niedziela, 6 listopada 2022 13:20, aktualizacja 2 lata temu

"Być zaburzonym nastolatkiem to jest ostra jazda bez trzymanki". Napisała niezwykły zbiór opowiadań

Autor Mirosław Haładyj
"Być zaburzonym nastolatkiem to jest ostra jazda bez trzymanki". Napisała niezwykły zbiór opowiadań

Dlaczego piszę o spektrum, o neuroróżnorodności w ogóle? Bo to są sprawy powszechne, a mało znane, i potrzebne w świadomości społecznej na już. 30 lat żyłam niezdiagnozowana. Może zdiagnozowana, nie próbowałabym się kiedyś zabić. Może mój przyjaciel nie popełniłby samobójstwa, gdyby nie istniał kuriozalny wymóg społeczny, żeby „prawdziwy” chłop się nie roztkliwiał nad sobą, nie chodził do lekarzy i przypadkiem nie przyznawał do żadnych schorzeń, a psychicznych to już w ogóle – mówi w rozmowie z Głosem24, pochodząca z Małopolski Magdalena Świerczek-Gryboś, autorka nietypowej książki Lew i Stalker z grzywą, która ukazała się nakładem Wydawnictwa SQN.

Lew i Stalker z grzywą jest zbiorem opowiadań science fiction utrzymanych w klimacie postapo. Choć wydają się one być pisane z myślą o młodzieży, to jednak ambicją autorki było "pogodzenie dwóch zwaśnionych światów". – Chciałam w Lwie... pożenić te dwa niemal zwaśnione światy. Słuchać młodzieży, opowiedzieć o niej dorosłym, ale i opowiedzieć jej o nas, dorosłych, o nadziei na to, że kiedyś wszystko się ułoży, a także opowiedzieć wszystkim o tych z nas, którzy są „zaburzeni” na różne sposoby, odstają od wzorca. Być zaburzonym nastolatkiem to jest ostra jazda bez trzymanki – mówi autorka Magdalena Świerczek-Gryboś i dodaje: – Chciałam znieść granicę pomiędzy opowieścią dla młodzieży i dla dorosłych, i mocniej te grupy ze sobą zaprzyjaźnić. Alienacja i puszczanie samopas, czy to w miasto, czy w sieć, to nie jest w moim odczuciu dobry sposób na wychowywanie kolejnych pokoleń. Zwłaszcza gdy jest coraz więcej zaburzeń, diagnoz, problemów.

Bardzo ważnym, jeżeli nie najważniejszym, tematem podejmowanym w  Lwie... jest psychika głównych bohaterów. Neuroróżnorodność postaci, które pojawiają się na kartach książki, jest nie tylko jej walorem literackim. Prowokuje ona do podejmowania tematu zdrowia psychicznego młodzieży, który staje się coraz ważniejszą kwestią w społecznym dyskursie, głównie ze względu na brak systemowej pomocy dla najmłodszych. Autorka, w 2021 roku zdiagnozowana jako osoba z zespołem Aspergera, za pośrednictwem swoich mediów społecznościowych publikuje wpisy związane z zaburzeniem. – Problemy psychiczne, zaburzenia rozwojowe i tak dalej, to wszystko istnieje, a udawanie, że nie, jest śmieszne i tragiczne zarazem. Nie chcę, byśmy dalej byli ofiarami systemu, braku empatii, braku wiedzy. Ludzie sobie wyobrażają, że człowiek z zaburzeniami rozwojowymi czy schorzeniami psychicznymi to jakiś niebezpieczny szaleniec – okej, istnieją osoby stwarzające zagrożenie, ale przepraszam, wśród osób teoretycznie neurotypowych i zdrowych też jest procent niebezpiecznych osobników – tłumaczy Magdalena Świerczek-Gryboś, dodając: – Spójrzmy choćby na normalizację picia alkoholu w naszym kraju i tego, co wyprawiają pijani ludzie, teoretycznie zupełnie "normalni". Tymczasem wielu z nas funkcjonuje NORMALNIE, ukochane słowo w dyskursie społecznym. Inni żyją z niepełnosprawnościami i potrzebują pomocy – systemowej, ale i zwyczajnej, od człowieka na ulicy czy członka rodziny. Często jej nie dostają, bo są spychani na margines w świadomości społecznej, a ich przypadłości są demonizowane. To kolejna przepaść, której istnienie jest absurdalne i szkodliwe.

Magdalena Świerczek-Gryboś/Fot.: arch. prywatne
Magdalena Świerczek-Gryboś/Fot.: arch. prywatne

Michał Cetnarowski określił panią jako twórczynię „patchwork science ficton”. Zgodzi się pani z takim sądem? Jak Pani skategoryzowałaby swój utwór?
– Michał Cetnarowski stwierdził też, że jestem jedną z pierwszych pisarek w Polsce, które piszą w podobny sposób, i kiedyś nie rozumiałam ani tego, ani określenia patchwork SF. Teraz, kiedy jestem mądrzejsza o diagnozy, podejrzewam, że może to mieć związek z moją neuroróżnorodnością. Naturalnym jest dla mnie łączenie gatunków, narzędzi i wielonarracje, prowadzone przez co najmniej kilku bohaterów. Tak działa mój umysł i dla mnie jeden gatunek, jedna inspiracja czy jedna linia narracyjna to zazwyczaj jest za mało. Jeśli moje pisanie jest w jakiś sposób młodzieńczo „bezczelne”, jak Michał Cetnarowski pisał w posłowiu do Openmindera, to pewnie dlatego, że nie rozumiem dobrze konwenansów i jestem mentalnie podstarzałym, ale wiecznym dzieckiem; jeśli wciąż nawiązuję do utworów i motywów popkulturowych, to dlatego, że poprzez nie uczę się świata, bo trudno mi rozmawiać; jest w końcu też „zaangażowana społecznie”, bo zawsze zależy mi na tym, by się porozumieć i zmienić coś na lepsze, a przede wszystkim: prostsze, a więc mówić ludziom o przeróżnych tabu. Dlatego moje lektury są zazwyczaj „gęste” od materiału, jak patchwork.
Ale tak naprawdę, o co chodziło Cetnarowi, wie tylko Cetnar.

Żongluje Pani gatunkami i podgatunkami, ale również tematyką. Z tym że prawie zawsze na pierwszym planie lub gdzieś w tle opisywanych przez panią neverlandów czai się apokalipsa. Dlaczego jest to dla pani, jako pisarki, aż tak pociągający temat? Choć chyba bardziej odpowiednim określeniem byłby topos?
– Przeświadczenie o czekającej nas katastrofie nie jest i nigdy nie było obce fantastom. Szczerze mówiąc, poczułam olbrzymią ulgę, gdy na studiach odkryłam twórczość Stanisława Lema, bo okazało się, że miał podobnie nienajlepsze zdanie o człowieku, i wręcz bawił się wizjami apokalips – to normalizuje tę perspektywę zamiast przyklaskiwać idyllicznej iluzji, że wszystko jest w porządku. Nie jest i nie będzie w porządku. Ale to wcale nie musi być w każdym wymiarze perspektywa tragiczna.
Bardzo lubię koncepcję samolubnego genu u Lema. Ukazuje on nas nie jako idealistyczne, cnotliwe istoty, które po prostu błądzą i jakiś konstrukt zła sprowadza je na manowce, lecz jako eksperyment natury, która dąży do stworzenia jak najtrwalszego nośnika. Jesteśmy punktem pośrednim, tworem, który poprzez bezwzględną ekspansję i eksploatację planety wyniesie w kosmos nieśmiertelne maszyny. To, że być może sprowadzi zagładę na całe życie planety, nie ma w tej perspektywie większego znaczenia – taki może być cel natury, inwestującej w ewolucję, inwestującej w nas, choć jesteśmy gatunkiem inwazyjnym i morderczym. Czy jesteśmy skazani na to, by być tylko narzędziem, etapem? Myślę, że w jakimś stopniu możemy swoją naturę przekraczać, ale nie sądzę, byśmy całkiem uniknęli katastrofy czy zastąpienia przez maszyny.

Wróćmy jeszcze do tej specyficznej wielogatunkowości. Lew i stalker z grzywą to prawdziwa mozaika gatunków, zwracają na to uwagę recenzenci, a wykreowany przez Panią świat to świat będący w stanie rozkładu, ale również świat osadzony w przestrzeni wirtualnej, przez co możemy go nazwać cyberpunkowym. To Pani ulubiony gatunek? (Jeżeli tak, to proszę uzasadnić dlaczego) Posiada Pani ulubionych twórców tego nurtu? Mówimy oczywiście nie tylko o literaturze, ale również o filmach czy grach…
– Tak, Lew i stalker z grzywą ukazuje realia w czasie zaawansowanej apokalipsy, a przed ostatecznym rozkładem są już tylko dwie drogi ucieczki: na Marsa albo w wirtual. Dlatego w tym uniwersum idę jednocześnie w dwóch kierunkach: w gwiazdy i w system.
Cyberpunk na pewno jest jednym z moich ulubionych gatunków, między innymi dlatego, że swobodnie podchodzi do tego, co uważam, że nas czeka: do porzucenia biologicznej formy. Jesteśmy na etapie, gdy jeszcze etycy czy dogmatycy mogą być grupą interesu hamującą rozwój biotechnologii, inżynierii genetycznej, cybernetyzacji i tak dalej, jednak sądzę, że nie unikniemy triumfu korporacji, które złączą człowieka z maszyną, który to triumf zresztą już się rozpoczął, proszę choćby spojrzeć na komercjalizację lotów w kosmos. Dlatego bardzo lubię Cyberpunka 2077, bo chociaż to wizja nieco już przestarzała, taka retroprzyszłość, w pewnych kwestiach jest niepokojąco, a może najzwyczajniej trafna. Uwielbiam wszelkie tego typu produkcje, szczególnie anime, bo Japończycy też podchodzą do człowieka bez sentymentu, tytuły jak Ghost in the shell, Psycho-pass, NG Evangelion, Sword Art Online, gry jak Death Stranding, gdzie Ameryka upadła i ludzie przenieśli się do sieci, gram właśnie w Stray, gdzie też jest dawno po człowieku, uwielbiam utwory takie jak Golem XIVLema, Niezwyciężony czy Solaris, wszelkie ukazania maszyn nas oceniających, a także nas zastępujących, typu Blade Runnera, Ex Machiny. Mogłabym wymienić naprawdę wiele tytułów. Cyberpunk, jak i postapo, czy choćby fantastyka naukowa snująca wizje kontaktu z pozaziemskimi formami życia – wszystko to pociąga mnie, bo przekracza obecne granice: poznania, wiedzy, ingerencji w biologię, wytrzymałości naszego świata. Sądzę, że te wszystkie sprawy to nasze jutro, ale rozumiem też ograniczenia immanentności ludzkiego jednostkowego postrzegania, i wiem, że nie mam żadnej gwarancji racji. Ani więc nie uprawiam prognoz, ani nie snuję fantazji, ja zwyczajnie robię eksperymenty, bo tylko przez eksperymenty jesteśmy w stanie poznawać rzeczywistość: biorę człowieka czy świat i łamię ich tak naprawdę kruchą kondycję. I sprawdzam, jacy będą dla siebie ludzie w świecie o zasadach wywróconych do góry nogami. Dla mnie to łatwe, bo uważam, że w związku ze spektrum autyzmu zachowuję pewien dystans do neurotypowego, a więc ogólnie przyjętego konstruktu świata i człowieka.

Lew i stalker z grzywą/Fot.: arch. prywatne
Lew i stalker z grzywą/Fot.: arch. prywatne

Skoro rozmawiamy o inspiracjach, to nie mogę nie zapytać szerzej o autorów i dzieła, spoza cyberpunkowego nurtu, którymi się Pani inspiruje i które najbardziej ceni. Jakie nazwiska i dzieła kultury znajdują się na podium?
– Jest sporo takich tytułów. Wbrew pozorom ukształtował mnie J.R.R. Tolkien czy Harry Potter, ale i takie tytuły, jak Panna Nikt, Przekleństwa niewinności, Kokaina i inne książki o ćpaniu (My, dzieci z dworca Zoo mam tak sczytane, że chyba tylko Harry Potter, który mi się rozpadł, wygląda gorzej), nazwiska jak King, Koontz, Masterton, wiersze Haliny Poświatowskiej czy Sylvii Plath – to przykłady literatury, którą przyswajałam bardzo wcześnie, około jedenastego, dwunastego roku życia. Książki, które zrobiły na nas wielkie wrażenie w młodości, wcale nie muszą być dobre, ale zawsze jest w nich coś niezwykłego – ja tak wymieniam zazwyczaj Worek kości i Złe miejsce, dwie książki, które wypaliły znamiona na moim nastoletnim umyśle, a jednocześnie dały mi jasny przekaz: tworząc fikcję, możesz naprawdę wiele, nie przejmując się konwenansami, których zresztą nie rozumiesz, ale pamiętaj też, że fikcja nigdy nie dościga realiów.
Na mnie generalnie spore wrażenie robi dobra poezja, bo jestem również poetką, to od wierszy zaczynałam, jeśli chodzi o publikowanie i jakieś wyróżnienia, ale piszę ją znacznie rzadziej niż prozę, bo potrzebuję do tego wielkich emocji, a żeby utrzymać się w neurotypowym świecie na powierzchni, te emocje muszę wyciszać. Cenię oczywiście wiersze Marcina Świetlickiego, cenię prozę Hłaski, niesamowite wrażenie wywołało na mnie Ślepnąc od świateł Jakuba Żulczyka, dlatego strasznie się cieszyłam, kiedy mogłam zredagować jego tekst w Niezwyciężonych. I zawsze powtarzam, że moje życie zostało ostatecznie złamane przez krótki tekścik Egzystencjalizm jest humanizmem Sartre’a – bo ja jestem filozofką, spędziłam na studiach filozoficznych niemal dekadę, ponieważ robiłam też doktorat z filozofii, i tak naprawdę te teksty, które ostatecznie mnie zakodowały kulturowo czy wywróciły mi życie do góry nogami, to są teksty filozofów, od Sokratesa po Lema.

W Lwie i Stalkerze z grzywą używa pani bardzo często języka młodzieżowego – skąd taki wybór? Czy jest to powodowane „targetem”? Grupą docelową, do której chciała Pani szczególnie trafić?
– Fisz śpiewa w fenomenalnym kawałku OK BOOMER! o tym, jak wozi się furą po mieście i wydaje mu się, że młodzież na przystanku go rozpoznała i podziwia. Mówi: lubię młodzież, bo młodzież jest nadzieją tego świata. A potem okazuje się, że jest totalnym naiwniakiem, a raczej boomerem.
Ja, jako przedstawicielka młodzieży, byłam bardzo zbuntowana i wielokrotnie z powodu podejmowanego ryzyka mogłam stracić zdrowie czy życie. Usiłowałam też popełnić samobójstwo. Robiłam to, czego nie wolno, i dzisiaj współczuję tamtej dziewczynie, która próbowała zwalczać swoje postrzeganie, zwalczać świat, dorosłość, siebie. Nie pomagało to, że jestem pokoleniem, które dorastając, niewiele musiało, puszczonym samopas, pokoleniem, które niejako skazano na otumanienie alkoholem.
Już jako dorosła, ogarnięta osoba, kiedy pracowałam w Domu Kultury, chociaż byłam odpowiedzialna głównie za pisma, stronę, zdjęcia, social media i tak dalej, jako redaktorka, zawsze największą uwagę skupiałam na tej części młodzieży, która przychodziła do nas czy na tereny zielone wokół, żeby się napić, zniszczyć coś, pogapić się w telefony, godzinami nic do siebie nie mówiąc, spluć chodnik, palić za winklem. Widziałam w nich siebie, zaniedbane, ale dobre dzieciaki, z potencjałem, który marnuje się w bezsensownym buncie i normalizacji zagłuszania postrzegania używkami. Pilnowałam, żeby nie zrobili sobie krzywdy. I zastanawiałam się, dlaczego pomiędzy nastolęctwem a dorosłością jest taka przepaść. Dlaczego dziewczyna, którą byłam, przeraża mnie rozpaczą, w której była pogrążona, i zachowaniami, które uskuteczniała, które tak wielu z nas uskuteczniało. Chciałam w Lwie... pożenić te dwa niemal zwaśnione światy. Słuchać młodzieży, opowiedzieć o niej dorosłym, ale i opowiedzieć jej o nas, dorosłych, o nadziei na to, że kiedyś wszystko się ułoży, a także opowiedzieć wszystkim o tych z nas, którzy są „zaburzeni” na różne sposoby, odstają od wzorca. Być zaburzonym nastolatkiem to jest ostra jazda bez trzymanki. Chciałam znieść granicę pomiędzy opowieścią dla młodzieży i dla dorosłych, i mocniej te grupy ze sobą zaprzyjaźnić. Alienacja i puszczanie samopas, czy to w miasto, czy w sieć, to nie jest w moim odczuciu dobry sposób na wychowywanie kolejnych pokoleń. Zwłaszcza gdy jest coraz więcej zaburzeń, diagnoz, problemów.

Porusza Pani w książce również bardzo istotny temat normalizacji, wprowadzenia do powszechnego dyskursu, rozmowy o zaburzeniach neurorozwojowych, jak i różnych stanów psychicznych, które czasem wciąż w naszej kulturze stanowią, z niezbyt zrozumiałych powodów, temat tabu. Dokładnie rzecz ujmując chodzi o spektrum autyzmu. Może nam opowiedzieć dlaczego zdecydowała się Pani na poruszenie tego na kartach „Lwa i stalkera”?
– To bardzo proste, jak już wspomniałam, jestem w spektrum autyzmu, poza tym mam też inne zaburzenia; istnieje możliwość, że dotyczy mnie zaburzenie dwubiegunowe, miewam zaburzenia odżywiania związane ze stresem i alergiami, znam depresję. Zazwyczaj bycie w spektrum autyzmu to nie koniec, neuroróżnorodny mózg ma niejednokrotnie różnego typu „zaburzenia”. Bliska mi osoba ma ADHD i szczerze mówiąc, współdzielimy bardzo podobne cechy i problemy. Najlepiej byłoby sobie według mnie wyobrażać neuroróżnorodność jako pewien zbiór odmienności, nie tylko jedną. Nie szufladkować. Według mojej wiedzy bycie w spektrum często pociąga za sobą inne „zaburzenia”. I to jest normalne. Istnieje innych neurotypów niż ogólnie przyjęty za normę jest normalne. Podobnie jak to, że każdy zna kogoś neuroróżnorodnego, ale nie wszyscy, zwłaszcza kobiety, są zdiagnozowani, i sami nie rozumieją, co się z nimi dzieje. Z kobietami mamy ten problem, a raczej z ich postrzeganiem, że długo nie uwzględniano nas i naszych objawów w badaniach. Nie odnajdywano w pacjentce cech charakterystycznych dla mężczyzn – baj, baj, diagnozo. Tak samo było i jest z dawkowaniem różnych leków, z testowaniem bezpieczeństwa pojazdów i wieloma innymi sprawami. Czy każda z nas wie, że wsiadając w samochód, ma większą szansę na zgon i ciężki uszczerbek na zdrowiu niż partner? A w dodatku to mężczyźni statystycznie częściej jeżdżą szybciej i powodują wypadki. Nawet nie wspominam o tym, że najczęstszym urazem w wypadkach samochodowych kobiet w ciąży jest odklejenie łożyska. Kobieta w samochodzie więcej ryzykuje, bo nie dostosowuje się do jej ciała zabezpieczeń. To się zmienia, ale powoli.

To co, panowie, może jednak zwolnicie? Dobrze wiem, co wyprawiacie na autostradach. Autostrady mnie przerażają, jestem dobrą kierowczynią, ale naprawdę nie chcę jechać z tymi „wariatami” po drodze szybkiego ruchu. Szybki ruch nie oznacza wyścigów, naprawdę. Tak, paniom też się zdarza nieodpowiedzialna jazda, zgadza się. Wszyscy zwolnijmy.

Dlaczego piszę o spektrum, o neuroróżnorodności w ogóle? Bo to są sprawy powszechne, a mało znane, i potrzebne w świadomości społecznej na już. 30 lat żyłam niezdiagnozowana. Może zdiagnozowana, nie próbowałabym się kiedyś zabić. Może mój przyjaciel nie popełniłby samobójstwa, gdyby nie istniał kuriozalny wymóg społeczny, żeby „prawdziwy” chłop się nie roztkliwiał nad sobą, nie chodził do lekarzy i przypadkiem nie przyznawał do żadnych schorzeń, a psychicznych to już w ogóle. Problemy psychiczne, zaburzenia rozwojowe i tak dalej, to wszystko istnieje, a udawanie, że nie, jest śmieszne i tragiczne zarazem. Nie chcę, byśmy dalej byli ofiarami systemu, braku empatii, braku wiedzy. Ludzie sobie wyobrażają, że człowiek z zaburzeniami rozwojowymi czy schorzeniami psychicznymi to jakiś niebezpieczny szaleniec – okej, istnieją osoby stwarzające zagrożenie, ale przepraszam, wśród osób teoretycznie neurotypowych i zdrowych też jest procent niebezpiecznych osobników. Spójrzmy choćby na normalizację picia alkoholu w naszym kraju i tego, co wyprawiają pijani ludzie, teoretycznie zupełnie normalni. Tymczasem wielu z nas funkcjonuje NORMALNIE, ukochane słowo w dyskursie społecznym. Inni żyją z niepełnosprawnościami i potrzebują pomocy – systemowej, ale i zwyczajnej, od człowieka na ulicy czy członka rodziny. Często jej nie dostają, bo są spychani na margines w świadomości społecznej, a ich przypadłości są demonizowane. To kolejna przepaść, której istnienie jest absurdalne i szkodliwe.

Lew i stalker z grzywą/Fot.: arch. prywatne
Lew i stalker z grzywą/Fot.: arch. prywatne

Jak wyglądał sam proces twórczy, praca nad książka? Co było dla Pani najtrudniejsze?
– To ciekawe pytanie, ponieważ prawdopodobnie część książek pisałam w stanie manii bądź hipomanii, a więc znowu zostajemy w temacie neurotypów. Mówię prawdopodobnie, bo to zaburzenie nie jest łatwo zdiagnozować, a spektrum autyzmu jest tu dodatkową trudnością diagnostyczną. Zaburzenie dwubiegunowe kiedyś nazywane było psychozą maniakalno-depresyjną, co brzmiało dość groźnie, ale i jaśniej na pierwszy rzut oka, choć kultura zaszczepiła w nas obraz psychozy objawiającej się pod postacią gościa z siekierą z Lśnienia. Podczas gdy to złożone, podstępne zaburzenie, ale często nie wygląda jak w demonizujących je filmach. Słabo mi się robi, jak widzę na przykład ukazanie osoby z ChAD jako dokonującej rozszerzonego samobójstwa. Widziałam kiedyś horror, który tak się zaczął, nie pamiętam tytułu. Jak ma się poczuć człowiek z ChAD, który przychodzi do kina i widzi, że film zasadza się na czymś takim? Dobrze, osoby z tym zaburzeniem mogą mieć skłonności samobójcze, nie mówię, że taką wizję należałoby ocenzurować, nic z tych rzeczy. Problem pojawia się, gdy istnieją tylko takie ukazania w kulturze. Czy nie można jednak pokazywać też, że ludzie z ChAD żyją i mają się dobrze, zakładają rodziny, są artystami, przedsiębiorcami, wynalazcami? Terapia, leki, świadomość i mamy szczęśliwą osobę, muszącą zachowywać ostrożność, ale stabilną. No tak, tyle że to się tak ładnie nie sprzeda, jak ukazywanie skrajności, bo nie zaszokuje. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, o co.

Jak wygląda to zaburzenie? To na przykład tydzień manii (mówiąc ogólnikowo, wydaje ci się, że jesteś bogiem, więc na przykład raptem zmieniasz swoje życie – wiele osób manii obawia się znacznie bardziej niż depresji właśnie przez jej konsekwencje) i następujące potem miesiące depresji. A potem powiedzmy rok remisji, kiedy nic się nie dzieje. I ja przez coś podobnego przechodziłam przynajmniej kilkukrotnie, i kiedy byłam na szczycie, najczęściej dostawałam niespodziewanej, niepohamowanej weny. Liczyło się tylko pisanie, pozornie nie potrzebowałam za wiele snu ani jedzenia. Takie pisanie w euforycznym stanie wcale nie wydawało się trudne, a część książek powstawała… w tydzień. Jednak potem czułam się tak, jakby moje neurony w tym czasie pożarły się nawzajem, jakbym w tydzień wykonała wysiłek zajmujący normalnie rok. Ten proces wydawał się łatwy, ale był katastrofalny w dłuższej perspektywie.

Obecnie moje nastroje są dość typowe i stabilne, o ile można tak powiedzieć, gdy człowiek musi żyć z comiesięczną karuzelą hormonalną, bo w ruletce życia przypadło mu ciało kobiety, i piszę w znacznie spokojniejszych warunkach. Lwa i stalkera z grzywą pisałam już mądrzejsza o diagnozy i świadomość tego, czego unikać. Ale czuję się dobrze w tym uniwersum i napisanie tych opowiadań nie zajęło mi więcej niż kilka tygodni. Musiałam się jednak pilnować, żeby się nie nakręcić i nie pisać za dużo w ciągu dnia. Manię można wywołać. Pisanie to jest jedna z rzeczy, które przychodzą mi bardzo łatwo. To mój sposób komunikacji. Jestem po prostu gadatliwa, tyle że na papierze. Ale jednocześnie raczej nie jest to dla mnie coś przyjemnego, w sensie, coś, co robię jako hobby. To po prostu konieczność, bo musimy się porozumiewać. Hobby mam inne. Szczerze mówiąc, nienawidzę w czasie wolnym czytać. Tyle piszę, redaguję, recenzuję, dokonuję korekt i tak dalej, że na samą myśl o sięgnięciu po książkę dla relaksu – robi mi się słabo. Podobnie miał mój znajomy, który brał udział w tworzeniu Cyberpunka 2077, on potem wyrzucił konsolę. Ja dla relaksu gram, spaceruję, podróżuję.

Być może komuś wyda się dziwne, że mówię o zaburzeniach może nawet nieco z nonszalancją, ale lubię taki cytat: jeśli boisz się mówić prawdę, już jesteś niewolnikiem. Jestem pisarką. Niby fikcji, ale naprawdę nie boję się przedstawiać faktów. Ludzie się często boją i tak mamy morza tabu. A może ktoś z tego wywiadu czy z moich książek dowie się więcej o stanach psychicznych niż kiedykolwiek z innych źródeł. Ja dowiedziałam się o specyfice objawów u autystycznych kobiet właśnie z wywiadu z nimi. To on mnie nakierował na właściwą diagnozę. Odwaga naprawia świat. Więc chociaż mamy rozmowę o literaturze, rozmawiamy też o umyśle. Jednego bez drugiego nie ma. Ja wciąż powtarzam, że nie ma się co bać osób neuroróżnorodnych. To my nie raz jesteśmy przepełnieni lękiem i ze wszystkich sił staramy się dopasować, przestrzegać norm, wydajnie pracować, przejawiać życzliwość, zaangażowanie społeczne. Ale jak widzisz człowieka, który stimuje, czyli na przykład chodzi w kółko czy powtarza jakieś gesty, to prawdopodobnie cię to zaniepokoi, bo on nie jest w stanie założyć maski. Zwyczajnie włącza mu się autoregulacja, nie ma zasobów energetycznych na teatrzyk społeczny. Nie pomożesz mu gapieniem się jak na małpę w zoo. Na ludzi wychodzących na papierosa, żeby sobie ukoić nerwy, nikt nie patrzy jak na wariatów, a to o wiele groźniejsze, tak dla nich, jak otoczenia. Wszystko rozchodzi się o kwestię uświadomienia, normalizacji. Widzisz kogoś, kto zachowuje się inaczej niż reszta, i organizm postrzega to jako zagrożenie. To normalne i wystarczy mieć tego świadomość – aha, mój organizm ma swoje reakcje, a ten człowiek po prostu "stimuje".

Wiemy już, że Lew i stalker z grzywą to wprowadzenie do zapowiedzianej już powieści Nieświat. Czy zdradzi Pani nam coś więcej o niej?
Nieświat powstał wcześniej niż Lew... Zaczęłam go pisać w 2017 roku, przerwałam bodajże w 2018 i potem podjęłam go znowu w okolicy 2020. Chyba skończyłam w 2021. Nigdy tak długo nie pisałam żadnej książki! Dlatego to uniwersum jest dopracowane i przemyślane na sto sposobów, i poruszanie się w nim jest dla mnie banalne. Pisałam tę powieść w Polsce, w Chorwacji, we Włoszech, pisałam, kiedy rozpoczęłam współpracę z czasopismem Urania i regularnie zaczęłam mieć kontakt z olbrzymią dawką astroniusów. Pisałam przed i podczas pandemii. Pisałam, pracując w Domu Kultury i przysłuchując się dzieciakom. Nieświat jak zwykle ma w sobie mrok, rozkład i jakieś głębokie rozczarowanie człowiekiem, ale jest też znacznie lżejszy od innych moich utworów, łatwiejszy do przyswojenia, a bohaterowie nie są skazani na najgorsze, bo bardzo zależało mi, żeby stanowił pozycję dla szerokiego grona odbiorców i był dobrą lekturą dla młodzieży. Bardzo chciałam zabawić młodzież, inaczej niż ja miałam okazję się „bawić”. Według mojej wiedzy nie ma zbyt wielu polskich pozycji science fiction dla młodzieży. Zagranicznych – też zdecydowanie więcej jest fantasy. A dobra fantastyka naukowa to uczta dla wyobraźni połączona z nauką. I ja mam w sobie nieco nauczycielskiej duszy. Jeden z moich kierunków, które skończyłam, miał specjalizację nauczycielską, odbyłam sporo praktyk w gimnazjum i uczniowie mnie lubili. Nieświat jest opowieścią o dzieciakach, którym przodkowie – my – nie zostawili zbyt wiele. Mają do wyboru tkwić w symulacjach, w domach otoczonych rozkładem, albo lecieć na Marsa, bo powoli odżywa, gdyż jego trzewia opuścił kosmiczny pasożyt, który zeżarł mu niegdyś atmosferę. Tyle że jest problem z kolonistami na Marsie i coraz mniej startuje z Ziemi promów. A jednak przedstawiony świat nie jest beznadziejny, jest pełen walki o lepsze jutro, o akceptację i zrozumienie każdego, zarówno drugiego człowieka, jak pasożyta z kosmosu; jedną z narratorek jest marsjańska kolonistka, która pragnie zdelegalizować naukę o Ziemi, to jedna z moich ulubionych perspektyw w tym uniwersum. Jest mrocznie, ale i zabawnie. Takie jest według mnie życie. I Lew... trzyma się dokładnie tego klimatu, bo opowiada o wydarzeniach nieco wcześniejszych niż Nieświat. Jednak te pozycje nie są od siebie uzależnione.

Zaczęliśmy od apokalipsy i na niej,  bądź też jej braku, skończymy – jak Pani, jako pisarka fantastyki naukowej, a więc poniekąd futurolożka, prognozuje przyszłość naszej planety? Pytam, ponieważ zrzekła się Pani przychodów ze sprzedaży książki na rzecz Fundacji Ekologicznej Arka.
– Tak jak i Lem, odżegnuję się od futurologii. Jak już wspominałam, ja bardziej eksperymentuję, z pożytkiem (mam nadzieję) dla czytelnika się bawię, niż prognozuję. Ale nie odżegnuję się od rozczarowania człowiekiem. Dlatego wiem, że trzeba zwracać uwagę społeczeństwa na to, że żyjemy w iluzji, bo jeszcze nam się może wydawać, że jest nieźle. Jesteśmy niczym bohaterowie popularnego w internecie obrazka z pieskiem w płonącym budynku, który siedzi przy stole przy kawusi i towarzyszy mu napis: THIS IS FINE. Niestety, nie. Jednak jesteśmy rozleniwieni, zamknięci w czterech ścianach i utopieni w bodźcach oraz bezużytecznych informacjach. Mamy warunki do tego, by tkwić w iluzjach. Dawno już spełnił się film Matrix, choć nie do końca tak, jak ujęli to scenarzyści. Ale myślę, że nieco obudziły nas zauważalne zmiany klimatu, obudził nas covid, obudziła nas wojna, obudził nas bunt młodych w różnych krajach, którzy wychodzą na ulicę, więc teraz jest dobry czas, by może bez nadmiernego szokowania, ale ze zdecydowaniem przemawiać do ludzi, w tym przede wszystkim do młodych ludzi. Przekazać im: nie jest dobrze. Nie chcemy was z tym zostawić. Musimy działać. Zróbmy to razem.
Fundacja Ekologiczna ARKA jest genialna. Oni robią takie akcje dla młodzieży i dzieciaków, że często wchodzę na ich social media czy stronę, żeby sobie poprawić humor. I zawsze mi go poprawiają. Cieszę się, że są tacy ludzie. To nie jest tak, że skoro człowiek jako gatunek mnie rozczarował, to uznaję, że nie ma dla nas żadnej nadziei i powinno nas nie być. Przeciwnie, bardzo kibicuję tym wszystkim, którzy nie zgadzają się na taki wyrok. Niezależnie czy ten wyrok wydaliśmy na siebie sami, czy zrobiła to natura, nie jesteśmy bezwolnymi pionkami na planszy. Ale jeśli nie ruszymy się z foteli, to będziemy mieli takich Surogatów. A Surogacito była bardzo ważna inspiracja dla Nieświata. Obejrzyjcie Surogatówi wyjdźcie z domu, pokazać dzieciakom świat, póki jest.

Jedne światy się kończą, inne dopiero zaczynają

Lew i stalker z grzywą/Fot.: mat. prasowe SQN
Lew i stalker z grzywą/Fot.: mat. prasowe SQN

Lew, Finka, Suri i Abigail dorastają w przedziwnych realiach: na Ziemi pożeranej przez kosmicznego pasożyta, na rozkwitającym życiem Marsie i na rozpadającej się stacji kosmicznej, która zawisła przy Czerwonej Planecie. Choć dzieciaki dzielą setki milionów kilometrów, ich perypetie splatają się ze sobą z powodu tajemniczego stalkera, który zaczyna się za nimi włóczyć.

Ciepła, mądra i zabawna, a przy tym niestroniąca od trudnych tematów i mrocznych wizji opowieść o tym, jak być dobrym człowiekiem – nie tylko dla innych ludzi, ale i dla przybyszów z gwiazd.

Zbiór opowiadań Lew i stalker z grzywą to siedem różnorodnych historii wprowadzających do powieści Nieświat, która ukaże się w 2023 roku.


Magdalena Świerczek-Gryboś (znana jako Naz, Cool Story Naz)

Pisarka, redaktorka, badaczka twórczości Stanisława Lema. Z wykształcenia między innymi filozofka i etyczka. Dwukrotnie nominowana do Nagrody im. Macieja Parowskiego i Nagrody im. Janusza A. Zajdla. Członkini zarządu Polskiej Fundacji Fantastyki Naukowej, współtworzy Grupę Wydawniczą Fantazmaty. Odpowiedzialna m.in. za antologie „Ja, legenda” (Fantazmaty), „Niezwyciężone” (EmpikGo), „Nowoświaty” (SQN).

Współpracuje z licznymi wydawcami, promuje fantastykę naukową, wspiera debiutantów.

Tworzy głównie SF, weird fiction, postapo, ma na koncie kilka powieści, jej opowiadania opublikowano m.in. w Nowej Fantastyce, Gazecie Wyborczej, Snach Umarłych, Fantomie, Esensji. Występowała m.in. na Festiwalu Conrada, Bombie Megabitowej, Kongresie Futurologicznym, IP Week, LemConie, konferencjach naukowych.

Fot. główne: mat. prasowe/arch. prywatne
Fot. i opis książki pochodzą od wydawcy

Dobra książka

Dobra książka - najnowsze informacje

Rozrywka