wojnę krajowi, w którym urzęduje i ta deklaracja będzie miała walor prawny. Ambasador jest pełnoprawnym przedstawicielem państwa, wobec tego, gdy mówi, nigdy nie jest osobą prywatną, ani w okolicznościach towarzyskich, ani w okolicznościach oficjalnych, ani jakichkolwiek innych. Zawsze przemawia nie ambasador, tylko jego kraj, w naszym przypadku Polska. Oczywiście oznacza to, że trzeba być bardzo ostrożnym, co zresztą czasami jest trudne, bo dziennikarze potrafią dopaść w najmniej spodziewanych miejscach. Raz zdarzyło mi się w niezobowiązującej rozmowie z przedstawicielem mediów „chlapnąć” coś krytycznego nawet nie tyle o państwie w którym urzędowałem, co o jego sąsiedzie i potem oczywiście wszyscy mieli pretensje. Dodam, że szedłem z dziennikarzem po schodach i prowadziłem luźną rozmowę. No, ale, jak się później okazało, ta luźna rozmowa nie była wcale taka całkiem luźna. To było też doświadczenie, które bardzo wyraźnie pokazuje, żeby zawsze, ale to zawsze, ważyć słowa. Dlatego ambasador jest fatalnym rozmówcą dla dziennikarza. Wywiad z nim jest zazwyczaj okropnie nudny, chyba, że ma on polecenie by powiedzieć coś bardzo zdecydowanego, bardzo twardego.

Innymi słowy ambasador musi uważać na wiele rzeczy.
– Ambasador musi uważać na wszystko. Proszę pamiętać, że prawie zawsze (trzeba mieć to zakodowane w głowie) jego telefon jest na podsłuchu, jest obserwowany przez służby kraju w którym urzęduje… Poza tym żyjemy w czasach telefonów komórkowych. Na przykład na jednej z placówek (na której ambasadorem był mój kolega), kierowca zatrzymał się w miejscu niedozwolonym i poszedł do sklepu na zakupy. Ktoś pstryknął zdjęcie komórką, poszło do gazety – od razu zrobiła się afera. Wobec tego naprawdę trzeba uważać.

Ale ambasador ze względu na swój status dyplomatyczny może sobie pozwolić na więcej pod względem prawnym w kraju w którym urzęduje. Mam tutaj na myśli nie tylko respektowanie przepisów drogowych, ale też to, że np. przesyłki dyplomatyczne nie są sprawdzane przez celników.
– Przesyłki nie są sprawdzane, za wyjątkiem sytuacji, w których celnicy czy urzędnicy mają uzasadnione podejrzenie, że coś jest nie tak. Wobec tego, jeżeli chce się jakiegoś dyplomatę „wykończyć” (bo to dotyczy generalnie dyplomatów, nie tylko ambasadorów) to na przykład bardzo łatwo jest go złapać na tym, że wiezie trzy butelki alkoholu wtedy, kiedy jest dozwolona jedna i oczywiście puścić to potem do prasy. Takie sytuacje w przeszłości już się zdarzały. Teoretycznie, jako dyplomata, można sobie pozwolić na więcej, ale to jest naprawdę bardzo teoretyczne, dlatego, że jest się nieustannie obserwowanym. Wobec tego, jest to wysoce ryzykowne. No, ale oczywiście zdarza się, nie przestrzegać przepisów, bo to po prostu kusi, jak zresztą każdego, z tym, że naprawdę trzeba być niesłychanie ostrożnym. Żyjemy w świecie informacji, w świecie mediów społecznościowych i jeżeli ktoś chce zrobić na złość, to zrobi, na przykład publikując jakieś problematyczne zdjęcie w internecie. Więc, co prawda dyplomata może sobie na przykład pozwolić na nieprzestrzeganie przepisów drogowych, bo nie zapłaci mandatu, ale może się okazać, że gazety napiszą, że taki a taki ambasador zachowuje się jak dzikus na drodze.

A opinia jest później wystawiana nie tylko ambasadorowi, ale też obywatelom państwa, które reprezentuje.
– Zgadza się. Poza tym różne kraje stosują różne inne „rozwiązania” będące konsekwencją takich „nadużyć”. Na przykład jeden z krajów bałtyckich ma bardzo prostą metodę. Co prawda, jak wspomniałem ambasador nie płaci mandatów, np. za nieprawidłowe parkowanie – nie płaci, bo jest zwolniony z wszelkich opłat karnych – ale miejscowe urzędy w momencie, kiedy były nieopłacone mandaty, odmawiały przedłużania rejestracji samochodu. Uzasadniały to problem z samochodem, który był obciążony opłatami. Nie karały, ale robił kłopot. Oczywiście w takiej sytuacji można było pisać notę i wyjść z tego drogą oficjalną bez płacenia, ale z tym jest zawsze więcej problemów i kłopotów, niż to jest warte.

To przejdźmy teraz do poważniejszych spraw niż wykroczenia drogowe. W czasie trwającej wojny w przekazach informacyjnych można usłyszeć o wzywaniu przez władze państwowe różnych krajów ambasadorów w celu wyjaśnienia jakiś kwestii.
– Od razu zaznaczmy, że nie tylko w czasie wojny. Wzywanie ambasadora jest również praktykowane w czasach pokoju. Osobiście chyba tylko raz zdarzyła mi się taka sytuacja. Pracowałem wtedy w Armenii i minister spraw zagranicznych, a dokładnie wiceminister, wezwał mnie właśnie w tzw. trybie publicznym, ze względu na to, że w Polsce wyburzono jeden z sowieckich pomników na którym między innymi, widniała postać jakiegoś generała pochodzenia ormiańskiego. Po pierwsze taka rozmowa odbywa się zwykle z notetakerem, czyli osobą odpowiedzialną za sporządzanie oficjalnych pism. W ten sposób obie strony mają nie tylko kogoś, kto sporządza notatkę, żeby mieć dokument z takiego spotkania, ale jest także świadkiem jego przebiegu. Nie jest to więc rozmowa w cztery oczy na przykład z ministrem czy wiceministrem. Po drugie, przy tego typu rozmowie zazwyczaj strona wzywająca wygłasza protest przeciwko jakiemuś działaniu, jakiejś sytuacji, czy zajściu, w dość kategorycznej formie. Oczywiście ze strony wezwanego musi paść jakaś odpowiedź, ale nie mogą to być przeprosiny, bo zadaniem ambasadora jest zawsze bronienie racji swojego kraju. We wspomnianym przez mnie przypadku była to decyzja o usunięciu pomnika. Akurat ja miałem dość łatwą sytuację, ponieważ ten generał, którego pomnik został w Polsce zdjęty z cokołu, miał krew polskich organizacji podziemnych na rękach. Wyjaśniłem więc, że posąg został usunięty, ponieważ był dla miejscowej ludności symbolem przyszłej epoki a przecież wszyscy z niej wyszliśmy, jesteśmy z tego zadowoleni i nie chcemy do niej wracać. Mój rozmówca przyjął to do wiadomości i ogólnie wszystko skończyło się bardzo dobrze. Oczywiście, w sytuacji, kiedy wydala się dyplomatów taka rozmowa jest ostrzejsza. Nigdy nie jest to przyjemne. Poza tym, i to po trzecie, oficjalne wezwanie zawsze jest połączone z komunikatem dla mediów – że ambasador był wezwany, że został pouczony, że państwo zgłosiło wobec niego jakąś formę protestu. Te protesty mogą być w różnych formułach: w postaci noty dyplomatycznej lub w formie pośredniej – non paper, czyli dokumentu, który nie jest formalną notą, ale który jest pismem z przekazanymi uwagami czy pretensjami. Ale tak czy inaczej, sytuacja wezwania nie jest przyjemna. W normalnych warunkach, gdy jest jakiś problem a nawet konflikt, to nie załatwia się go w formie ex-officio, wzywając ambasadora, tylko po prostu zaprasza się go na rozmowę (bo czym innym jest zaproszenie a czym innym jest wezwanie). Po zaproszeniu, podczas nieformalnej rozmowy mówi, że jest taka a taka kwestia, którą trzeba rozwiązać. Natomiast jeżeli jest to formalne wezwanie, no, to jest już twarda forma przekazania niezadowolenia danego państwa ze współpracy z krajem, który reprezentuje ambasador.

Czy ambasador w przypadku wezwania może odmówić stawienia się przed władzami kraju w którym urzęduje?
– Jeżeli jest to wezwanie, to zasadniczo nie. Ambasador jest od tego, żeby utrzymać relacje. Jeżeli jest zaproszony to może się od zaproszenia uchylać, choć oczywiście też nie powinien. Ale jeżeli jest to forma wezwania, to nie ma właściwie możliwości uniknięcia konfrontacji.

Czy podczas wezwania jest szansa, żeby w jego trakcie toczyła się jakaś nieformalna rozmowa?
– Nie, raczej nie, bo, jak mówię, sytuacja wezwania jest ściśle formalna. Wobec tego nie ma okazji do tego, żeby w jej trakcie porozmawiać poza protokołem. Jeżeli obie strony chcą załagodzić sytuację, to mogą, już po oficjalnym spotkaniu, np. w trakcie odprowadzania do drzwi wezwanego, pozwolić sobie na nieoficjalną rozmowę i łagodzenie „kantów” wzajemnych stosunków.

A czy zdarza się, że wezwanie ambasadora jest tylko pewną polityczną zagrywką? Spotkał się pan z sytuacją w której byłoby ono tylko „na pokaz”?
– Nie, aż tak nie, ale właśnie ten przypadek i to moje doświadczenie o którym wcześniej mówiłem, jest dowodem na to, że wezwanie niekoniecznie musi oznaczać ostrą konfrontację. Moje wyjaśnienie zostało przyjęte przez partnera wyjątkowo łatwo. Na tyle łatwo, że można było zrozumieć, że cała sytuacja została zaaranżowana pod naciskiem rosyjskiego sojusznika. Ormianie protestowali, ale niekoniecznie z własnej woli. Natomiast wyraźne wyrażenie zadowolenia z protestu ambasadora po tym, jak się go wezwało, nie może mieć miejsca. Wtedy nie była by zachowana formuła wzywania, będąca wyrażeniem oficjalnego protestu.

Wspomniał pan ambasador o informacjach prasowych. Czy jest duża rozbieżność między komunikatami, które są wydawane oficjalnie, a tym co się dzieje w zaciszu gabinetów? Jak rozumieć takie komunikaty?
– Jest pewien kod dyplomatyczny, który jest raczej powszechnie deszyfrowany i zrozumiały. Opiera się na pewnej kurtuazji, ale nie ma w nim ukrytych znaczeń. Na przykład jeżeli komunikat mówi, że strony poinformowały się o czymś, to raczej nie wygląda to najlepiej. Jeżeli czytamy, że rozmowy były pożyteczne, to znaczy, że strony wzajemnie wyraziły swoje stanowiska i poza tym, niewiele z tego wynikło. Jeżeli komunikat mówi, że rozmowy odbyły się we wzajemnym zrozumieniu, to jest to opis sytuacji w której nie doszło do sporu. Jeżeli czytamy, że rozmowy przebiegają w dobrej atmosferze, to znaczy, że został zrobiony krok we właściwym kierunku. Jeżeli czytamy w komunikacie, że strony coś uzgodniły w przyjaznej atmosferze, to oznacza, że został wykonany następny krok w budowaniu partnerskiej relacji. Natomiast, co do rozbieżności między komunikatami a realną sytuacją, to tutaj nie można generalizować. W niektórych sytuacjach, zwłaszcza, jeśli są to rozmowy poufne, komunikaty mówią niewiele. Jeżeli ambasador zajmuje się sprawami naprawdę ważnymi, to informacje dla prasy zwykle są dość lakoniczne i nie dowiemy się z nich wszystkiego. Oczywiście realnej treści rozmowy, szczególnie poufnej, komunikat zazwyczaj nie oddaje. Istotną częścią takich rozmów są rzeczy, które niekoniecznie są przeznaczone do wiadomości publicznej (i nie mówię w tym wypadku o sytuacji wezwania, bo, jak już powiedzieliśmy, jest to sytuacja bardzo formalna). Gdyby tak nie było, to po co mielibyśmy opłacać ambasadora, skoro można było by wydać komunikat prasowy?

Mówił pan już o reprezentacyjnej roli ambasadora, czy pełnienie tej funkcji sprowadza się tylko do niej?
– Rola ambasadora jest właściwie podwójna. Obecnie, we współczesnej dyplomacji, ważniejszą jest strona pozornie sprzeczna z tym, co mówiłem na początku, czyli z tym, że ambasador powinien być zawsze wyważony, powściągliwy i zdystansowany. To rola kogoś, kto jest swoistą agencją reklamową swojego państwa. Wobec tego ambasador powinien mieć możliwie najwięcej kontaktów na możliwie najlepszym szczeblu, czyli z wybitnymi artystami, z wybitnymi pisarzami, z postaciami znaczącymi w życiu publicznym danego kraju. Oczywiście także z politykami najwyższego szczebla. Ambasador musi nieustannie zapraszać ludzi ze świata kultury, ze świata biznesu, ze świata elit opiniotwórczych, dziennikarskich i tak dalej. Musi ich zapraszać, spotykać się z nimi, żeby budować wizerunek swojego państwa. Powinien podtrzymywać te kontakty, wymieniać prezenty, zapraszać na obiady… To też wspominane wcześniej rauty, które są po prostu nieszczęściem. Nie mniej, jest to forma powszechnie przyjęta i jeżeli na przykład minister spraw zagranicznych, czy premier, czy prezydent, przyjmuje zaproszenie ambasadora na kolację w jego rezydencji, to jest to niesłychane dowartościowanie tego państwa i też pozytywny sygnał wobec niego. To jest jedna rola. Druga rola to rola kogoś, kto zajmuje się rozmawianiem o rzeczach, o których nie wypada, z różnych powodów, rozmawiać przy pomocy środków elektronicznych, czyli pewne poufne kwestie: handlu i sprzedaży broni, sporów, złapania jakiegoś krajowego przestępcy w danym państwie i tak dalej. To jest rola ambasadora – kontakty na wysokim szczeblu. Od tych na niższych szczeblach są pracownicy ambasady. Jak złapią kierowcę z naszego kraju na tym, że chciał dać łapówkę policjantowi, no, to zwykle jest to sprawa dla konsula. Jeżeli przedsiębiorcy ukradną jakiś transport towaru, to jest to raczej sprawa izby handlowej, natomiast jeżeli jest to kwestia systemowa, no to wtedy interweniuje ambasador. Rolą ambasadora, z racji jego bardzo wysokiej pozycji protokolarnej, jest też promowanie rodzimych przedsiębiorców i przecieranie im szlaków. Jeżeli obywatel chce zainwestować dużą sumę w jakimś kraju, to rolą tamtejszego ambasadora jest umówić się z odpowiednim ministrem i doprowadzić do wspólnego spotkania, legitymizując w ten sposób przedsiębiorcę… I tak dalej, i tak dalej. To cała gama działań. Generalnie jest to praca 24 godziny na dobę, jeżeli chce się dobrze wykonywać swoje obowiązki. Oczywiście można nic nie robić i też jakoś przetrwać swoją kadencję, ale wtedy należy zadać pytanie: po co?

Czy ambasador może utrzymywać przyjacielskie relacje, które wykraczają poza oficjalny protokół?
– Oczywiście jest czynnik ludzki, sam utrzymuję kontakty z wieloma kolegami ambasadorami z którymi miałam okazję się spotykać i z wieloma ludźmi z krajów, w których miałam okazję urzędować. I jest to norma. Pewnie większość kolegów na jakieś większe, czy mniejsze przyjaźnie. Przy czym trzeba pamiętać o jednej rzeczy – że przyjaźń, dobre relacje mogą troszeczkę ocieplać, mogą ułatwiać pewien kontakt, natomiast ostatecznym wyznacznikiem są jednak interesy kraju. Ambasador, który zapomina o interesach własnego kraju jest złym ambasadorem. Osobiście mogłem mieć bardzo dobre relacje z moim rosyjskim kolegom w Rydze (znałem go od czasu, kiedy był demokratycznym deputowanym w czasach Jelcyna), natomiast one zlodowaciały po napaści rosyjskiej na Krym w 2014 roku. Nasze kraje miały zasadniczo różne stanowiska, co oczywiście przejawiało się tym, że takie bardziej nieformalne kontakty zostały zawieszone. Więc można nawet kogoś lubić, osobiście znać go od dawna, ale w momencie, kiedy to jest sprzeczne z polityką państwa, to ta znajomość ulega ochłodzeniu czy zerwaniu.

Dobrze, że wspomina pan o sytuacji ochłodzenia stosunków, bo chyba ich wyraźnym przejawem jest wydalenie urzędników a nawet ambasadora danego kraju.
– Wydalenie ambasadora to trochę inna formuła, bo oznacza obniżenie rangi stosunków dyplomatycznych. Oczywiście wydalenie ambasadora wiąże się z tym, że drugi kraj wzywa swojego na konsultacje, czyli de facto go odwołuje i wtedy wzajemne relacje sprowadzają się do poziomu charge d’affaires. Następuje więc obniżenie szczebla stosunków dyplomatycznych a to jest już bardzo wyraźny sygnał znacznego ochłodzenia stosunków pomiędzy krajami. Czasami przez nieprofesjonalizm nie powołuje się ambasadora, co zwykle także jest bardzo źle odbierane przez państwo gospodarza, bo wtedy placówką dyplomatyczną kieruje osoba niższej rangi. Z kolei z wydaleniem dyplomatów bywa różnie, bo rzeczywiście jest ono jednym z elementów ochłodzenia stosunków. Najczęściej wiąże się z tym, że część pracowników ambasady pełniła funkcje „szpiegowskie”. Nie dotyczy to ambasadorów, bo ci z definicji nie powinni kojarzyć się z funkcją wywiadowczą (choć zdarzają się takie przypadki, ale bardzo rzadko). Zwykle są to pracownicy niższego szczebla, którzy zostają usunięci za działalność niezgodną ze statusem dyplomatycznym, czyli krótko mówiąc, za szpiegostwo właśnie, bo do tego się to sprowadza. Taki ruch jest zazwyczaj sygnałem złych relacji międzypaństwowych. W przypadku, dobrych relacji to się nie zdarza, bo w sytuacji złapania kogoś na szpiegostwie, państwo dyskretnie zwraca do ministra spraw zagranicznych drugiego kraju z propozycją wycofania dyplomaty (albo dyplomatów) przed terminem. Jako powód podaje się wiedzę na temat prowadzenia działalności sprzecznej z oficjalnym statusem danej osoby czy grupy osób. Wyświadczając pewną uprzejmość (bo nie chcemy robić afery międzynarodowej i wydalać go) po prośbie zobowiązujemy partnerskie państwo do wycofania szkodzących nam ludzi. Wydalenie, jak wspominałem, jest już wyraźnym sygnałem, że jesteśmy w złych w relacjach, bo nie załatwiamy tego „po przyjaźni”.

Zgodzi się pan zapewne, że w dyplomacji mamy do czynienia z pewnym teatrem. Działania opierają się na pewnej formie, są protokoły. Pod nimi często, o ile nie zawsze, toczy się jakaś gra, czy nawet walka wywiadowcza. Nie jest to pewnego rodzaju hipokryzja?
– Odnoście działań wywiadowczych, nie miejmy złudzeń, dyplomaci są obserwowani i prześwietlani bardzo dokładnie. Natomiast, jeśli chodzi o to, czy jest to hipokryzja? Nie. To jest po prostu zachowanie pewnego konwenansu.

Jednak, czy przyzwolenie na ów konwenans a co za tym idzie także na prowadzenie działalności wywiadowczej, nie jest szkodliwe dla interesów państwa?
– Jeżeli jest szkodliwe, to wtedy pozbywamy się takiej osoby. Natomiast proszę pamiętać, że ktoś o statusie dyplomatycznym nie jest bezpośrednio szpiegiem. On najczęściej jest kimś, kto, jak to się mówi w języku służb specjalnych, prowadzi utajnionych szpiegów. Podkreślam, że praktycznie nie dotyczy to ambasadorów. Ambasadorowie są od tego wolni. Wobec tego, z punktu widzenia kraju, w którym taki dyplomata rezyduje, ma to wbrew pozorom swoje plusy, bo jest on obserwowany. A jeżeli obserwowany, to bardzo dokładnie są obserwowane także jego kontakty. A to pozwala wytropić szpiegów i czasami uchronić się przed czymś gorszym. Jeżeliby funkcjonowali by wyłącznie tak zwani „nielegałowie”, jak się w żargonie szpiegowskim określa utajnionych szpiegów, to bez siatki dyplomatycznej trudniej byłoby ich znaleźć. Dyplomata, podkreślam, jest kimś, kto cały czas znajduje się pod bardzo dokładną obserwacją. Zwłaszcza dyplomata kraju, który jest uważany za nieprzyjazny, który jakoś zagraża gospodarzowi. Więc pod tym kątem jest to oczywiście pewna hipokryzja, pewna gra, ale jest to posługiwanie się konwenansem, tak samo, jak to, że przy stole używamy noża i widelca a nie nabieramy jedzenia z talerza ręką. Oczywiście moglibyśmy tak jeść, nawet byłoby to bardziej wygodne, jednak posługujemy się stosownymi sztućcami, innymi do ryb, innymi do mięsa i tak dalej. Więc dyplomacja jest w gruncie rzeczy właśnie takim posługiwaniem się sztućcami. Jeżeli ktoś łamie zasady przy stole, to jest uważany albo za, przepraszam za określenie, chama czy osobę niewychowaną, albo jest to odczytywane jako sygnał, że lekceważy gospodarza, albo, że ma mu coś do przekazania. Zresztą zachowania poza konwenansem są w dyplomacji bardzo często stosowane. Na przykład: istnieje, bardzo precyzyjna hierarchia tego, jak goście powinni być usadzeni przy stole. To zależy od ich statusu (w przypadku, kiedy są to osoby o podobnym statusie, to na lepszym miejscu sadzana jest osoba z dłuższym stażem), rangi, i tak dalej… Nie bez przyczyny etykiecie poświęcone są całe książki. Więc jeżeli się kogoś „usadzi” wyżej albo niżej w stosunku do jego statusu, to jest to też pewien komunikat dawany przez gospodarza. Moja przyjaciółka, francuska ambasador w jednym z krajów, absolutnie świadomie sadzała swojego amerykańskiego kolegę, który był nowym ambasadorem (a przez to dość nisko w tej randze), wyżej, na miejscu honorowym niż ósemkę innych, starszych stażem ambasadorów. Robiła to celowo, żeby pokazać, że polityka Francji jest w tym kraju ściśle uzgadniana z polityką amerykańską. Dla innych był to oczywisty i jasny komunikat. I takich sygnałów, tego typu kodów jest bardzo wiele. Współczesna dyplomacja bardzo się uprościła, ale jeszcze nie na tyle, żeby z tych kodów zrezygnować. Pamiętajmy, że w XIX w., jeżeli ktoś był potraktowany poniżej swojej rangi, to mogło to wywołać wojnę między państwami. Teraz oczywiście nie wywoła, natomiast jest to czytelny sygnał.

Na koniec nie mógłbym nie zapytać o pana zdanie na temat polityki międzynarodowej prowadzonej przez obecny rząd. Jak ją pan ambasador ocenia?
– Powiem zupełnie szczerze: oceniam ją źle w różnych wymiarach. Przede wszystkim w wymiarze profesjonalizmu, bo niestety w dużej części jest to polityka nieprofesjonalna i polityka nadmiernie scentralizowana. Ambasador jest osobą niezwykle wysoko usadowioną w hierarchii protokolarnej, w hierarchii państwowej. Dlatego nie może być tak (a jest to dość powszechna praktyka), że wyłącznie wyczekuje na instrukcje z centrali i nic poza tym nie robi, bo taka centralizacja polityki zagranicznej bardzo źle robi krajowi i ogólnie paraliżuje pracę dyplomatyczną. Dyplomata nie powinien siedzieć i czekać na maila czy szyfrogram z centrali, tylko powinien być nieustannie w ruchu, nieustannie spotykać się z ludźmi w kraju, w którym urzęduje. Poza tym właśnie za to podatnicy mu tak naprawdę płacą a nie za to, żeby oczekiwał na telefon od swojego dyrektora departamentu. Od strony proceduralnej tak to właśnie wygląda, czyli wygląda bardzo źle. A jeśli idzie o politykę w sensie doktrynalnym to mam wrażenie, że nie ma koncepcji polityki zagranicznej. Polityka zagraniczna stała się przede wszystkim narzędziem służącym do rozgrywek wewnętrznych, co oczywiście bardzo źle jej robi. Nie mamy planu i założeń, co chcemy osiągnąć na arenie międzynarodowej. To dlatego, że głównie chcemy osiągnąć to, żeby ta czy inna partyjka, ten czy inny polityk, był zadowolony, bo on ma jakieś pomysły, które realizuje i które kompletnie mogą się nie zgadzać z polityką zewnętrzną. Polityka zagraniczna, zwłaszcza kraju położonego tak, jak Polska i o takim rozmiarze jak Polska, powinna być jednym z kluczowych elementów pracy rządu. Dlatego, że to właśnie polityka zagraniczna i sprawna dyplomacja gwarantują nam bezpieczeństwo – nie jesteśmy supermocarstwem, nie mamy broni atomowej… Więc podporządkowywanie celów polityki zagranicznej celom wewnętrznej polityki czy wręcz propagandy, jest błędem, który się będzie mścił.

Fot.: wikipedia

Polska - najnowsze informacje

Rozrywka