niedziela, 15 maja 2022 13:14

Radziejewski: Rosja znajduje się w pułapce. To drugi Afganistan, jeszcze gorszy od pierwszego

Autor Mirosław Haładyj
Radziejewski: Rosja znajduje się w pułapce. To drugi Afganistan, jeszcze gorszy od pierwszego

Konflikt za naszą wschodnią granicą ewoluuje. Z prośbą o jego analizę zwróciliśmy się do Bartłomieja Radziejewskiego - politologa, analityka oraz prezesa i założyciela „Nowej Konfederacji", prawdopodobnie pierwszego na świecie thinkzine'u koncentrującego się na tematyce politycznej o znaczeniu strategicznym.

W rozmowie z Głosem 24, prezes Radziejewski zwrócił uwagę, na duże ryzyko związane z prognozowaniem dalszych działań militarnych na naszej wschodniej flance. Jednak mimo tego, jego zadaniem, szala zwycięstwa przechyla się na stronę broniących się Ukraińców:

– Mało co aż tak, jak ta wojna pokazuje, jak trudną dziedziną jest prognozowanie polityczne. Niemniej, myślę, że oscylujemy między dwoma głównymi wariantami: pyrusowym zwycięstwem Rosji i jej generalną klęską.

Ponadto, w opinii założyciela "Nowej Konfederacji" obecna sytuacja geopolityczna stanowi "historyczną szansę" na Polski:

– Najlepsza dla nas byłaby rosyjska klęska i względnie małe straty Ukrainy. Jednak cały szereg kolejnych wariantów, patrząc na zimno i realistycznie, również jest dla nas bardzo korzystny. Pyrrusowe zwycięstwo Rosji również, jeśli będzie oznaczać jej znaczne osłabienie. Podkreślam: w grze jest wyeliminowanie Kremla z grona wielkich mocarstw, złamanie lub poważne osłabienie moskiewskiego imperializmu. Nawet jeśli Ukraina przegra wojnę. To historyczna szansa dla nas. Okno możliwości, jakie trafia się raz na wiele dekad, a nawet stuleci.

Czym przedłużający się konflikt będzie skutkował dla Polski? Czy sankcje nałożone na Rosję rzeczywiście przynoszą skutek? Czy Polacy powinni włączyć się w konflikt na Ukrainie? Na te i inne pytania odpowiada nasz ekspert.

Bartłomiej Radziejewski/Fot.: archiwum prywatne
Bartłomiej Radziejewski/Fot.: archiwum prywatne

W kwestii wojny wszytko ma bardzo dynamiczny przebieg, czy jednak pokusiłby się pan o prognozę dotyczącą zakończenia konfliktu na Ukrainie? Czy jest szansa na to, że Rosjanie mogą zostać całkowicie wyparci i zwyciężeni? A może już zostali pokonani? Czy jednak Ukraina ma za mały potencjał, by wygrać z moskiewskim mocarstwem?

– Mało co aż tak, jak ta wojna pokazuje, jak trudną dziedziną jest prognozowanie polityczne. Niemniej, myślę, że oscylujemy między dwoma głównymi wariantami: pyrusowym zwycięstwem Rosji i jej generalną klęską. Pierwsze mogłoby oznaczać na przykład opanowanie większej niż obecnie części lub całości Donbasu i trwałe wyszarpanie korytarza lądowego na Krym oraz zadanie druzgocących strat Ukrainie. Ale za cenę ciężkich strat wojennych i degradacji międzynarodowej w wyniku odpowiednio długotrwałych sankcji. Drugie - klęskę w każdym sensie tego słowa, również czysto wojskowym, po hipotetycznym załamaniu rosyjskiej ofensywy i konieczności generalnego odwrotu.

W pewnym sensie Rosja już przegrała większą geopolityczna rozgrywkę. Bo po pierwsze, fatalnie skalkulowała relację własnych zdolności do siły ukraińskiego oporu, jak i reakcji Zachodu. Efektem jest nieszczęsna i głęboko tragiczna próba złamania przeciwnika w kilka-kilkanaście dni oraz wielki blamaż wojskowy z niej wynikający. Po drugie, sankcje są na dłuższą metę dewastujące dla Rosji. Wisi nad nią widmo głębokiego krachu gospodarczego. Po trzecie, nadspodziewanie słaby pokaz rosyjskich zdolności skłonił Stany Zjednoczone do dużo bardziej ofensywnego myślenia. Teraz Amerykanie już oficjalnie mówią, że chcą pozbawić Kreml zdolności do ponawiania tego typu wojen agresywnych. Czyli zdegradować jej międzynarodowy status poniżej wielkiego mocarstwa (great power), wypchnąć z drugiej ligi światowej. To jest historyczne. Może skądinąd doprowadzić do niekontrolowanych zjawisk kryzysowych, osłabiających Rosję jeszcze bardziej niż w bazowych amerykańskich zamierzeniach. Tak czy inaczej, to wielka dziejowa szansa dla nas.

Przestrzegam natomiast przed lekceważeniem Rosji i wszelkim hurraoptymizmem. To wciąż mocarstwo z ogromnym potencjałem konwencjonalnym, którego tylko pewnej części użyło dotąd w tym konflikcie, jak również z tysiącami głowic atomowych. Słabnące potęgi często są zresztą szczególnie agresywne i gwałtowne, co właśnie obserwujemy – nie jest pewne, że ostatni raz w najbliższym czasie.

Poza tym coraz więcej wskazuje na to, że niezależnie od wyniku Ukraina wyjdzie z tego konfliktu straszliwie okaleczona. Jej straty w ludziach, majątku i produkcji są ogromne. Odbudowa może trwać pokolenia, z pytaniem o to, czy Ukraina nie będzie wkrótce obszarem wielkiej katastrofy humanitarnej, rozpaczy i beznadziei.

Jeżeli konflikt potrwa jeszcze dłużej, czym będzie on skutkował dla Polski? Czy lepsze dla naszego interesu jest to, żeby Rosjanie i Ukraińcy dala walczyli, czy raczej to, żeby porozumienie pokojowe zostało jak najszybciej osiągnięte?

– Najlepsza dla nas byłaby rosyjska klęska i względnie małe straty Ukrainy. Jednak cały szereg kolejnych wariantów, patrząc na zimno i realistycznie, również jest dla nas bardzo korzystny. Pyrrusowe zwycięstwo Rosji również, jeśli będzie oznaczać jej znaczne osłabienie. Podkreślam: w grze jest wyeliminowanie Kremla z grona wielkich mocarstw, złamanie lub poważne osłabienie moskiewskiego imperializmu. Nawet jeśli Ukraina przegra wojnę. To historyczna szansa dla nas. Okno możliwości, jakie trafia się raz na wiele dekad, a nawet stuleci.

Po stronie zagrożeń widzę trzy główne czynniki. Po pierwsze, ryzyko wciągnięcia w wojnę sensu stricte. Teraz ono jest już bardzo niskie, natomiast mniej oczywiste było to w pierwszej fazie, gdy granice zaangażowania nie były jeszcze tak jasno zdefiniowane, a mnóstwo osób w Polsce namawiało do zbrojnego wejścia w ten konflikt, przekonując do tego połowę opinii publicznej. Po drugie, ogromna liczba uchodźców stwarza ryzyko przekroczenia naszych zdolności do ich absorpcji i destabilizacji społecznej w Polsce. Po trzecie, to turbulencje gospodarcze. Przede wszystkim rosnące ceny węglowodorów, dodatkowa presja inflacyjna, zakłócenia w łańcuchach dostaw.

Uważam te czynniki negatywne za możliwe do opanowania za pomocą mądrej polityki państwa. Pamiętajmy, że po drugiej stronie kosztów jest właśnie historyczna szansa na złamanie rosyjskiego imperializmu.

Czy w związku z wojną na naszej wschodniej flance i jej przebiegiem jest coś, co pana szczególnie zaintrygowało?

– Sam fakt tej inwazji uważam za niesamowity. Sądziłem, że taka wojna to dla Rosji ryzyko nowego Afganistanu - który był cmentarzem sowieckiego imperializmu - i z tego powodu Kreml nie powinien się na nią zdecydować. A jednak. Co więcej, skala blamażu agresora w planowaniu i wykonaniu jest wręcz nieprawdopodobna. Tak głęboko błędna kalkulacja relacji sił i możliwych celów rzadko się zdarza w historii. Tu się wydarzyła, wciągając Rosję w pułapkę, z której nie ma prostego wyjścia. To jest drugi Afganistan. Pod wieloma względami gorszy od pierwszego dla Rosji.

Niesamowita jest również postawa Ukrainy. To wręcz poetycka ofiarność i heroizm oporu. Od samej decyzji, żeby walczyć, przez postanowienie koncentracji obrony w miastach, po ich wykonanie. Bardzo skuteczne, ale jednocześnie głęboko tragiczne, bo związane ze straszliwymi stratami.

Także postawa Zachodu - odnowa jego jedności i siła reakcji - robi wielkie wrażenie. W szczególności sprawność odnowionego amerykańskiego przywództwa i wybór twardego powstrzymywania Rosji, aż po dążenie do zniszczenia jej zdolności ofensywnych.

Wspomniał pan o sankcjach nałożonych na Rosję. Wróćmy na chwilę to tego wątku, bo patrząc na toczący się konflikt trudno nie wątpić w ich skuteczność. Mam tutaj na myśli przede wszystkim kurs rubla, który stosunkowo szybko wrócił do notowań sprzed wojny. Rosja jest silniejsza ekonomicznie, niż się spodziewano? A może sankcje nie przynoszą skutku?

– W mojej opinii to błędne myślenie. Sankcje to maraton, a nie sprint (jak powiada Tatiana Michajłowa): one z natury nie sięgają celu w ciągu dni i tygodni, ale raczej miesięcy i lat. A więc trzeba czasu. Z każdym miesiącem Rosja doświadcza coraz cięższych skutków, od rwania łańcuchów dostaw, po zużywanie rezerw finansowych, i efekt ten narasta z czasem. Na horyzoncie jest głęboki krach, cofający moskiewskie imperium o dekady w rozwoju.

Natomiast Rosja zbudowała pewną - niebagatelną - odporność gospodarczą, w tym zgromadziła ogromne (ponad 600 mld. USD) rezerwy. To opóźnia moment krachu, kupuje jej więcej czasu.

Wojna na Ukrainie wywołała i nadal wywołuje u nas wiele emocji. Byli i tacy, którzy w jego początku chcieli militarnie angażować się w konflikt, co jednak ostatecznie nie nastąpiło. Polski romantyzm znowu dał o sobie znać?

– Tak, uważam że mieliśmy tu kolejną eksplozję polskiego romantyzmu. Bardzo popularne przez pewien czas pomysły wchodzenia zbrojnego w tę wojnę uważam za szaleńcze, skrajnie groźne dla kraju, mogące nas bez sensu obciążyć brutalnym odwetem rosyjskim. Na szczęście sytuacyjni romantycy przegrali tu z sytuacyjnymi realistami. Dziś jesteśmy już gdzie indziej i największe niebezpieczeństwo zostało zażegnane - póki co. Niewątpliwie ogromna w tym zasługa jasnego wytyczenia granic zaangażowania przez przywództwo amerykańskie i natowskie. Ale nie odbierajmy zasługi władzom polskim, bo w przypadku naszego państwa to w końcu ich odpowiedzialność.

Jak zatem podchodzić do informacji o przekazaniu Ukrainie czołgów przez Polskę? Pytam szczególnie z perspektywy naszej racji stanu. Obiecanego brytyjskiego sprzętu jeszcze nie mamy, czy nie rozbrajamy się na pewien czas?

– Warto wspierać Ukrainę w tej wojnie tak bardzo, jak się da, bo każdy dodatkowy karabin czy lufa czołgu wycelowana w rosyjskich najeźdźców to dalsze osłabienie imperializmu Kremla. Natomiast nie możemy tego robić kosztem polskiej racji stanu, w tym rozbrajania się.

A co sądzi pan o wizycie Joe Bidena w Polsce, która odbyła się końcem marca? Przez większość komentatorów postrzegana jest jako sukces. Czy rzeczywiście może być tak odbierana? Pytam ponieważ żadne konkrety z ust prezydenta Bidena nie padły. Ale może, mimo wszystko, jest to wizyta owocna, biorąc pod uwagę oziębienie, które nastąpiło w relacjach polsko-amerykańskich od czasu wyborów w USA?

– Sama wizyta była pewnym sukcesem. Brak nowych konkretów może rozczarowywać, ale konkretów od USA było już w ostatnim czasie dużo. Powstrzymywanie Rosji jest bezprecedensowe, wzmocnienie wschodniej flanki NATO - znaczące. Całe pokolenia polskich patriotów marzyły o tak silnym zwalczaniu Moskwy przez USA - my tego właśnie doświadczamy.

Natomiast trzeba mieć świadomość, po co Stanom to wszystko. Otóż wydaje się, że po to, by Rosja nie robiła więcej kłopotów w tym teatrze strategicznym, postrzeganym w Waszyngtonie jako co najwyżej drugorzędny, utrudniając im zwrot ku Pacyfikowi i koncentrację na wyzwaniu chińskim. Po zakończeniu sprawy z Moskwą, należy się spodziewać nowej fazy amerykańskiego zwrotu ku Pacyfikowi.

Migracja wojenna niewątpliwie jest najbardziej widocznym i najmocniej dotykającym nas problemem. Jakie widzi pan szanse i zagrożenia z nią związane? Czy w związku z tą sytuacją więcej jest szans czy zagrożeń?

– O zagrożeniu już mówiliśmy. Natomiast z drugiej strony jest tu olbrzymia - również historyczna - szansa na odwrócenie zapaści demograficznej. To tragiczny proces, który został przez polskie elity zlekceważony. I teraz mamy kilka milionów potencjalnych rąk do pracy - i kilka milionów potencjalnych nowych obywateli. To złożona sprawa na osobną rozmowę. Krótko mówiąc: nie jest łatwo wykorzystać tę szansę, wręcz przeciwnie, ale skrajną głupotą byłoby tego nie zrobić. Następne pokolenia z pewnością osądzą nas za to.

Czy możemy liczyć na pomoc finansową UE w tej kwestii uchodźców? Może popełniliśmy błąd przyjmując tak dużą liczbę uciekinierów, bez wcześniejszych gwarancji pomocy ze strony Wspólnoty?

– Do przyjmowania realnych uchodźców - a z takimi tym razem mamy do czynienia - zmuszają nas zobowiązania prawnomiędzynarodowe. Możliwości sterowania tym procesem są ograniczone. Natomiast należy do nich jak największe umiędzynarodowienie sprawy, zabieganie z jednej strony o podział odpowiedzialności, z drugiej - o jak najznaczniejsza pomoc finansową. Namawiałem do tego od początku. Uważam za błąd niezrobienie tego. Unia nam pomaga, ale dość symbolicznie. Mogłaby - i powinna - dużo bardziej. Natomiast my sami powinniśmy dużo bardziej o to walczyć.

Fot.: Bartłomiej Radziejewski, arch. prywatne

Polityka

Polityka - najnowsze informacje

Rozrywka