21 listopada minie 46 lat od premiery kultowego filmu "Rocky" z Sylvestrem Stallone w tytułowej roli. Nie każdy jednak wie, że Rocky istniał naprawdę i był nim wybitny pięściarz, Rocky Marciano, który ze względu na swoją niezwykłą wytrzymałość na ciosy, nosił przezwisko The Rock (Skała). O tym niezykłym zawodniku rozmawiamy z Przemysławem Słowińskim, autorem książki poświęconej genialnemu pięściarzowi zatytułowanej "Rocky. Biografia legendarnego boksera".
"Rocky" z 1976 roku, był nie tylko sukcesem komercyjnym, ale i artystycznym. Nominowany w siedmiu kategoriach do Oscarów, ostatecznie zdobył trzy statuetki oraz Złotego Globa. Warto wspomnieć, że Sylvestr Stallone nigdy wcześniej i później nie był tak blisko nagrody Akademii w swojej karierze, jak po premierze "Rocky'ego". I to w dodatku podwójnej, ponieważ nie tylko wcielił się w tytułowego bohatera, za co dostał nominację do Oscara dla najlepszego aktora pierwszoplanowego, ale był także autorem scenariusza za który otrzymał nominację w kategorii najlepszy scenariusz oryginalny. Co ciekawe, sam scenariusz, Stallone, napisał w trzy dni a bezpośrednią inspiracją do jego powstania miała być walka Muhammada Aliego z nieznanym szerzej Chuckiem Wepnerem. Jedna z dużych wytwórni filmowych chciała odkupić maszynopis od Stallone'a za 400 tys. dolarów. Aktor jednak się nie zgodził, ponieważ sam chciał zagrać Rocky'ego. Ostatecznie na warunki Stallone'a zgodził Paramount, ale zapłacił mu jedynie 50 tysięcy dolarów za rolę i scenariusz, oferując dodatkowo 10% z zysków. Stallone wyszedł jednak na swoje, bo film zarobił ponad 150 milionów dolarów, zapewniajac mu nie tylko sławę, ale i bogactwo. Warto dodać, że w 2006 r. "Rocky" został wpisany przez Amerykańską Bibliotekę Kongresu w skład National Film Registry , która jest listą tytułów filmów stanowiących dziedzictwo kulturowe Stanów Zjednoczonych.
- Zobacz też: "Być zaburzonym nastolatkiem to jest ostra jazda bez trzymanki". Napisała niezwykły zbiór opowiadań
Zbyt dużo wspólnych elementów
Dla Przemysła Słowińskiego, autora biografii boksera Rocky'ego Marciano, nie ma wątpliwości, że walka Muhammada Aliego z Chuckiem Wepnerem, nie była jedyną inspiracją dla Stallone'a w czasie pisania scenariusza:
– Film „Rocky” jest historią całkowicie zmyśloną przez Sylvestra Stallone'a, który – o czym zapewne nie wszyscy wiedzą – jest autorem scenariusza. Losy Rocky’ego Marciano stanowią tylko pewnego rodzaju inspirację dla filmu. Czytelnicy, przynajmniej ci nieprzychylni, zarzucają mi, że – jak zdradził przed laty któryś z twórców filmu – pierwowzorem postaci Rocky’ego Balboy był inny bokser, Chuck Wepner. Pewnie też był, ale dla mnie osobiście, ilość wspólnych elementów, łączących Marciano z Balboą jest zbyt duża, żeby powiedzieć, iż film „Rocky” nie był zainspirowany postacią autentycznego Rocky’ego.
Rocky Marciano był synem włoskich emigrantów (podobnie jak sam Stallone a trzeba pamiętać, że Rocky w filmie posiada przydomek Italian Stallion - "Włoski ogier"- co może być aluzją do pochodzenia aktora, ale i językową grą z jego nazwiskiem). Jego prawdziwego nazwiska (Rocco Francis Marchegiano) nie mogli wymówić komentatorzy, zaczął więc występować pod pseudonimem Marciano. Eksperci nie wróżyli mu wielkiej kariery bokserskiej. Uważali, że jest za stary (rozpoczynając karierę zawodową liczył już 24 lata), za niski (178 cm), za lekki (88 kg), z krótkim zasięgiem ramion (172 cm), dysponował tragicznie słabą techniką. Zajął się nim Charlie Golman - odkrywca i wychowawca czterech zawodowych bokserskich mistrzów świata. Wykorzystał największy atut młodego Włocha: ponadprzeciętną odporność na ciosy i ból dzięki którym zyskał przydomek „The Rock” – Skała. Pod jego ciosami pękały szczęki rywali. Carmine Vingo został przewieziony do szpitala ze złamaną podstawą czaszki i wylewem krwi do mózgu. Przez tydzień znajdował się w śpiączce i miał sparaliżowaną połowę ciała.
Marciano był niepokonanym mistrzem świata wszechwag w latach 1952-1956. Z zawodowego ringu zszedł niepokonany. Wygrał aż 49 walk z rzędu
(z tego 88% przed czasem), ustanawiając rekord do dziś niepobity
przez żadnego boksera kategorii ciężkiej. W lipcu 1969, a więc trzynaście lat po zakończeniu kariery, zgodził się wystąpić w fikcyjnym filmowym pojedynku bokserskim u boku innej – w tamtych czasach niepokonanej – legendy boksu, Mohammeda Ali. Dla potrzeb walki schudł ponad 20 kilo a dla potrzeb kinowych - założył perukę. Porównując 58 parametrów obu zawodników mierzonych podczas walki, najsilniejszy w tamtych czasach Superkomputer, NCR-315, przyznał zwycięstwo Rocky'emu – przez nokaut w 13 rundzie.
O postaci genialnego pięściarza rozmawiamy z Przemysławem Słowińskim, autorem książki poświęconej genialnemu pięściarzowi zatytułowanej "Rocky. Biografia legendarnego boksera".
Rocky Balboa jest postacią kultową. Czy pana zdaniem przyćmiła ona Rocky'ego Marciano? Pytam, bo na okładce książki pana autorstwa znajduje się twarz Sylvestra Stallone'a z prowokacyjnym tytułem: "Rocky prawdziwa historia". Tak, jakby pierwowzór wymagał przypomnienia...
– Po pierwsze, ja nie miałem wpływu na okładkę. Gdyby to ode mnie zależało, zamieściłbym tam zdjęcie „prawdziwego” Rocky’ego. Ale z niezrozumiałych dla mnie przyczyn wydawców nie interesują bokserzy, jak gdyby biografia pięściarza była już z samego założenia mniej ciekawa niż życiorys polityka, lekarza, czy tapicera.
- Eeee, o bokserach, to nie pójdzie – słyszę zwykle, proponując wydanie tego rodzaju książki.
- Dlaczego nie pójdzie? – dociekam.
- No, bo boksem mało kto się interesuje.
- O ile wiem, to muzyką poważną też się mało kto interesuje, a jednak wydaje się biografie Beethovena, Bartoka, Bacharacha, Bacha, Offenbacha i Bachledy.
- Ale o boksie nikt nie kupi.
- Skąd pan wie?
- Prowadzimy badania rynku.
- I badani stanowczo deklarują, że nie sięgną absolutnie po coś, co ma jakikolwiek związek z boksem?
- No... nie...
- No, to dlaczego nie chcecie państwo tego wydać?
- Mówiłem już, bo o boksie nie pójdzie.
- Ale to nie jest o boksie.
- Panie, sam pan na początku mówił, że to o boksie.
- Nic takiego nie mówiłem. Powiedziałem tylko, że to biografia boksera.
- A biografia boksera to nie jest o boksie?
- A czy biografia Van Gogha jest książką o malarstwie? Albo biografia Boya Żeleńskiego książką o medycynie? Czy po biografie Katarzyny II sięgają tylko ludzie zainteresowani historią Rosji w przedziale czasowym 1762-1796? A po książki o markizie de Sade jedynie uprawiający zboczony seks?
- Nie, ale o boksie nie pójdzie. Już panu mówiłem. Do widzenia.
Kilkakrotnie w różnych wydawnictwach, jakieś miłe panie udzieliły mi serdecznych rad na temat tego, co i jak mam pisać.
- Niech pan nie pisze o boksie. Niech pan pisze to, co ludzie chcą czytać.
- A skąd pani wie, że ludzie nie chcą właśnie przeczytać czegoś o boksie?
- Bo tym się nikt nie interesuje.
- Bzdura. Ludzie czytają to, co wy wydacie. Czy pani myśli, że w czasach, kiedy Adam Mickiewicz wydał swoje sztandarowe dzieło, społeczeństwo zgodnym chórem zadeklarowało wcześniej, że chciałoby przeczytać opowieść o ostatnim zajeździe na Litwie, żeby ta opowieść była do rymu i żeby główny bohater miał na imię Mateusz, albo Tadeusz?
- No... nie. Ale o boksie nie pójdzie.
- Napisałem między innymi biografię Stanleya Ketchela. To jeden z najwybitniejszych pięściarzy w całych dziejach tego sportu, a poza tym niezwykle barwna postać. Dodatkowo jeszcze to był Polak, naprawdę nazywał się Stanisław Kiecal i...
- Nie słyszałam o takim
- No, właśnie. Więc tym bardziej warto by tak sławną postać przybliżyć polskiemu czytelnikowi.
- Eee, to nie pójdzie.
Właściciele i pracownicy wydawnictw nie słyszeli nigdy o Kiecalu, więc – podobnie jak wiele osób w analogicznej sytuacji – byli przekonani, że coś, czego oni nie wiedzą, musi być mało warte i znane jedynie paru dziwakom. Tak więc buźka Rambo na okładce stała się ceną, którą trzeba było zapłacić, żeby biografia Marciano w ogóle została wydana. A być może i kupiona.
Rocky Marciano stał się pierwowzorem postaci filmowego „Rocky’ego” z Sylvestrem Stallone’em w roli głównej. Film ze Stallone'em nie jest jednak jego biografią... Czy Marciano doczekał się prawdziwej filmowej historii?
– Film „Rocky” jest historią całkowicie zmyśloną przez Sylvestra Stallone'a, który – o czym zapewne nie wszyscy wiedzą – jest autorem scenariusza. Losy Rocky’ego Marciano stanowią tylko pewnego rodzaju inspirację dla filmu. Czytelnicy, przynajmniej ci nieprzychylni, zarzucają mi, że – jak zdradził przed laty któryś z twórców filmu – pierwowzorem postaci Rocky’ego Balboy był inny bokser, Chuck Wepner. Pewnie też był, ale dla mnie osobiście, ilość wspólnych elementów, łączących Marciano z Balboą jest zbyt duża, żeby powiedzieć, iż film „Rocky” nie był zainspirowany postacią autentycznego Rocky’ego. Proszę przeczytać książkę i porównać z filmem. Ale różni krytykanci i „znawcy” boksu, dla których znajomość historii tego sportu ogranicza się prawie tylko i wyłącznie do wagi ciężkiej, a zaczyna od Mike’a Tysona, wiedzą lepiej. Owi „znawcy” znajdą tam jeszcze kilka innych ciekawostek, o których nawet im się nie śniło, między innymi to, że nieprawdą jest, iż Rocky Marciano nigdy nie przegrał żadnej walki zawodowej…
A Marciano jak najbardziej doczekał się swojej filmowej historii. Jest nią film „Marciano” z 1979 roku w reżyserii Bernarda L. Kowalskiego z Tony’m Lo Bianco w tytułowej roli.
Kariera Marciano raczej nie była oczywista. Mam tutaj na myśli przede wszystkim jego warunki fizyczne. Był uważany za zbyt niskiego i chudego oraz za starego na zawodowy boks.
– Rocky Marciano, czyli Rocco Francis Marchegiano – bo tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko – rozpoczął swoją przygodę z boksem kiedy miał już 24 lata i nawet wtedy wciąż jeszcze marzył o karierze baseballisty. Rzeczywiście, jak stwierdził jego pierwszy trener, Charlie Goldman, był za niski (179 cm), za lekki (ok. 88 kg) – i jednocześnie za gruby (otłuszczony) - z ramionami krótszymi niż u przeciętnego boksera wagi średniej (zasięg 172 cm), ze słabą techniką i „niezdarny jak cholera”, „ale prawą miał jak młot kowalski”. I tylko to ostatnie było jego (ogromnym zresztą) atutem, bo wszystkie wymienione wcześniej cechy to raczej mankamenty. No i jeszcze niesamowita waleczność, wytrzymałość i odporność na ciosy. To te cechy uczyniły z niego mistrza świata wszechwag. Ciekawie ujął to zwycięzca Marciano z czasów amatorskich, Bob Girard. „Jak go zwyciężyłem? Wygrałem, ponieważ biliśmy się tylko przez trzy rundy. W kraju było w tym czasie kilkudziesięciu facetów, którzy mogli wytrzymać z Rockym trzy rundy. Ale nikt w historii nie mógł go zwyciężyć w piętnastu. Ani Dempsey, ani Ali. Nikt. Za każdym razem, kiedy cię uderzał, widziałeś wszystkie gwiazdy. Można było ewentualnie przeżyć jedno takie uderzenie, ale z pewnością nie dwa”.
Co, poza rekordami, imponuje panu w jego postaci?
– Mnie osobiście charakter. Bez tej cechy nigdy nie udało by mu się wspiąć tak wysoko.
W swojej biografii przytacza pan solidne porcje dodatkowych treści, które są niezwykle rozbudowane. Niektórzy mogliby nawet stwierdzić, że to "zaplecze" jest aż zanadto rozbudowane.
– Zależy co kto lubi. Jak dawniej mawiano: ksiądz kapustę, organista mięso. Jedni chwalą mnie za takie ujęcie tematu inni wylewają kubły pomyj. Jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził – że pozostanę przy ludowych mądrościach. Moim celem jest przekazanie czytelnikowi jak największej ilości wiedzy, stąd te – jak pan powiedział – „solidne porcje dodatkowych treści”. Piszę głównie książki dokumentalne, a nie rozrywkowe powieści, a zadaniem takowych jest właśnie dostarczanie wiedzy. Ale staram się to robić w sposób barwny i atrakcyjny, tak, aby czytelnika zainteresować, między innymi poprzez beletryzację wielu fragmentów. Czy mi to wyszło w tej książce? Tutaj odsyłam do pierwszej odpowiedzi.
Jak pana zdaniem zakończyłaby się walka między Marciano a Mohammedem Ali?
– Nie ma odpowiedzi na takie pytanie. Pięściarscy eksperci i wielbiciele boksu wciąż konfrontują między sobą zawodników z różnych epok, którzy nigdy się w ringu nie spotkali. Podobnie jak historycy piszą opracowania na tematy np. „co by było gdyby Polska w 1939 roku podpisała pakt z Hitlerem?” Nic z takich dociekań nie wynika, oprócz świetnej zabawy i – przy okazji – możliwości zaprezentowania solidnej porcji wiedzy na dany temat, jeżeli ktoś się na czymś naprawdę zna. Komputer wytypował zwycięstwo Marciano w starciu z Alim… Zdegustowany Ali zasugerował, że ta maszyna była „do niczego” i że „zapewne wyprodukowano ją w Alabamie”. Ja osobiście – przy całym szacunku dla postępu, mam o komputerach podobne zdanie. Wykonują milion obliczeń na sekundę, a w rezultacie wysyłają noworodkowi rachunek za prąd na milion złotych… Czytałem też niedawno, że jakiś komputer wytypował reprezentację Polski na zwycięzcę zbliżających się mistrzostw świata w piłce nożnej w Katarze. Ten komputer zapewne wyprodukowano w Dąbrowie Górniczej…
Większość światowych ekspertów boksu uważa Alego za najwybitniejszego, bądź jednego z najwybitniejszych bokserów wagi ciężkiej w całej historii tego sportu. Marciano, mimo rewelacyjnego rekordu, zwykle nie mieści się w takich zestawieniach nawet w pierwszej dziesiątce. Mam podobne zdanie. Ali nie dałby Rocky’emu najmniejszych szans. Ale jak byłoby naprawdę? Tego nikt nie wie. Przecież nawet autentyczne, a kilkukrotne walki pomiędzy tymi samymi przeciwnikami kończyły się różnymi rezultatami. Może więc w środę wygrałby Ali a w sobotę Marciano?
Która część "Rocky'ego" jest pana ulubioną?
– Zdecydowanie pierwsza. To naprawdę świetny film. Trzy Oscary, siedem nominacji i Złoty Glob nie wzięły się przecież z niczego. Dalsze części – jak to zresztą zazwyczaj bywa - to tylko mniej lub bardziej udane próby zdyskontowania sukcesu tego pierwszego filmu.
Sięgnął pan po "Creeda", filmową kontynuację "Rocky'ego"?
– Nie. Swoją książkę o Marciano napisałem już kilkanaście lat temu, chociaż dopiero niedawno udało mi się ją wydać. Na swój „szczęśliwy dzień” od wielu lat czekają wciąż biografie innych championów boksu, m.in. Boba Fitzsimmonsa, Joe Louisa, Sonny’ego Listona czy Jacka Johnsona. Małe szanse, żeby się ukazały, przynajmniej za mojego życia. No, bo „o bokserach, to nie pójdzie”.
Fot. główne: wikipedia
Fot. i opis książki pochodzą od wydawcy