niedziela, 8 października 2023 07:50

PiS po wyborach pożegna się z władzą? Ekspert: Niewykluczone, że będziemy mieć przyspieszone wybory

Autor Mirosław Haładyj
PiS po wyborach pożegna się z władzą? Ekspert: Niewykluczone, że będziemy mieć przyspieszone wybory

– PiS prawdopodobnie albo pożegna się z władzą, albo będzie musiało się nią podzielić. Choć na podstawie obecnych badań opinii i ich zmian w czasie trudno jest powiedzieć coś pewnego – mówi w rozmowie z Głos24 dr Stefan Sękowski. – Nie jest wykluczone, że w ogóle będziemy mieć przyspieszone wybory, jeśli te październikowe nie wyłonią zwycięzcy – dodaje.

Kampania przed tegorocznymi wyborami trwa w najlepsze, jednak jej poziom, zdaniem naszego eksperta, pozostawia wiele do życzenia. – Podnoszone są tematy, które mają zagrzać wyborców, ale w zasadzie nie za bardzo odnoszą się do rzeczywistych problemów. Obecnie polega to przede wszystkim na waleniu w przeciwnika i czarnym PR-ze. I ciężko jest wskazać, żeby jakakolwiek partia zaproponowała jakiś bardziej merytoryczny tryb – mówi dr Stefan Sękowski ekonomista, politolog i publicysta, z którym porozmawialiśmy na temat przedwyborczych rokowań. – Obawiam się, że to niestety będzie się nasilało, ponieważ politycy uznali, że granie na emocjach wyborców (i to takich bardzo prostych) przyniesie im sukces – dodaje.

Zdaniem eksperta „PiS prawdopodobnie albo pożegna się z władzą, albo będzie musiał się nią podzielić”. Choć, jak zastrzega, „na podstawie obecnych badań opinii i ich zmian w czasie trudno jest powiedzieć coś pewnego”, to można zauważyć, że „poparcie dla Konfederacji spada. Obecnie Lewica, Konfederacja i Trzecia Droga idą, co do zasady, łeb w łeb i będą się zapewne wielokrotnie wymieniać na trzecim miejscu”.

Dr Sękowski, zapytany o ewentualną koalicję Konfederacji z którąś z dwóch głównych partii, stwierdził, że choć układ z PiS-em wydaje się w tym przypadku bliższy z punktu widzenia ideologicznego, nie można wykluczać mariażu partii Mentzena z drugą główną siłą polskiej sceny politycznej: – Wydaje mi się, że przede wszystkich z przyczyn kulturowo-historycznych nieco bliżej do Konfederacji jest PiS-owi niż KO. Ten drugi układ koalicyjny, tzn. KO - Konfederacja, może wielu szokować, bo według narracji mediów i polityków, Platforma Obywatelska i Konfederacja to ogień i woda. To nie jest prawda – powiedział nasz komentator i dodał: – Myślę, że w chwili zawiązania koalicji zarówno Mentzen, jak i Bosak, mogą się okazać daleko idącymi pragmatykami, ale nie mam przez to na myśli, że porzucą oni swoje poglądy, albo nie będą próbowali realizować swoich celów. Powiedziałbym, że do tej pory Konfederacja jest wręcz pewną rewolucją na polskiej scenie politycznej i może ją przełamać. Uważam jednak, że Bosak i Mentzen nie idą do polityki tylko po to, żeby wywracać stolik, ale także po to, żeby przy nim usiąść i zacząć rozgrywać.

Czy Lewica jest jeszcze komuś potrzebna? Skąd rozczarowujące wyniki Trzeciej Drogi? Z kim Konfederacja wejdzie w Koalicję? Na te i szereg innych pytań tyczących się nadchodzących wyborów odpowiada dr Sękowski.

Panie Stefanie, może zacznijmy od tego, co jest solą każdego okresu przedwyborczego, czyli od sondaży. Sądząc po obecnych notowaniach, jakim wynikiem zakończą się wybory?

– PiS prawdopodobnie albo pożegna się z władzą, albo będzie musiało się nią podzielić. Choć na podstawie obecnych badań opinii i ich zmian w czasie trudno jest powiedzieć coś pewnego. Proszę pamiętać, że był taki okres, mniej więcej na początku roku, w pierwszym jego kwartale, kiedy to w 70 proc. sondaży opozycja tworząca pakt senacki miała większość. Od tamtego czasu możemy stwierdzić, że trend był dla niej raczej spadkowy. Później przez dłuższy czas mieliśmy sondaże, które pokazywały, że PiS-owi brakuje sporo do samodzielnego rządzenia, bo ok. 40-50 mandatów. I jeżeli chciałby rządzić, to musiałby dobrać sobie koalicjanta, a na tego, poniekąd domyślnie (ze względów ideologicznych), wskazywano Konferencję. Z kolei stosunkowo niedawno pojawił się nawet sondaż, w którym PiS miał zdecydowaną większość. Z tym że mieliśmy wakacje, a one troszeczkę wykrzywiały rzeczywistość sondażową. To było jakieś 2-3 miesiące temu i obecnie nie ma w zasadzie badań opinii, które pokazywałyby jakieś spektakularne zmiany, tzn. nadal wynika z nich, że PiS będzie potrzebował kogoś do współrządzenia.

A czy z tych obserwacji nie wynika, że obóz rządzący rośnie w siłę?

– Wydaje mi się, że tak pomyślne notowania, jak te, o których przed chwilą wspomniałem, a w których PiS ma zdecydowaną większość, to raczej jednorazowy wyskok. I do tego mocno odstający. Tym bardziej, że dotychczasowe tendencje w ostatnich wyborach były takie, że w końcowych tygodniach kampanii (a więc w czasie, w którym obecnie się znajdujemy) partia, która rządziła, raczej nie poprawiała swojego wyniku. Więc z powyższych względów byłbym bardzo ostrożny, jeżeli chodzi o wróżenie ostatecznego wyniku na podstawie niedawnych sondaży. Nic nie jest przesądzone. Tak, jak wspomniałem, wiele wskazuje na to, że nie będzie jednoznacznego zwycięzcy. Mam tu na myśli naszą scenę polityczną, ale na bardziej uogólnionym poziomie, gdzie wyróżniam trzy bloki: PiS, pakt senacki i Konfederację. Uważam, że żaden z nich nie zdobędzie samodzielnej większości. Oczywiście, najmniejsze szanse na to ma Konfederacja, stosunkowo największe - pakt senacki. Nikt jednak nie wygra samodzielnie.

Pytam, bo w połowie miesiąca opublikowano sondaż IBRiS-u dla Onetu, z którego wynika, że poparcie dla PiS-u, choć niedużo, ale jednak wzrosło. W dodatku Lewica wyprzedziła Konfederację. Jest zaskoczenie?

– Nie ma sensu dywagować nad pojedynczymi sondażami. Natomiast to badanie wpisuje się w trend, który się zarysowuje. Poparcie dla Konfederacji spada. Obecnie Lewica, Konfederacja i Trzecia Droga idą, co do zasady, łeb w łeb i będą się zapewne wielokrotnie wymieniać na trzecim miejscu.

Czy w jakiś sposób zmienia to sytuację na polskiej scenie politycznej? Konfederacja nadal pozostaje strategicznie kluczowa? I czy to właśnie z tego powodu powinniśmy mówić o niej jako o największym wygranym?

– To zależy od sondażu. Póki co zazwyczaj ani PiS, ani pakt senacki, do którego należy także Trzecia Droga, nie ma samodzielnej większości. W takiej sytuacji poszczególne komitety mogą próbować dogadać się z Konfederacją lub jej częścią. Ale wiele może się jeszcze zmienić. Nie jest wykluczone, że w ogóle będziemy mieć przyspieszone wybory, jeśli te październikowe nie wyłonią zwycięzcy.

A co z Lewicą? Jak wspomniałem w jednym z ostatnich sondaży znalazła się na podium.

– Lewica sondażowo ma nieco gorsze wyniki niż w poprzednich wyborach. Widać, że nie potrafiła poszerzyć za bardzo swojego elektoratu. Natomiast stara się ona robić to, co do tej pory – mówić mniej więcej to, co do tej pory oraz prezentować się jako ugrupowanie wrażliwe społecznie i jednocześnie progresywne obyczajowo. Pewnie życzyłaby sobie lepszych wyników, ale widać postęp. Wprawdzie wejdzie do Sejmu, ale będzie jednym z tych mniejszych ugrupowań. Obserwując kampanię wyborczą, zwłaszcza Koalicji Obywatelskiej, widać, że daje ona asumpt pozostałym współkoalicjantom do tego, żeby się trochę obłowić na elektoracie Platformy Obywatelskiej, co też widzimy po najnowszym sondażu. To oczywiście z punktu widzenia wspólnej strategii paktu senackiego jest trochę niebezpieczne, bo różnie może potem być, jeśli chodzi o wspólny wynik, ale wydaje mi się, że Lewica, jeśli będzie to robić umiejętnie, jest w stanie przejąć jeszcze trochę elektoratu PO. Gorzej z elektoratem PiS-u, którego w zasadzie nie jest w stanie ruszyć, ale jest jeszcze cała masa osób niezdecydowanych i niegłosujących do tej pory.

A czy w dobie PiS-u i jego rozbudowanych świadczeń socjalnych Lewica jest jeszcze potrzebna? Wiem, że sondaże pokazują, że tak, ale trudno nie odnieść wrażenia, że to partia rządząca ma więcej do zaoferowania w gestii pomocy obywatelom...

– Lewicowość to nie tylko świadczenia socjalne. Komitet Wyborczy Lewicy jest jedynym, który ma rozbudowany rozdział skierowany do pracowników najemnych, w którym przedstawia swoje propozycje dotyczące regulacji stosunku pracy czy związków zawodowych. PiS poświęca temu ogólnikowo parę akapitów, pozostałe ugrupowania, o ile mi wiadomo, w ogóle się tym nie zajmują. Wolą swój przekaz kierować do przedsiębiorców, których jest mniej niż pracowników najemnych. Teoretycznie więc Lewica mogłaby zbierać żniwa w tej niezagospodarowanej a bardzo szerokiej niszy.

Wracając do ewentualnych scenariuszy koalicyjnych... Przyjmijmy, że żadna z dwóch głównych sił na naszej scenie politycznej nie zdobywa większości. Komu jest bliżej do Konfederacji?

– To ciekawe pytanie. Starałem się na nie odpowiedzieć w jednym ze swoich tekstów. Wydaje mi się, że przede wszystkich z przyczyn kulturowo-historycznych nieco bliżej do Konfederacji jest PiS-owi niż KO. Ten drugi układ koalicyjny, tzn. KO - Konfederacja, może wielu szokować, bo według narracji mediów i polityków Platforma Obywatelska i Konfederacja to ogień i woda. To nie jest prawdą, ale o tym za chwilę. Zacznijmy od układu PiS - Konfederacja. Wspomniane przez mnie elementy kulturowo-historyczne jako spoiwo mają znaczenie, ponieważ zarówno PiS, jak i Konfederacja są ugrupowaniami, które od samego swojego początku zaliczają się do szeroko rozumianej prawicy. Konfederacja bardziej „instytucjonalnie” niż „historycznie”, bo ugrupowania, które je tworzą, są stosunkowo młode, podobnie jak ich liderzy. Mimo tego, członkowie Konfederacji są obecni na polskiej scenie politycznej od co najmniej kilkunastu lat, nawet jeżeli są osobami względnie młodymi jak na warunki polskiej sceny politycznej – weźmy tu na przykład Krzysztofa Bosaka (pamiętajmy, że był on posłem w latach 2005-2007).

Tym, co łączy obie partie, jest, nazwijmy to, konserwatywne podejście do wielu spraw obyczajowych i sceptycyzm wobec Unii Europejskiej. Oczywiście z tym ostatnim jest różnie, bo wbrew pozorom PiS-owski eurosceptycyzm jest znacznie bardziej łagodny i w zasadzie partia ta wcale nie dąży do wychodzenia z Unii Europejskiej, jak mogłoby się niektórym wydawać. Natomiast w Konfederacji takie głosy z pewnością są znacznie bardziej radykalne i sam postulat poważniej traktowany. Nie mniej, owe kulturowo-historyczne elementy, stanowią naprawdę sporą przestrzeń, gdzie w przyszłości obie partie mogłyby się spotkać. Natomiast, jeżeli chodzi o mariaż Konfederacji i Koalicji Obywatelskiej, to trzeba pamiętać, że są znane z przeszłości przypadki startowania polityków obecnej Konfederacji ze wspólnych listy Platformy Obywatelskiej. Na przykład w 2001 roku Unia Polityki Realnej, jedna z instytucjonalnych „prababć” Konfederacji, startowała z list PO do Sejmu. Sam Janusz Korwin-Mikke był kandydatem bloku Senat 2001 do izby wyższej parlamentu. To był taki bardzo szeroki twór, skupiający polityków od Unii Wolności do Ruchu Odbudowy Polski przez PiS, AWS, Platformę… Jak wspomniałem, był tam też Korwin jako kandydat z Wrocławia do Senatu, popierany przez te wszystkie ugrupowania. Ponadto, nie zapominajmy, że na początku swojego funkcjonowania Platforma były wręcz taką UPR bis, jeżeli chodzi o podejście do kwestii gospodarczych czy światopoglądowych, tylko w wersji soft. Na pewno zdecydowanie też różniła się wtedy podejściem do Unii Europejskiej...

Wskazuje pan na powinowactwa ideologiczne, ale czy w przypadku PO i Konfederacji silniejszymi nie są te gospodarcze? Konfederacja lansuje się na partię wolnościową, wolnorynkową i mocno krytykuje PiS w obszarze ekonomicznym, co zbieżne jest ze stanowiskiem KO. Może właśnie tu jest wspólny mianownik? Platforma, o czym sam pan wspomniał, startowała jako partia liberalna gospodarczo. Poza chęcią przelicytowania PiS-u w obietnicach socjalnych, w tegorocznej kampanii ciężko powiedzieć, żeby w tym względzie coś się zmieniło. Poza tym, ten dość mocny odwrót od dotychczasowej koncepcji jest przez wielu obserwatorów odbierany jako postawa sytuacyjna, związana z potrzebami kampanii.

– Zdecydowanie. Konfederacja w swoim programie wyborczym w ogóle nie odnosi się do kwestii światopoglądowych, skupiając się na podatkach, opiece zdrowotnej czy emeryturach. Myślę, że Donald Tusk 20 lat temu mógłby się podpisać pod wieloma jej postulatami. Na pytanie o koalicję Konfederacji z KO odpowiem tak: myślę, że możemy być zaskoczeni, jak bardzo pragmatyczni okażą się liderzy Konfederacji po wyborach. To znaczy obstawiam, że, gdyby doszło do pata i ani PiS, ani pakt senacki nie miałyby większości, Konfederacja postanowiłaby nie wchodzić do rządu. Po to, by wzmocnić swój wynik do czasu następnych wyborów, które siłą rzeczy musiałby się odbyć. Z tym, że takiej taktyki nie można stosować w nieskończoność, a Konfederacja, jak już wspomniałem, nie ma szans na samodzielne rządy. Oczywiście, znam powiedzenie „nigdy nie mów nigdy”, bo pewnie 20 lat temu nikt by nie przewidział, że PiS będzie rządził sam przez 8 lat, ale to jest raczej bardzo mało prawdopodobne. Ale wracając do tematu – myślę, że w chwili zawiązania koalicji zarówno Mentzen, jak i Bosak, mogą się okazać daleko idącymi pragmatykami, ale nie mam przez to na myśli, że porzucą oni swoje poglądy albo nie będą próbowali realizować swoich celów. Powiedziałbym, że do tej pory Konfederacja jest wręcz pewną rewolucją na polskiej scenie politycznej i może ją przełamać. Uważam jednak, że Bosak i Mentzen nie idą do polityki tylko po to, żeby wywracać stolik, ale także po to, żeby przy nim usiąść i zacząć rozgrywać. Przy tym wszystkim trzeba jeszcze zauważyć, że sama Konfederacja nie jest monolitem. Składa się z trzech osobnych bytów, są to: Nowa Nadzieja (wcześniej partia KORWiN), Ruch Narodowy i Konfederacja Korony Polskiej (partia Grzegorza Brauna). Stąd może dojść do sytuacji, w której ta struktura się rozpadnie i albo całe ugrupowania, albo ich poszczególni działacze będą „wyciągani” do innych partii. Narodowcom będzie pewnie bliżej do PiS-u, a korwinistom do KO, ale trudno tutaj mówić o ewentualnych przepływach jako czymś pewnym. W grę wchodzą różne elementy – tożsamościowe, ideowe… One wbrew pozorom odgrywają naprawdę ogromną rolę i w ostatnich ośmiu latach widziałem całe zastępy byłych korwinistów, którzy nagle zaczęli hołubić PiS i to nie dlatego, że tak im kazało miejsce zatrudnienia i obietnica skapnięcia różnego rodzaju fruktów wynikających z bliskości władzy. Tu wszystko będzie też zależeć od wyniku wyborów, a konkretnie liczby zdobytych miejsc w Sejmie.

Pytam o to ekonomiczne spokrewnienie, bo Sławomir Mentzen chce likwidować podatki i ma zakusy na ministra finansów. To wcale nie musi być tylko jego fantazja. W kontekście pana wcześniejszej wypowiedzi taki scenariusz wydaje się jednak bardziej prawdopodobny właśnie w rządzie z KO. Czy z powodów gospodarczych szanse PiS-u na połącznie z Konfederacją maleją? W ogóle jest możliwe sprawowanie funkcji ministra finansów w rządzie PiS-u przez Menztena? Z jego poglądami trudno to sobie wyobrazić...

– Rzeczywiście Platforma, jeśli chodzi o kwestie gospodarcze, jest bardzo „elastyczna”. I słuszną jest uwaga, że odkąd jest w opozycji, właściwie próbuje, jeśli nie przelicytować PiS w rozdawnictwie, to przynajmniej utrzymać dotychczasowe przywileje. Ciekawszy jest drugi scenariusz, o którym pan mówi – załóżmy, że Sławomir Mentzen zostaje ministrem finansów w rządzie koalicyjnym PiS - Konfederacja. To wcale nie jest nie do pogodzenia z tym, co mówi. Taka sytuacja mogłaby się wydarzyć, gdyby Konfederacja okazała się przydatna Prawu i Sprawiedliwości i weszła z nim w mariaż. Wydaje mi się, że możemy mieć wtedy do czynienia z sytuacją, w której rząd obniżałby podatki, ale nie ciął wydatków. Wiem, że brzmi to trochę nielogicznie, ale moim zdaniem jest to całkiem prawdopodobne, zwłaszcza, że takie rozwiązanie PiS stosował już w latach 2005-2007 i częściowo w obecnej kadencji. Co prawda nowych danin też sporo powstało, ale na przykład PIT-37 mamy teraz niższy niż na początku rządów Prawa i Sprawiedliwości. Poza tym sam Mentzen, powołując się na swój doktorat, mówił, że jest przestrzeń na dodatkowe zadłużenie państwa.

Cięcie podatków bez rezygnowania z socjalu pachnie Grecją...

– To nie takie oczywiste, bo ważny jest nie tylko nominalny rozmiar długu, ale także jego udział w PKB. Udział długu w PKB urósł znacznie w 2020. Od tamtej pory spada, choć nie wrócił do poziomu sprzed pandemii. Tak więc w ostatnich latach jakoś to działało. Trudno mi jednoznacznie stwierdzić, że grozi nam Grecja. Rzeczywiście, stara szkoła głosi, że jak się wydaje za dużo, to prowadzi to do bankructwa, ale ostatnie lata pokazały, że można było pompować dług publiczny, a gospodarka jakoś się nie zawaliła. Wręcz przeciwnie – rosła. Ostatnio, co prawda, zaczyna się robić mniej ciekawie, ale jednak przez lata to funkcjonowało, więc być może będzie funkcjonować dalej.

Konfederacyjna krytyka PiS-u po linii ekonomicznej, choć jest zbieżna ze stanowiskiem KO, to nie wikła Konfederacji tak mocno w wojnę plemion, bo i Platforma dostaje po głowie (co przejawia się też w haśle „PiS, PO, jedno zło”) i poniekąd pokazuje ją jako partię merytoryczną. To, czy taką jest, to oczywiście zupełnie inna sprawa, ale pamiętajmy, że to właśnie na takiej strategii Konfederacja zbudowała swoją siłę...

– Nie chcę teraz oceniać, czy program Konfederacji jest merytoryczny i do realizacji czy nie. Tu chodzi bardziej o samą kampanię wyborczą. Kampanie wyborcze mają to do siebie, że politycy dużo mówią i przede wszystkim usiłują sprawiać wrażenie. Czyli starają się, żeby wyborcy w pewien określony sposób ich kojarzyli i żeby potrafili do danego polityka przyporządkować jakieś pozytywne emocje. Żeby te emocje wzbudzały w nich pozytywny oddźwięk i w ten sposób nakłoniły do oddania głosu na konkretnego kandydata. Wyborcy zazwyczaj nie czytają programu. Konfederacja w tej chwili ma już program wyborczy ogłoszony, ale nie sądzę, żeby jej wyborcy go czytali (a przynajmniej nie większość) i żeby wiedzieli, jakie tam są postulaty. Mentzen mówi, że nie lubi ZUS-u, więc psioczy się na ZUS. Potem, jak przyjdzie co do czego, zawsze będzie mógł powiedzieć, że żartował albo że to był skrót myślowy i sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Nie przykładałbym też dużej wagi do obietnic, bo one mają stworzyć pewien wizerunek Konfederacji, natomiast nie oznacza to, że będą one później rzeczywiście realizowane.

Rozmawiamy o Konfederacji jako o trzeciej sile, a co z Trzecią Drogą? Połączenie PSL-u i ruchu Hołowni było koniecznością? Z perspektywy czasu zyskała na tym Polska 2050 czy też może to PSL się wzmocnił?

– Mam wrażenie, że póki co Trzecia Droga nie wykorzystuje swojego potencjału w pełni, to znaczy te wyniki sondażowe, które są dla nich publikowane, znajdują się poniżej tych, które obie partie sumarycznie miały przed ogłoszeniem utworzenia wspólnego komitetu wyborczego. Potencjał był dużo większy, może nie na 20 proc., ale na pewno na 15 proc.. Skąd miał się on wziąć? Wydaje mi się, że Trzecia Droga mogłaby grać tym, że jest opozycją z ofertą dla tych, którzy nie chcą rewolucji. Nie chcą wywracania stolika i radykalnych haseł typu „wóz albo przewóz”, „my albo oni”. Poza tym mogłaby stanowić alternatywę dla osób o poglądach umiarkowanie prawicowych, które byłyby zniechęcone do PiS-u, bądź dla tych, które uważają, że osiem lat rządów jednej partii wystarczy albo dla tych, którym nie podoba się zawłaszczanie państwa... Jednak z jakiś przyczyn, jak powiedziałem, Trzecia Droga nie wykorzystuje tego potencjału. Z tego powodu pojawia się oczywiście pytanie, czy w takim razie oba ugrupowania musiały się łączyć? Moim zdaniem, w chwili, gdy to następowało, było to rozwiązaniem logicznym i poniekąd naturalnym. Dlatego, że oba ugrupowania miały podobny przekaz i w wyborach w pewnym stopniu skanibalizowałyby się, być może nie osiągając progu wyborczego. Choć tutaj problem dotyczy bardziej PSL-u niż Polski 2050. Polskie Stronnictwo Ludowe musi w jakiejś mierze znaleźć sobie nową tożsamość, dlatego że w latach 90. zaczynało jako ugrupowanie, które reprezentowało rolników i osoby zniechęcone do transformacji gospodarczej. Ale transformacja to temat już przebrzmiały, a w sektorze rolniczym pracuje 8 proc. wszystkich pracujących. Poza tym część tego elektoratu zagospodarował PiS, w związku z czym PSL musi szukać sobie nowych wyborców. I tutaj wchodził on w kolizję z Polską 2050, która oferowała podobny program. Stąd, jak wspomniałem, poniekąd musiał wejść z nią na wspólną drogę. Muszę jednak zastrzec, że w kontekście ostatnich wyników nie przesadzałbym z mówieniem, że jest to jakaś wielka katastrofa. Średnia sondażowa wskazuje na mniej więcej 10 proc., a parę punktów jest jeszcze do odrobienia, zwłaszcza jeżeli Koalicja Obywatelska nadal będzie prowadzić swoją kampanię w sposób, w który właściwie w dużej mierze pozbawia ją treści.

Jak pan ocenia dotychczasową kampanię?

– Uważam, że ta kampania jest na razie bardzo słaba. Podnoszone są tematy, które mają zagrzać wyborców, ale w zasadzie nie za bardzo odnoszą się do rzeczywistych problemów. Obecnie polega to przede wszystkim na waleniu w przeciwnika i czarnym PR-ze. I ciężko jest wskazać, żeby jakakolwiek partia zaproponowała jakiś bardziej merytoryczny tryb. Obawiam się, że to niestety będzie się nasilało, ponieważ politycy uznali, że granie na emocjach wyborców i to takich bardzo prostych, przyniesie im sukces.

A było coś, co pana zaskoczyło?

– Trudno powiedzieć. Sporym zaskoczeniem in minus jest wykorzystanie sztucznej inteligencji po to, żeby w spocie Platformy Obywatelskiej maila Mateusza Morawieckiego czytał Mateusz Morawiecki. O ile jestem skłonny przyjąć, że mail jest prawdziwy, o tyle fakt, że czyta go premier, już nie. Ten mail nigdy nie został przeczytany przez niego publicznie. Nie mamy na to żadnego nagrania. Takie rozwiązania zachęcają do tego, żeby w kampaniach wyborczych w przyszłości stosować technologię deepfake, co w zasadzie uniemożliwi jakąś sensowną dyskusję. Abstrahując już od tego, że ten mail nie był szczególnie istotny, bo dotyczył tego, że premier nie może dogadać się ze Zbigniewem Ziobrą. Nie wiem, co z tą wiedzą, która jest zresztą wiedzą powszechną, mieliby zrobić wyborcy. Gdyby jeszcze w jakiś sposób uderzało to w rządzących… Platforma Obywatelska zamiast punktować rządy PiS-u za to, co rzeczywiście złego robią, postanowiła wytknąć jakieś tam kłótnie w szeregach obozu władzy, co w zasadzie mało wnosiło do debaty… Zresztą, politycy Solidarnej Polski nie chcieli być gorsi, jeden z nich włożył w swoim spocie Tuskowi już zupełnie zmyślone słowa. I tak to się kręci.

A co z zapowiedzią referendum? Przypomnijmy, PiS wpadł na pomysł, żeby przy okazji wyborów poznać odpowiedzi na kilka pytań. Uważa pan, że była to zagrywka na podgrzanie emocji? Pamiętajmy, że w Polsce wynik referendum do niczego nie obliguje rządzących, jeżeli frekwencja nie przekroczy 50 proc..

– Uważam, że to referendum zdecydowanie ma na celu wzmocnić poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości. Pytania zostały sformułowane w sposób manipulatorski, są tendencyjne. W myśl autorów sugerują po prostu, że mamy wszyscy zagłosować 4 razy "nie", bo inaczej jesteśmy zaprzańcami, którzy chcą wyprzedać Polski majątek i poddać Ojczyznę pod dyktat Niemców oraz migrantów, a także znieść obniżkę wieku emerytalnego, którą wprowadziło Prawo i Sprawiedliwość. Także wydaje mi się, że jest to główny cel i właściwie jedyny, bo do tej pory - za Prawa i Sprawiedliwości żadnego ogólnopolskiego referendum nie było. Był pomysł, żeby przeprowadzić referendum konstytucyjne, ale ostatecznie do tego nie doszło. Tym razem referendum ma odbyć się w dzień wyborów. Będzie trudniej nie zagłosować. Niektórzy mówią nawet o moralnym szantażu, bo, żeby nie wziąć w nim udziału, trzeba odmówić przyjęcia karty. Myślę, że zwłaszcza w mniejszych miejscowościach wiele osób może odczuwać z tego powodu presję. Moim zdaniem to referendum jest niepotrzebne. I jest to także zbędny wydatek. Przypominam, że przeniesiono wybory samorządowe na przyszły rok, bo rzekoma bliskość wyborów parlamentarnych utrudniała przeprowadzenie jednych i drugich. A tu się nagle okazuje, że możemy przeprowadzić wybory parlamentarne i referendum. Tego samego dnia.

fot. arch. pryw. Stefan Sękowski, Mateusz Łysik/Głos24 - edycja własna

Wybory 2023 - najnowsze informacje

Rozrywka