– Chciałam spojrzeć w oczy złu, o którym często zapominamy bądź je bagatelizujemy. Przeglądając życiorysy lekarzy SS, zauważyłam, że w Gross Rosen działali tacy bandyci jak Josef Mengele, Heinz Thilo, Friedrich Entress czy Heinrich Rindfleisch, którego doskonale pamiętali więźniowie Majdanka – mówi w rozmowie z Głosem24 Joanna Lapmarska, autorka książki "Lekarze od zabijania. Medyczna gwardia Hitlera", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak Koncept. – Doskonale to widać na przykładzie Josefa Mengele i Heinza Thilo. Pierwszy nazywany jest Aniołem Śmierci, drugi Demonem Śmierci.
Joanna Lamparska w swojej najnowszej książce podejmuje temat lekarzy SS. Było ich trzystu. Wchodzili w skład medycznej służby Hitlera w obozach koncentracyjnych. Czy byli bestiami, potworami, zwyrodnialcami? A może ludźmi powołanymi do ratowania życia? Specjalistami, którzy w normalnych okolicznościach prowadziliby standardową praktykę medyczną w niemieckich miasteczkach?
– Zaczęłam śledzić ich przydziały, a także archiwa oraz literaturę i wtedy zorientowałam się, że jest coś, o czym na ogół się nie mówi, jakby zapomina: oni wszyscy byli niezwykle młodzi, znali się, migrowali między obozami, wspólnie się bawili i konkurowali ze sobą. Tworzyli szczególnie drapieżną grupę zawodową. Wielu z nich spotyka się pod sam koniec wojny właśnie w Gross Rosen, skąd zaczynają ucieczkę na Zachód – mówi Lamparska w rozmowie z Głosem24. – Wtedy już musiałam sprawdzić, jak to jest, gdy masz 21 lat, żonę i malutkie dziecko, ale bez mrugnięcia okiem mordujesz inne, „gorsze” dzieci. Jeden z czytelników napisał mi, że to diabelskie i w jakimś stopniu miał rację.
Autorka zadaje pytania o to, jak można okazywać czułość swojemu synowi po dokonaniu tragicznego czynu zabójstwa. Jak spał selekcjoner, który właśnie skierował kilkaset dzieci do komory gazowej? Jakie uczucia towarzyszyły lekarzowi-mordercy, gdy obserwował cierpiącą z bólu kobietę, ofiarę swoich eksperymentów? Dokąd zmierzał po przeprowadzeniu "zabiegu" i czy naprawdę delektował się smakiem obiadu? Słucha ostatnich słów morderców, którzy stoją przed stryczkiem. Przypatruje się ucieczce oprawców z Gross-Rosen – zapomnianego obozu koncentracyjnego na Dolnym Śląsku.
Pani Joanno, skąd w ogóle pomysł, by przyjrzeć się życiu i działalności hitlerowskich lekarzy?
– Chciałam spojrzeć w oczy złu, o którym często zapominamy, bądź je bagatelizujemy. Pochodzę z Dolnego Śląska, na tym terenie powstała w 1940 roku filia obozu koncentracyjnego Sachsenhausen, a potem samodzielny obóz znany jako KL Gross Rosen. Podczas wojny Gross Rosen rozrosło się i miało około stu filii. Kiedy zaczęłam się im przyglądać, okazało się, że prowadzone w nich były eksperymenty medyczne, o których się nie mówi. Z czasem, przeglądając życiorysy lekarzy SS, zauważyłam, że w Gross Rosen działali tacy bandyci jak Josef Mengele, Heinz Thilo, Friedrich Entress czy Heinrich Rindfleisch, którego doskonale pamiętali więźniowie Majdanka. Zaczęłam śledzić ich przydziały, a także archiwa oraz literaturę i wtedy zorientowałam się, że jest coś, o czym na ogół się nie mówi, jakby zapomina: oni wszyscy byli niezwykle młodzi, znali się, migrowali między obozami, wspólnie się bawili i konkurowali ze sobą. Tworzyli szczególnie drapieżną grupę zawodową. Wielu z nich spotyka się pod sam koniec wojny właśnie w Gross Rosen, skąd zaczynają ucieczkę na Zachód. Wtedy już musiałam sprawdzić, jak to jest, gdy masz 21 lat, żonę i malutkie dziecko, ale bez mrugnięcia okiem mordujesz inne, „gorsze” dzieci. Jeden z czytelników napisał mi, że to diabelskie i w jakimś stopniu miał rację.
W kontekście eksperymentów na więźniach obozów koncentracyjnych chyba najczęściej wymienia się doktora Josefa Mengele z KL Auschwitz, ogromnego kombinatu śmierci. Pani w swoim reportażu zajęła się obozem Gross-Rosen, który, choć wielkościowo mniejszy, w opinii przetrzymywanych tam więźniów był pod względem warunków dużo gorszy od KL Auschwitz. Trudno to sobie wyobrazić…
– Kiedy Josef Mengele ucieka z Auschwitz w styczniu 1945 roku, kieruje się właśnie do Gross Rosen. Jedzie tam z kolegami, po drodze zastanawiają się, czy zostaną rozliczeni za to, co robili w Auschwitz. To było dla mnie ciekawe, ten moment jego życia. Tym jednym pytaniem o odpowiedzialność lekarzy SS pokazał, że doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego cynizmu i ogromu okrucieństwa. Mengele dostaje nowy przydział, będzie teraz lekarzem obozowym w Gross Rosen. Nie podoba mu się to, ale dalej pracuje, jeździ po filiach obozu, przeprowadza selekcje kobiet. W marcu 1945 roku organizuje izbę porodową. Wzbudza przerażenie, bo kobiety, które go pamiętały z Auschwitz, miały nadzieję, że najgorsze już za nimi. Gross Rosen rzeczywiście było piekłem. W głównym obozie mniej więcej co szósty więzień był tzw. zielonym trójkątem, niemieckim kryminalistą i to właśnie ci bandyci nadawali ton życiu w obozie. Urządzali orgie, mordowali z nudy lub dla złotych zębów, wykorzystywali seksualnie, zabierali jedzenie. Jeżeli dodać do tego morderczą pracę w kamieniołomie… cóż, rzeczywiście niektórzy mówili, że Auschwitz przy Gross Rosen to było sanatorium. Mocne, ale to relacje więźniów.
Na czym polegały eksperymenty medyczne, jakie przeprowadzano na więźniach i czemu miały służyć?
– W „Lekarzach od zabijania” Gross Rosen jest tylko pretekstem, bo lekarze z książki pracowali w wielu obozach i mogli porównać panujące w nich warunki. Przy polsko-niemieckiej granicy, w Sieniawce koło Bogatyni, mieściła się filia Gross Rosen, w której przetrwał do dzisiaj prawdopodobnie jedyny na świecie ciąg pomieszczeń przeznaczonych do celów medycznych. To piwnice dużych budynków, w których znajduje się sala do sekcji zwłok, a następnie pokoje z dziwnymi wannami i pojemnikami przypominającymi te z dawnych instytutów anatomii. Przechowywano w nich fragmenty ciał. Sieniawka nie została dotąd solidnie przebadana, pisząc książkę pytałam wielu specjalistów z całego świata, do czego mogły służyć te piwnice. Wszyscy odpowiadali to samo: do preparacji zwłok. To właśnie w Sieniawce została przeprowadzona bardzo skomplikowana operacja, oryginalna i wyjątkowa jak na tamte czasy: wykonano zespolenie gardzieli z żołądkiem za pomocą fałdu skórnego klatki piersiowej poprowadzonego przed mostkiem. Pozwalał on na komunikację między gardzielą a żołądkiem. Ponieważ tak wytworzony „przełyk” nie miał zdolności perystaltyki (jak to się dzieje u zdrowych ludzi), chory („wyleczony”) musiał własnymi rękami przesuwać połkniętą treść po mostku. W Brzegu Dolnym natomiast więźniowie byli zamykani w przeźroczystej tubie na kilka minut, potem tracili często wzrok. Eksperymenty służyły przemysłowi III Rzeszy, firmom farmaceutycznym, ale też każdy lekarz chciał być chirurgiem, więc wybierał sobie zdrowych więźniów, żeby na nich ćwiczyć.
W trakcie przygotowań do napisania swojego reportażu przeczytała pani setki obozowych świadectw. Czym się one charakteryzują? Co w nich panią uderzyło?
– Zdziwię pana. Ogromny dystans, a nawet pewne ironiczne poczucie humoru piszących. Te świadectwa są ostre jak skalpel, nie ma w nich „poezji”, która charakteryzuje wiele współczesnych książek obozowych. Ludzie mówią o tym, jak przeżyć za wszelką cenę, otwarcie piszą o sprawach, o których każdy chciałby zapomnieć. Ogromne wrażenie robi na mnie opowieść starszego pana, który zadzwonił do mnie ze Stanów Zjednoczonych. Z młodszym braciszkiem trafił do Auschwitz. Dzieci dość długo były pod ochroną kapo, który prawdopodobnie miał sumienie. Ale pewnego dnia przyszedł Mengele. Miał ze sobą czekoladę. Dał ją kilkuletniemu bratu mojego rozmówcy, wziął chłopczyka za rękę i już zamierzał go zabrać ze sobą, kiedy dziecko się obróciło, oddało czekoladę starszemu bratu i powiedziało: mnie nie będzie już potrzebna. W tej scenie jest cała tragedia obozu.
Lektura doświadczeń więźniów z pewnością nie należała do najłatwiejszych…
– Najgorsze jest to, że miałam świadomość pisania o zwykłych ludziach, takich jak ja czy pan. W innych czasach, w innych pudełkach, mieliby swoje gabinety lekarskie i pomagali. Pomagali, nie zabijali. Czułam, że nie tylko ja, ale i czytelnik będzie musiał robić sobie przerwy, dlatego wplatam w książkę nieco lżejsze wątki, jak chociażby powojenne poszukiwania Karla Babora, lekarza SS, który wyemigrował do Etiopii i pracował m.in. na dworze cesarza Hajle Sellasje. Gdyby jego ojciec nie wpadł na pomysł, że syn powinien się ponownie ożenić, i nie zamieścił ogłoszenia matrymonialnego, Babor nigdy nie zostałby wytropiony. Babor, „chłopiec o twarzy kogoś, kto nie skrzywdziłby nawet muchy”, osaczony przez Szymona Wiesenthala, łowcę nazistów, pewnego dnia wszedł do rzeki pełnej krokodyli i… ale reszta w książce.
Tytuł książki – „Lekarze od zabijania" – choć jest jak najbardziej adekwatny, pozostaje w konflikcie z przysięgą Hipokratesa.
– Przysięga Hipokratesa dotyczy ludzi. Dla lekarzy SS polscy, żydowscy, radzieccy, czy jacykolwiek inny więźniowie obozów ludźmi nie byli. To jest bardzo trudne do zrozumienia, jak można traktować drugiego człowieka jak przedmiot. Opisując selekcję, wyobrażałam sobie, że lekarz SS pokazujący ofiarom czekającym w kolejce palcem w lewo bądź w prawo, życie czy komora gazowa, ma jakieś uczucia. Myślałam naiwnie, że jednak patrzy w oczy. Ale nie. On po prostu był w pracy. Służba była ciężka, nudna, to było stanie na dworze godzinami i przeprowadzanie selekcji. SS-Obersturmführer Johann Paul Kremer, doktor filozofii oraz medycyny, profesor anatomii opisuje błagające o życie kobiety jako obrzydliwe, a potem miękko przechodzi w swoim pamiętniku do opisywania smakołyków, które dostał na obiad. Ale jest też Hans Delmotte - dwudziestosiedmioletni lekarz załamuje się już podczas pierwszej selekcji. Wymiotuje i ma ataki spazmów. Podobno posuwa się do deklaracji, że „mogą go wysłać na front albo zagazować, ale nie będzie tego robił”. Usiłuje go przekonać komendant, potem Mengele, ale nic to nie daje. Do obozu zostaje sprowadzona młodziutka żona lekarza, żeby naprostować mu światopogląd. Udaje się. Hans wraca do pracy. Mijają lata i wciąż nie wiemy, jak się z tym wszystkim zmierzyć, a w naukowym żargonie nie sposób znaleźć słów, które choćby trochę zbliżyły nas do zrozumienia. W materiałach archiwalnych znalazłam też informację, że Heinz Thilo (nazywany Demonem Śmierci) przeżył w Auschwitz załamanie nerwowe. Mam jednak wrażenie, że nie miało to nic wspólnego z jego „pracą”.
Zbrodniarze w lekarskich kitlach byli obecni podczas eksperymentów, patrzyli na cierpienia ofiar. Jak to jest możliwe, że ci ludzie mogli tak długo prowadzić swoją działalność? Nie dopadały ich refleksje i wyrzuty sumienia?
– Nie okazywali emocji, chyba że zniecierpliwienie, bo ktoś umiera za wolno albo jest zbyt wiele pracy. Profesor Carl Clauberg testuje na więźniarkach autorską metodę sterylizacji. Bez znieczulenia wprowadza im do narządów rodnych drażniący środek chemiczny. To nieprawdopodobna ironia, że lekarz, który sterylizuje inne kobiety, desperacko marzy o dziecku. Claubergowie rekompensują sobie jego brak, opiekując się córką szwagierki doktora. Ale pragnienie potomstwa pozostaje niezaspokojone. Profesor nawiązuje więc romans ze swoją sekretarką, płodzi z nią syna i córkę, adoptuje dzieci i zmusza żonę do ich wychowywania. Nie zrywa stosunków z podwładną. Matka jego dzieci wyznaje po wojnie, że raz czy dwa uczestniczyła w jego doświadczeniach. Zabiegi Clauberga wywołują palący ból. Następstwem eksperymentów są ostre stany zapalne i zrosty jajników. Ofiary cierpią w niewyobrażalny sposób. Krzyczą podczas zabiegów tak strasznie, że niepokoi to nawet obozowe nadzorczynie. Niekiedy pielęgniarki-więźniarki muszą siadać na rękach wijących się z bólu królików doświadczalnych. Clauberg jest kompletnie nieczuły na los swoich „pacjentek”, po latach zezna, że „jedynym uszczerbkiem, jaki mogły ponieść, jest bezpłodność”.
Pisze pani o ponad 300 zbrodniarzach. Z przedstawionych sylwetek wynika, że byli to w większości młodzi ludzie, prosto po studiach... W jaki sposób podejmowali pracę w obozach koncentracyjnych? Sami się zgłaszali? Jakie były ich motywacje? Byli oni poddani jakiejś selekcji?
– Z wyliczeń wynika, że w obozach koncentracyjnych pracowało ok. 319 lekarzy SS plus dentyści. Elita Hitlera. Dostawali przydziały ci „najlepsi”, mile było widziane doświadczenie w akcji T4, czyli likwidacji niewartego życia, kalek i osób niepełnosprawnych psychicznie. Willy Jobst, który został powieszony przez Amerykanów w więzieniu w Landsberg, twierdził, że „nigdy nie lubił pracy w obozach koncentracyjnych’, ale Josef Mengele pojechał do Auschwitz, żeby rozwijać swoją karierę. Każdy obóz był niewyczerpanym magazynem materiału badawczego, chorych i zdrowych - kobiet, dzieci, mężczyzn, młodych i starych, ludzi z interesującymi lekarzy chorobami, królików doświadczalnych. Lekarz o nazwisku Vetter wysyła do firmy Bayer kobiety do eksperymentów. „Transport 150 kobiet przybył w dobrym stanie” – czytam w liście firmy Bayer do komendantury obozu. „Ponieważ jednak w toku doświadczeń zmarły, nie możemy wyciągnąć wiążących wniosków. Zwracamy się więc do panów z prośbą o przesłanie nam następnej grupy kobiet, w tej liczbie i po tej samej cenie”. Kobiety, które umarły, kosztowały firmę Bayer po 170 niemieckich marek każda. Tuż przed wojną za taką sumę można było dostać siedemdziesiąt sześć kilogramów szynki.
We wstępie napisała pani, że hitlerowscy lekarze ze sobą rywalizowali. Mogłaby pani przybliżyć na czym ta konkurencja miała polegać?
– Doskonale to widać na przykładzie Josefa Mengele i Heinza Thilo. Pierwszy nazywany jest Aniołem Śmierci, drugi Demonem Śmierci. Mengele i Thilo często pojawiają się razem. Kiedy Mengele jest chory, zastępuje go Thilo. Obydwaj korzystają z usług tego samego patologa Miklósa Nyiszliego, rumuńskiego Węgra żydowskiego pochodzenia. Nyiszli, z wykształcenia lekarz anatomopatolog, studiował w Kilonii i praktykował we wrocławskim Zakładzie Medycyny Sądowej, więc doskonale zna niemiecki. Na polecenie Mengelego wykonuje sekcje zwłok, ale zleca mu je także Thilo. Obydwóch interesują bliźnięta. Kiedy Mengele jest zajęty chorą żoną, Thilo postanawia zrobić mu na złość. Razem z grupą lekarzy SS wkracza do baraku, w którym przebywają bliźnięta, i każe wszystkim zdjąć ubrania. Wybrane bliźnięta zostaną przeniesione do „baraku śmierci”, w którym będą czekać na transport do komory gazowej. Thilo podjął decyzję o selekcji z własnej inicjatywy, bez konsultacji z „bogiem”, jak postrzegano Mengelego w Auschwitz. Strata materiału badawczego odbiłaby się również na strażnikach, dlatego dzwonią do Mengelego. Tydzień później Heinz Thilo zostaje odwołany z Birkenau. Być może w związku ze swoją samowolną decyzją. Z całą pewnością został upokorzony. To jeden z wielu przykładów. Jak zwykle, z tyłu są pieniądze, więc lekarze SS konkurują o lepszą przyszłość, kontrakty z dużymi instytutami czy wielki firmami farmaceutycznymi.
Czy sylwetka któregoś ze zbrodniczych lekarzy wyróżnia się w szczególny sposób na tle pozostałych, jeżeli chodzi o okrucieństwo?
– Porównywanie zachowań tych ludzi banalizuje zło i uderza w godność ofiar. Jaka jest różnica między cierpieniem kobiety, której odebrano możliwość posiadania dziecka, a mężczyzną, który stracił wzrok w wyniku eksperymentu?
Czy mordercy w kitlach zostali w jakiś sposób ukarani po wojnie?
– Tak i nie. 20 sierpnia 1947 roku zakończył się tzw. proces lekarzy SS. Trybunał amerykański skazał siedmiu oskarżonych na karę śmierci, dziewięciu na karę dożywotniego lub terminowego pozbawienia wolności, zaś siedmiu postawionych przed sądem uniewinniono. Ale nie o nich piszę w książce. Heindrich Rindfleisch z Majdanka po wojnie pracował jako wzięty chirurg i nikt nie reagował na informację w jego CV, że w czasie wojny miał przydział w obozie. Kilku lekarzy zostało osądzonych i powieszonych w więdnieniu Landsberg. To osobna historia, którą przybliżam w książce. Landsberg było świątynią dla nazistów, tam więziono Adolfa Hitlera, następnie jego wrogów, aż po wojnie osadzono tu skazanych nazistów, którzy czekali na śmierć. Friedrich Entress i Willy Jobst, dwaj lekarze pracujący m.in. w Auschwitz i Gross Rosen zostali straceni tego samego dnia. Egzekucje odbywały się na dwóch szubienicach równocześnie, przez pewien czas katem był człowiek, który niegdyś pracował dla Hitlera. Karl Babor uciekł do Afryki, Mengele do Ameryki Południowej, żaden nie odpowiedział za to, co zrobił innym. Babor jeszcze w 1964 roku powiedział, że tylko zwierzęta są warte życia, a ludzi trzeba wysyłać do gazu. Mengele natomiast oddał się pisaniu poezji i pamiętników
***
Joanna Lamparska – polska pisarka, dziennikarka, regionalistka, dokumentalistka, autorka książek, programów radiowych, podróżniczka. Zajmuje się rozwiązywaniem zagadek przeszłości, bierze udział w akcjach poszukiwawczych, podróże poświęca głównie badaniu tajemnic zabytków, a także eksploracji podziemi.
Jest autorką reportaży historycznych i licznych książek o tajemnicach związanych z Dolnym Śląskiem, przewodników po dolnośląskich zamkach, pałacach, podziemnych trasach turystycznych, lochach, sztolniach i jaskiniach. Zbiera informacje o zaginionych w czasie II wojny światowej zabytkach i dokumentach.
Fot. gł: United States Holocaust Memorial Museum