– Już od dzieciństwa fascynowali mnie i Kopernik, i Leonardo da Vinci, i ciągle się zastanawiałem, który z nich był bardziej genialny. W trakcie pisania Ksiąg Mikołajowych postanowiłem pokazać, że to jednak Kopernik był osobą lepiej wykształconą i bardziej kreatywną – mówi w rozmowie z Głosem24 Wojciech Wiercioch. – Kopernik potrafił sprzeciwić się przyjętym w jego epoce poglądom na budowę wszechświata, stwarzając rewolucyjną teorię heliocentryczną. Wybitny duński astronom Tycho Brahe dziwił się później, że w maleńkim Fromborku, w tak skromnym obserwatorium astronomicznym można było dokonać rewolucji naukowej. Nie ulega więc wątpliwości, że Kopernik geniuszem był… – dodaje Jolanta Szymska-Wiercioch. Małżonkowie z Krakowa są autorami dwutomowych Ksiąg Mikołajowych, niezwykłej opowieści biograficznej poświęconej legendarnemu polskiemu uczonemu, wydanej nakładem Wydawnictwa MG.
Senat RP przyjął jednogłośnie uchwałę ustanawiającą 2023 Rokiem Mikołaja Kopernika. Datę powiązano z rocznicami pięćset pięćdziesiątych urodzin i czterysta osiemdziesiątą śmierci Mikołaja Kopernika. Senatorowie przypominają w uchwale, że w swoim najsłynniejszym dziele „De revolutionibus orbium coelestium” Mikołaj Kopernik przedstawił założenia heliocentrycznej budowy Układu Słonecznego burzące ówczesny obraz świata. Jego odkrycie spowodowało rewolucję naukową zwaną przewrotem kopernikańskim. W uchwale podkreślono także patriotyzm Kopernika, „przez całe życie był wiernym poddanym kolejnych królów polskich z dynastii Jagiellonów, jak pisał nie ma obowiązków większych nad obowiązek względem Ojczyzny, dla której nawet życie należy poświęcić.”
W Roku Mikołaja Kopernika warto sięgnąć po niezwykłą powieść biograficzną autorstwa Jolanty Szymskiej-Wiercioch i Wojciecha Wierciocha. Małżonkowie z Krakowa są autorami dwutomowych Ksiąg Mikołajowych, niezwykłej opowieści poświęconej legendarnemu polskiemu uczonemu, która ukazała się nakładem Wydawnictwa MG. Na dyptyk składają się tomy Rewolucja niebieska i Zakazane księgi. Jak można przeczytać na stronie wydawnictwa MG "Rewolucja niebieska to nie biografia Mikołaja Kopernika, to powieść biograficzna. Ile w niej prawdy, a ile zmyślenia? Tyle prawdy, ile się da; tyle wyobraźni, ile trzeba. Prawda historyczna staje się tu wciągającą narracją dzięki kilku fikcyjnym postaciom drugoplanowym, ale kamieniem filozoficznym tej opowieści są relacje Kopernika z najwybitniejszymi postaciami europejskiego renesansu. W dramacie udział biorą: Michał Anioł, Leonardo da Vinci, Albrecht Dürer, Erazm z Rotterdamu, Marcin Luter, Machiavelli, Savonarola, Paracelsus, Faust, Stańczyk, królowa Bona, król Zygmunt I Stary i jego bracia oraz wielki mistrz krzyżacki Albrecht Hohenzollern". Z kolei "Zakazane księgi to historia ostatnich lat życia polskiego astronoma i burzliwych losów jego genialnego dzieła. Opowieść toczy się od czasów naiwnego odrodzenia poprzez mroczne oświecenie aż po czasy współczesne; przedstawia naukowe zmagania nie tylko Kopernika, ale również Keplera, Galileusza, Newtona, Kanta i innych uczonych. W tle teoretycznych sporów toczy się wielobarwne życie kulturalne, w którym biorą udział luminarze polskiej literatury, tacy jak Jan Kochanowski czy Ignacy Krasicki. Powieść jest kontynuacją Rewolucji niebieskiej. Tomy te można nazwać Księgami Mikołajowymi i czytać je w dowolnej kolejności".
Jak przyznali w rozmowie z Głosem24 małżonkowie, pokusa by napisać biografię najsłynniejszego polskiego astronoma okazała się nie do odparcia, choć stanowiła wyzwanie. – Do napisania książki o Koperniku zachęciła nas szefowa Wydawnictwa MG. Wcześniej nawet nie przypuszczaliśmy, że będzie nam dane zajmować się polskim astronomem. Dla mnie zniechęcająca była wizja pisania właśnie o astronomii, o której do tamtej pory miałam znikome pojęcie. Ale dla chcącego nic trudnego. Analizowaliśmy trudne dla nas tematy z tego zakresu na różne sposoby, również dzięki poznanym w tym czasie astronomom, no i jakoś to poszło… – mówi Jolanta Szymska-Wiercioch a jej mąż dodaje: – Mnie fascynuje w nim to, co w każdym geniuszu, czyli niezwykła kreatywność i wszechstronność zainteresowań. A jednocześnie irytuje mnie fakt, jak mało wie o Koperniku przeciętny Polak. Często nawet ludzie z wyższym wykształceniem nie mają pojęcia, że kanonik Mikołaj był prawnikiem i lekarzem, a do historii przeszedł też jako twórca ekonomicznego prawa Kopernika-Greshama.
Więcej o postaci niezwykłego uczonego opowiadają w poniższym wywiadzie Jolanta Szymska-Wiercioch i jej mąż Wojciech Wiercioch.
Rok 2023 jest Rokiem Mikołaja Kopernika. Pierwszy tom państwa dylogii poświęcony polskiemu astronomowi ukazał się w 2021 roku, drugi rok później. Zastanawiający zbieg okoliczności (śmiech). Co sprawiło, że sięgnęliście państwo po postać Kopernika? Czy rzeczywiście była to zbliżająca się rocznica jego urodzin?
J.S.-W. – Do napisania książki o Koperniku zachęciła nas szefowa Wydawnictwa MG. Wcześniej nawet nie przypuszczaliśmy, że będzie nam dane zajmować się polskim astronomem. Dla mnie zniechęcająca była wizja pisania właśnie o astronomii, o której do tamtej pory miałam znikome pojęcie. Ale dla chcącego nic trudnego. Analizowaliśmy trudne dla nas tematy z tego zakresu na różne sposoby, również dzięki poznanym w tym czasie astronomom, no i jakoś to poszło…
W.W. – Nie lubię pisać na zadany temat i pewnie bym się nie zgodził na propozycję wydawcy, gdyby nie to, że fascynują mnie genialne osobowości. By komuś poświęcić książkę, muszę się utożsamić się z bohaterem. Mógłbym pisać o genialnych naukowcach czy artystach, ale na pewno nie o genialnych politykach czy strategach wojskowych, w których dusze nie potrafiłbym się wczuć. Dlatego nie przystałem na kolejną propozycję wydawcy, a więc książka duetu autorskiego Wierciochowie o Tadeuszu Kościuszce nie powstanie.
Z opisu zamieszczonego na okładce „Zakazanych ksiąg” wynika, że akurat pan czuje jakiś związek z postacią astronoma…
W.W. – I to od pierwszej klasy podstawówki, gdy zostałem szkolnym „Kopernikiem”, a to z powodu mojej bardzo charakterystycznej bujnej fryzury.
Co państwa tak zafascynowało w Koperniku?
J. S.-W. – Oczywiście jego mózg. Kopernik potrafił sprzeciwić się przyjętym w jego epoce poglądom na budowę wszechświata, stwarzając rewolucyjną teorię heliocentryczną. W dodatku używał prymitywnych przyrządów, nawet jak na ówczesne czasy! Wybitny duński astronom Tycho Brahe dziwił się później, że w maleńkim Fromborku, w tak skromnym obserwatorium astronomicznym można było dokonać rewolucji naukowej. Nie ulega więc wątpliwości, że Kopernik geniuszem był…
W.W. – Mnie fascynuje w nim to, co w każdym geniuszu, czyli niezwykła kreatywność i wszechstronność zainteresowań. A jednocześnie irytuje mnie fakt, jak mało wie o Koperniku przeciętny Polak. Często nawet ludzie z wyższym wykształceniem nie mają pojęcia, że kanonik Mikołaj był prawnikiem i lekarzem, a do historii przeszedł też jako twórca ekonomicznego prawa Kopernika-Greshama.
Rzeczywiście nie jest to wiedza powszechna. Moglibyście państwo przybliżyć to prawo? Czy Kopernik miał jeszcze inne, podobne osiągnięcia?
J.S.-W. – Sprawa jest złożona, ale streszcza ją stwierdzenie: „Gorszy pieniądz wypiera lepszy”. Gorsza czy „spodlona” moneta, jak mawiano w czasach Kopernika, to taka, która ma w sobie mniej kruszcu, np. srebra czy złota, niż to wynika z wybitego na niej stempla, czyli mniej niż zakłada jej wartość nominalna. Pieniądze fałszowali np. właściciele mennic, ale i osoby niezwiązane z mennicami. Ofiarami oszustw byli wszyscy ci, którzy nie potrafili rozpoznać fałszywych monet. Kupcy potrafili odróżnić dobre od gorszych, ale nawet znając się na rzeczy, nie zachowywali się uczciwie i wpuszczali w obieg te gorsze, a lepsze zachowywali dla siebie jako swoje oszczędności. Zalewanie rynku lichym pieniądzem było też elementem krzyżackiej wojny hybrydowej z Polską. Tak w wielkim skrócie wyglądało psucie rynku. Kopernik jest autorem kilku rozpraw z zakresu reformy systemu pieniężnego. Napisał, że spodlenie monety równie mocno przyczynia się do upadku państw jak niezgoda, śmiertelność i jałowa ziemia. Pracował nad reformą, bo chciał ustrzec swój kraj przed klęską, a ludność przed biedą i głodem. W tej pracy konkurował z nim Decjusz, sekretarz króla Zygmunta Starego, więc w zakresie przeforsowania sugerowanych przez siebie zmian Kopernik odniósł jedynie częściowy sukces. Powoli nawet zapominano o jego zasadzie rządzącej rynkiem pieniądza. Kilkanaście lat po śmierci Kopernika angielski finansista Thomas Gresham, twórca giełdy londyńskiej, doszedł do tych samych wniosków co Kopernik, nie wiedząc nic o rozprawach fromborskiego uczonego. W końcu, po wielu latach, historycy ekonomii doszli do wniosku, że w zakresie odkrycia tego prawa to Kopernikowi przysługuje pierwszeństwo. Stanęło na tym, że prawo łączy się z dwoma nazwiskami twórców.
W.W. – Co do innych dokonań Kopernika… W zakresie farmakoterapii wykorzystał teorię Archimedesa i jako pierwszy wyliczył dokładnie współczynnik ustalający stosunek między chorobą, wagą pacjenta a dawką medykamentu. Ma także swój wkład w rozwój trygonometrii, ale w to nie będę się zagłębiał. Z kolei jako kartograf sporządził tak precyzyjną mapę Warmii i Prus, że Krzyżacy wysyłali szpiegów, by ją zdobyć. Był pierwszym polskim tłumaczem z greki na łacinę i pierwszym polskim historykiem nauki. Uważał, że każdy uczony winien nie tylko obserwować aktualny rozwój nauki, ale też inspirować się dokonaniami swoich poprzedników. Mógłby więc powiedzieć za Newtonem: „Jeśli widzę dalej, to tylko dlatego, że stoję na ramionach olbrzymów”. Kopernik był również wybitnym filozofem i prekursorem teorii względności, można więc rzec, że bez niego nie byłoby Einsteina. Pisze o tym w wydanej w tym roku książce „Teoria względności Mikołaja Kopernika” ksiądz profesor Michał Heller.
Ile trwało zbieranie materiałów i research?
W.W. – Wiele tematów związanych z Kopernikiem zgłębiłem dużo wcześniej, m.in. dzięki wspaniałym książkom księży profesorów Michała Hellera, Józefa Życińskiego i Józefa Tischnera. A przygotowując się już konkretnie do napisania tychże Ksiąg Mikołajowych, zbieraliśmy materiały przez rok, podążaliśmy też tropem Kopernika, odwiedzając przykładowo Toruń, Grudziądz, Elbląg, Olsztyn, Lidzbark Warmiński, no i oczywiście Frombork.
Te dwa pokaźne tomy poświęcone Kopernikowi były planowane od początku, czy podczas pisania okazało się, że macie państwo za dużo materiału?
J.S.-W. – Materiałów nam nie brakowało. W trakcie pisania zastanawialiśmy się, czy ujmować szerzej aspekty astronomiczne, czy nie. Doszliśmy jednak do wniosku, że skupiając się na sprawach technicznych i teoretycznych, moglibyśmy zanudzić większość czytelników. Kopernik był też matematykiem i, jak wspomniał mój mąż, geografem i kartografem, tłumaczem z greki na łacinę, również politykiem, strategiem, inżynierem, historykiem nauki, filozofem i teologiem, postanowiliśmy więc uwzględnić także te aspekty jego umysłowości.
W.W. – W założeniu miał to być jeden tom, ale gdy już uśmierciliśmy głównego bohatera, uświadomiliśmy sobie fakt, jak niesamowite były losy jego teorii i dzieła „O obrotach sfer niebieskich”. Całą fabułę zamknęliśmy więc opisem ponownego pochówku mistrza Mikołaja w 2010 roku.
J.S.-W. – Żeby okres od XVI do XXI wieku nie był zbyt suchy i abstrakcyjny, wymyśliliśmy sobie dwóch przewodników, którzy prowadzą narrację o Koperniku poprzez wieki… Są nimi Jan Kochanowski i Ignacy Krasicki.
W.W. – Można więc powiedzieć, że nasza dylogia to powieść biograficzna o trzech wielkich Polakach na literę K, związanych z Warmią i Prusami.
Państwa praca nie jest typową biografią w dwóch tomach, choć wiadomości stricte historycznych czytelnikowi nie zabraknie. Podziwiam odwagę i gratuluję książek, ponieważ wciągają od pierwszych stron i aż proszą się o przeniesienie na mały ekran. Jak wykuwała się strategia narracyjna? Skąd pomysł na wątek kryminalny?
W.W. – Było tak: gdy napisałem zarys kilku pierwszych rozdziałów, moja żona powiedziała, że to jest tak nudne, że nikt tego nie będzie czytał. Odrzekłem ze złością, żeby sama wymyśliła coś ciekawszego. Gdy żona się nad tym głowiła, wpadłem nagle na pomysł, by wykorzystać jej nieokiełznaną inklinację do kryminałów. Słowo do słowa i tak oto wymyśliliśmy dwa wątki sensacyjne, które rozpoczynają pierwszy i drugi tom. To nic innego jak historia alternatywna osadzona w realiach epoki.
J.S.-W. – Potwierdzonych źródeł historycznych dotyczących stricte życia Kopernika jest bardzo mało, ubarwiliśmy więc trochę jego życiorys wątkami jak najbardziej prawdopodobnymi. Jeśli chodzi o zabójstwo, które rozpoczyna pierwszy tom, wpisuje się ono bardzo dobrze w sytuację polityczną ówczesnej Polski. Ataki rosomaków, inicjujące drugi tom, również się zdarzały. Źródła podają też, że szlachta z terenów północno-wschodniej Polski hodowała je, a nawet oswajała.
Skoro była mowa o wątku kryminalnym, pomówmy teraz o wątku romansowym. Z pewnością badaliście go państwo dogłębnie. Jakie uczucie łączyło Kopernika z jego gosposią? Była to relacja raczej duchowa, tak, jak pokazaliście to państwo w powieści, czy możemy mówić tu o klasycznym romansie?
J.S.-W. – Domniemanie, jakoby Anna Schilling była kochanką kanonika Kopernika, trochę mnie dziwi. Nie ma żadnych konkretnych dokumentów potwierdzających ich intymny związek. Owszem, były to czasy, kiedy wielu duchownych żyło ze swoimi gospodyniami pod jednym dachem, za nic mając zasadę celibatu. Zdarzało się to zwłaszcza w okresie reformacji. Jednakże nie bardzo wierzę w to, że dobiegający sześćdziesiątki kanonik Kopernik wdał się w romans. Dzisiaj dla mężczyzn to chyba nic szczególnego, ale wówczas musiałby to być jakiś ewenement. Z pewnością astronom potrzebował jakiejś bratniej duszy w tej swojej samotni na fromborskim wzgórzu. I prawdopodobnie taką jego duchową przyjaciółką była Anna Schilling. Przypuszczam, że nawet się kochali. Moim zdaniem ograniczało się to jednak wyłącznie do związku czysto duchowego.
W.W. – Dodam, że materiały historyczne dotyczące tej relacji są tak skąpe, że stanowią podstawę do zabaw i gier biograficznych. My wybraliśmy wersję, która wydała się nam najbardziej prawdopodobna. Kopernik nigdy nie był żadnym bawidamkiem, a przynajmniej nie wskazuje na to żadne źródło historyczne. Od wczesnej młodości był przeciwieństwem zarówno swojego brata Andrzeja, jak i poety i biskupa Jana Dantyszka, oczywiście biorąc pod uwagę cywilny okres w życiu tego drugiego. Ponadto Kopernik był człowiekiem tak zajętym, o tylu zainteresowaniach, że tworząc jego portret psychologiczny, nie znalazłem w nim w ogóle miejsca na gorący romans z kobietą. W tamtych czasach człowiek zbliżający się do sześćdziesiątki myślał raczej o życiu wiecznym niż o ziemskich rozkoszach.
Dodajmy też, że wątki, o których mówimy, nie stanowią osi powieści.
J.S.-W. – Zgadza się, to tylko przynęta dla czytelnika.
W.W. – To dodatki specjalne mające przydawać narracji smaczku. Dlatego też, przykładowo, dość dokładnie przedstawiliśmy udział Kopernika w wojnie z Krzyżakami.
Kopernik przedstawiany jest często jako rewolucjonista, którego stos nie spotkał tylko dlatego, że był „swój”, był kapłanem. Ile jest prawdy w tej obiegowej opinii?
J.S.-W.: Muszę sprostować stwierdzenie, jakoby Kopernik był kapłanem. Nie przyjął wyższych święceń kapłańskich, ale status kanonika sprawiał, że tak jak księży obowiązywał go celibat oraz inne reguły przepisane duchowieństwu niższego stopnia. Jest więc pewne, że u Kopernika nie można się było wyspowiadać, a msze święte odprawiał za niego wikariusz.
W.W. – Teza mówiąca, że Kopernik nie trafił na stos dlatego, że był duchownym, jest zupełnie niezgodna z prawdą, choć często powielana w różnych publikacjach. Prawdą natomiast jest, że astronom zadedykował swoje genialne dzieło papieżowi, który sam był niezłym znawcą astronomii i miał bardzo wybitnych doradców. Wynika stąd, że Kopernik zupełnie nie bał się osądu autorytetów kościelnych. Jego kłopoty wiązały się raczej z wybuchem reformacji i kompletną ignorancją Marcina Lutra w zakresie astronomii. Oliwy do ognia wiele lat później dolał Galileusz, który swoim pieniactwem rozwścieczył przychylnych mu dotychczas funkcjonariuszy inkwizycji. W rezultacie jego twórczość trafiła na indeks ksiąg zakazanych wraz z dziełem Kopernika.
A jaka była percepcja dzieła Kopernika? Z perspektywy czasu mówimy o przewrocie w naukach przyrodniczych, a jak jego odkrycie wpłynęło na ówczesne społeczeństwa?
W.W. –Kopernik wiedział, że pisze dla elity intelektualnej, i tak w istocie było. O jego teorii heliocentrycznej czytali nieliczni. Uświadamianie sobie przez ludzkość doniosłości tej teorii trwało dość długo. Natomiast dzieło to spowodowało z pewnością radykalną zmianę w postrzeganiu świata przez co wybitniejszych uczonych. To oni w kolejnych dekadach i wiekach sukcesywnie zmieniali panujący wówczas, błędny światopogląd.
Macie państwo swój własny styl. Ci, którzy czytali poprzednią powieść, „Psychiatra i demony”, nie będą zawiedzeni.
J.S.-W.– Nasz styl… Mam nadzieję, że w ciekawy sposób łączy on opowiadanie historii, poważną grę słów i propagowanie wiedzy o naukach i sztukach. U nas akcja ma swój specyficzny rytm. Nie wszystkim się to podoba. Ci, którzy chcieliby przemknąć przez nasze powieści niczym przez kolejny kryminał czy romans, będą rozczarowani.
W.W. – Księgi Mikołajowe chcieliśmy napisać w stylu podobnym do opowieści o życiu profesora Antoniego Kępińskiego, jednak nie do końca było to możliwe. Kopernik był nie tylko naukowcem, tkwił też w epicentrum wydarzeń politycznych, społecznych, ekonomicznych i religijnych tamtych czasów. Warto przypomnieć, że był to okres reformacji i kontrreformacji, czas wielkich odkryć geograficznych i rewolucji naukowych wywołanych m.in. gwałtownym rozwojem technologii druku. Z tego powodu, przedstawiając burzliwe losy Kopernika, musieliśmy uwzględnić szerokie spektrum spraw. Życie najwybitniejszego polskiego psychiatry można było jakoś zogniskować wokół jego zainteresowań zawodowych, natomiast żywot genialnego astronoma domagał się socjologicznego i historiozoficznego punktu widzenia.
Chciałbym zapytać jeszcze o przedmowę do pierwszego tomu i zestawienie Kopernika z Leonardem da Vinci, które wypada na korzyść polskiego astronoma. Choć napisane z przymrużeniem oka, to i tak może być trochę szokujące, biorąc pod uwagę legendę Leonarda...
J.S.-W. – Szokujące może dla tych, którzy Leonarda zanadto wynoszą na piedestał, kosztem innych wybitnych uczonych i artystów. Może też dla tych, którzy nie mają za grosz poczucia humoru. Może i dla tych, którzy sami nie lubią być do nikogo porównywani… Ale ponieważ przedmowę do „Rewolucji niebieskiej” napisał mąż, jemu przekazuję pałeczkę.
W.W. – Już od dzieciństwa fascynowali mnie i Kopernik, i Leonardo da Vinci, i ciągle się zastanawiałem, który z nich był bardziej genialny. W trakcie pisania Ksiąg Mikołajowych postanowiłem pokazać, że to jednak Kopernik był osobą lepiej wykształconą i bardziej kreatywną. Wydaje mi się także, że to, kogo się uważa za najwszechstronniejszego i najwybitniejszego geniusza w dziejach świata, zależy m.in. od polityki historycznej państwa. Naród włoski włożył dużo wysiłku i środków w promowanie Leonarda. By pokazać go jako mistrza nad mistrzami i polihistora, któremu nikt nie był równy. Natomiast jeśli chodzi o Polskę, w grę wchodziła często sytuacja geopolityczna. W czasie zaborów nie mogliśmy prowadzić swojej polityki historycznej. Doszło więc do tego, że Niemcy zaczęli przypisywać Kopernika do nacji germańskiej. A po odzyskaniu niepodległości Polacy nie zawsze potrafili wykorzystać fenomen Kopernika i bogactwo jego biografii. Jedyny film fabularny o nim wszedł na ekrany pół wieku temu i na tym się skończyło, a przecież kino, telewizja i platformy streamingowe posiadają wielką moc kreowania postaci czy wydarzeń historycznych.
To bardzo ciekawe, ale brzmi trochę jak modne dzisiaj teorie spiskowe, że oto wszyscy się zmówili i nikt nie tylko nie chciał uznać Kopernika za Polaka, ale też go "zawłaszczyć".
W.W. – Ja w tym nie widzę żadnej teorii spiskowej. W XXI wieku coraz częściej są w użyciu takie pojęcia, jak kapitał symboliczny, marketing narracyjny czy soft power państwa. Nic w tym dziwnego, że do świadomości społecznej przebijają się te zjawiska, które są w umiejętny sposób promowane.
A szerzej, jak się ma geniusz Kopernika do geniuszu Leonarda? Kopernik jest postrzegany bardziej jako solidny naukowiec, matematyk i astronom, który swoją teorię zawdzięcza benedyktyńskiej pracy (obserwacjom i wyliczeniom), nie zaś jako ekscentryczny geniusz (bo wiadomo, że geniusze muszą być ekscentryczni). Poza tym Leonardo jest też uważany za artystę (a tym jak wiadomo bliższy geniusz i ekscentryzm).
W.W. – Niekoniecznie takie twierdzenia są uzasadnione, na pewno Michał Anioł Buonarroti był geniuszem, ale osobowościowo bardziej przypominał Kopernika niż Leonarda. Rzeźbiarz nie miał czasu na ekscentryzmy, po prostu codziennie ciężko pracował. Podobnie Kopernik, który – mimo że miał w sobie zadatki na artystę – kierował się zasadą, że w życiu liczy się tylko praca, upór i wytrwałość. I wśród naukowców, i wśród artystów są osobowości bardziej rozwichrzone, ekspansywne i ekscentryczne, ale są też osobowości spokojne, systematyczne i metodyczne. Do pierwszej grupy na pewno należeli Leonardo da Vinci i Galileusz, a do drugiej – Michał Anioł i Kopernik.
Moglibyście państwo poszerzyć temat rywalizacji gigantów? Mam rozumieć, że państwa zdaniem słynny Leonardo jest nieco przereklamowany?
J.S.-W. – Nie, nie, skądże! W naszej książce pokazaliśmy, jak Kopernik i jego znajomi są zafascynowani postacią włoskiego tytana sztuki i nauki. Wśród nich właściwie tylko jeden był przekonany, że Leonardo da Vinci nie dorasta Kopernikowi do pięt. To niemiecki uczony Jerzy Joachim Retyk, późniejszy kontynuator dzieła polskiego astronoma, propagator jego nauki, ale również nadworny wawelski medyk. Długo mieszkał w Krakowie i nawiasem mówiąc był też w bliskich kontaktach z Janem Kochanowskim. Retyk wynosił Kopernika na piedestał nauki, ale z drugiej strony, jego opinia mogła się wiązać z faktem, że był astrologiem i matematykiem, a o sztukach pięknych miał pojęcie raczej przeciętne.
A państwa prywatna opinia?
W.W. – Może zacznę od tego, że geniusza może zrozumieć tylko inny geniusz, tak powiedział pewien geniusz. A ponieważ nie uważam się za geniusza, trudno mi zrozumieć istotę genialności. Od lat dość intensywnie zgłębiam ten temat, czytając wiele opracowań z zakresu psychologii kreatywności. Moje tymczasowe wnioski są takie… Leonardo da Vinci był bękartem, jak to się ongiś mawiało, miał więc zamknięte drzwi do wykształcenia i pewnych profesji, które zapewniłyby mu stabilną sytuację materialną. Był zdany na autodydaktyzm i samodzielne zapewnienie sobie środków utrzymania. Nie posiadał usystematyzowanego wykształcenia, ale poznawał człowieka i świat, kierując się zachłanną ciekawością i nieustającą pasją. W swoim eksplorowaniu i zapisywaniu rzeczywistości był herosem pracy, o czym świadczą pozostawione przez niego notatki. To ponad 7200 stron wypełnionych zapiskami, szkicami, wzorami, a niekiedy też bardzo dziwacznymi pytaniami. To sprawia, że od wielu lat podziwiam tego niesamowitego człowieka. Trzeba jednak wciąż przypominać, że projekty i pomysły technologiczne Leonarda nie miały żadnego wpływu na rozwój nauki czy techniki, gdyż ekscentryczny mistrz nie wykonał modeli tych wynalazków. Były to więc tylko błyski wyobraźni. A na dodatek te wszystkie rewelacje ukrywał przed innymi, tak jakby nie chciał się nimi dzielić z ludzkością. Na jego niekorzyść wpływa też fakt, że miał godny pożałowania zwyczaj rozpoczynania wielu prac i niekończenia ich. Z jego dorobku przetrwało tylko kilkanaście obrazów, a te, które możemy dzisiaj oglądać, niekoniecznie są lepsze od arcydzieł El Greca, Rafaela czy Rembrandta.
J.S.-W. – Czuć w tym sugestię, jakoby Leonardo nie był geniuszem… Dlaczego? Zabrakło mu talentu?
W.W. – Oczywiście, że nie. Był bosko obdarowany wszelkimi talentami, tyle, że niektóre z nich zmarnował. Oprócz talentu geniusz potrzebuje również silnego charakteru, który połączy pasję z pracowitością. Na tym polu włoski mistrz był zmienny jak kobieta i kapryśny niczym dziecko. Jego zupełnym przeciwieństwem był Mikołaj Kopernik, człowiek nawet nie z żelaza, tylko z tytanu i diamentu. Po prostu niezłomny heros. I do tego skupiony nie tylko na swojej karierze zawodowej, ale zawsze gotów służyć Polsce i Kościołowi. Jednym słowem: wzór. Niedościgły wzór.
Dlaczego więc przecenia się nieprzeciętność Leonarda i nie docenia niezwykłości Kopernika? Czy to tylko kwestia marketingu narracyjnego i soft power państwa o których wspominał pan wcześniej?
W.W. – Moim skromnym zdaniem odpowiedzialny jest za to mechanizm kreowania kulturowej legendy. Są osobowości niejako predystynowane do stania się postaciami niemal mitycznymi. To często egocentrycy i ekscentrycy, mistrzowie autokreacji, postaci niezwykle barwne, charyzmatyczne. A procesy mityzacji są niezbadane, tajemnicze i tajemne niczym rytuały ezoteryczne. Żeby wejść do legendy, trzeba stworzyć rozbudowaną, spójną i atrakcyjną opowieść o sobie. W tym zakresie Leonardo był sprytniejszy niż Kopernik, umiał się wkradać w łaski różnych wpływowych osób. Dowodem na to może być fakt, iż pod koniec życia ówczesny król Francji oddał mu do dyspozycji swoją posiadłość w Cloux nad Loarą i zapewnił mu wszelkie środki do życia i tworzenia. Leonardo umiał więc zdobywać wpływy, ale równie umiejętnie stwarzał sobie wrogów, przykładowo, ostentacyjnie pogardzając Michałem Aniołem. I tak to już się później ciągnie. Jednostki legendarne piszą historię. A skromni fromborscy kanonicy giną w pomroce dziejów. O Koperniku też byśmy może nie pamiętali, gdyby nie szalona, paradoksalnie, promocja, którą za niego zrobili Giordano Bruno, Galileusz oraz inni męczennicy prawdy oraz oprawcy w imię prawdy. W promowaniu osób, zjawisk i zdarzeń dużą rolę gra też czynnik genius loci, potęga miejsca, które tętni życiem intelektualnym i jest na ustach wszystkich. Leonardo poznawał i przekształcał świat w centrach ówczesnego świata, we Florencji, w Rzymie i Mediolanie, Kopernik zaś zakopał się na prowincji, na końcu świata, jak to niekiedy mawiali jemu współcześni. Do tego był osobą bardzo skromną, niepewną swej wielkości. Żywa legenda skupia zaś na sobie coś więcej niż zainteresowanie otoczenia. Heros autopromocji staje się obiektem zauroczenia. Komuś takiemu zaczyna się z czasem przypisywać nadludzkie przymioty. Ale prawdziwa wielkość przetrwa wieki. Jak w maksymie Ernsta Jüngera: „Mury Troi runęły już dawno temu, a przecież stoją w wierszu Homera”. Runęły mury Królewca, przeminął Kaliningrad, ale wciąż nad tym pruskim miastem unoszą się duchy Kopernika, Kochanowskiego, Krasickiego i Kanta.
Piszecie państwo w tandemie, to już państwa kolejna wspólna książka. Rozumiem, że wspólna praca nie stanowi problemu dla relacji małżeńskiej?
W.W. – Wspólne pisanie jest z jednej strony niesłychanie trudne, a z drugiej fascynujące.
J.S.-W. – Na etapie szlifowania tekstu, czyli pod sam koniec, robi się naprawdę gorąco. Wtedy zdarza się, że dochodzi do przejściowych rozwodów literackich. Te spięcia nigdy jednak nie trwają długo. I męża, i mnie zanadto ciągnie do tekstu, by marnować czas na izolację. Nie mamy więc cichych dni, wolimy głośne rozmowy i śmiech. Wspólne pisanie bywa niekiedy tak ekscytujące, że zapominamy o bożym świecie.
Jak wygląda państwa proces twórczy? Jest z góry ustalony podział pracy czy to spontaniczny poryw weny?
J.S.W. – I tak, i tak. Dzielimy się lekturami do przeczytania, wątkami do napisania, ale i tak później nie potrafimy się trzymać tego szablonu. Zdajemy się więc na improwizacje.
W.W. – Łączymy napisane przez siebie teksty i wspólnie nad nimi pracujemy. Po tym etapie znowu działamy samodzielnie, a następnie znów razem. I tak w kółko. Dodajemy, wycinamy, obrabiamy. Ostatnie dwa miesiące tworzenia książki to już wyłącznie wspólna praca.
Jesteście państwo w stanie oddzielić pracę od życia osobistego?
W.W. – Twórczość ładnie się wpisuje w naszą codzienność. Choć niekiedy znacznie ją komplikuje.
J.S.-W. – Praca a życie osobiste… Literatura zawsze była w nas, jest dla nas światem, bez którego trudno nam żyć, ale oczywiście rodzina jest najważniejsza. To powietrze. Dla swoich bliskich staramy się zawsze znaleźć czas. Najgorzej jest, gdy zbliża się deadline i wydawnictwo ciśnie, żeby w końcu przysłać tekst. Wtedy sporo kwestii życia codziennego trzeba odsunąć na bok. Zaległości rodzinne nadrabiamy po ostatniej redakcji i korekcie.
Zdarzają się różnice zdań w trakcie pisania? Jak rozwiązujecie państwo kryzysowe sytuacje?
J.S.-W. – No cóż, metaforycznie rzecz ujmując, pisanie powieści historycznych to krew, pot i łzy. Różnice zdań, dotyczące ujęcia pewnych tematów, a nawet sposobu wypowiadania się bohaterów, są nierzadkie. I jak wspomniałam wcześniej, przekazywanie sobie nawzajem naszych racji bywa dość dynamiczne. Strzelamy do siebie piorunami, a później te pioruny ujarzmiamy.
W.W. – Mamy sprawnie działające piorunochrony psychiczne i tę energię elektryczną przekształcamy w energię twórczą. Wierzymy, że uzyskana w ten sposób moc będzie z nami i naszymi czytelnikami.
Jolanta Szymska-Wiercioch (ur. 1972 r.) pochodzi z Myślenic k. Krakowa. Ukończyła rachunkowość na krakowskiej Akademii Ekonomicznej. Jest laureatką kilku konkursów literackich, autorką zbioru wierszy i opowiadań "Ikebana", monodramu "Ja, Jadwiga K.". Jej mąż, Wojciech Wiercioch (ur. 1966) jest powieściopisarzem, aforystą, eseistą, historykiem i teoretyk małej formy literackiej (aforyzm, fraszka, anegdota, haiku). Studiował medycynę i filozofię, bywał działaczem kulturalnym i dziennikarzem. Jego aforyzmy wykorzystywał kabaret Loch Camelot, znalazły się one też w renomowanych antologiach; zredagowane przez niego antologie anegdot stały się bestsellerami. Pochodzi ze stolicy Podhala. Literackie małżeństwo wraz z dziećmi mieszka w stolicy Małopolski. Wspólnie opublikowali powieści biograficzne: "Psychiatra i demony", "Rewolucja niebieska", "Zakazane księgi", a także antologie „Księga anegdot polskich", "Anegdot z czterech stron świata", "Polska w anegdotach" i "Dowcip i mądrość".
Fot. tyt.: "Astronom Kopernik, czyli rozmowa z Bogiem" – obraz Jana Matejki z 1873 roku/Fot.: Domena publiczna, wikipedia, Autorstwa Jan Matejko - www.pinakoteka.zascianek.plmuzea.malopolska.pl