poniedziałek, 6 lutego 2023 09:39

Powiesiła czwórkę swoich dzieci. Tą zbrodnią żyła cała Polska

Autor Mirosław Haładyj
Powiesiła czwórkę swoich dzieci. Tą zbrodnią żyła cała Polska

Okres II RP często jest postrzegany mitycznie jako złoty czas w historii Polski gwałtownie przerwany wybuchem II wojny światowej. Tymczasem ówczesnej codzienności daleko było do sielankowego spokoju. – Okres II RP był bardzo specyficzny, bo proszę pamiętać, każda wojna powoduje wzrost przestępczości. Ludzie po wojnie często nie mają niczego – ani pieniędzy, ani domu, zostają z niczym, bez wykształcenia – mówi Iwona Kienzler, autorka książki "Zabójcy, wampirzyce, nierządnice. Zbrodnie i afery II RP" i dodaje: – Wojna powoduje również brutalizację i upadek morale – nie ma hamulców. Bo skoro podczas wojny można było zabijać, to dlaczego nie można tego robić po wojnie? Dlaczego nie można kraść, rabować?

Mówiąc o międzywojniu myślimy o odzyskaniu niepodległości, rozwoju gospodarczym oraz realizacji wielkich inwestycji i projektów o znaczeniu strategicznym dla państwa. Jednak lata 20. i 30. XX wieku mają także swoją ciemną stronę, którą odsłoniła Iwona Kienzler, popularyzatorka historii i autorka ponad osiemdziesięciu książek. Kim była mordercza „wampirzyca”? Jak skończyła dzieciobójczyni z Antoniówki? Czym trudniły się posiadaczki „czarnych książeczek”? W swojej publikacji "Zabójcy, wampirzyce, nierządnice. Zbrodnie i afery II RP" przybliżała kulisy spraw, którymi żyła cała ówczesna Polska.

Fot.: Maciej Zienkiewicz Photography
Fot.: Maciej Zienkiewicz Photography

Wywiad w wersji spisanej poniżej rozmowy video.

Pani Iwono, jest pani popularyzatorką historii, w swoich książkach zajmuje się pani różną problematyką z różnych okresów. Tym razem podjęła się pani przypomnienia największych zbrodni i afer II RP. Skąd taki wybór?
– Z pewnością na decyzji o podjęciu tego tematu przeważył fakt, że obecnie mamy ułatwiony dostęp do źródeł. Tutaj były nimi przede wszystkim gazety z okresu międzywojnia. Dotarcie do nich jeszcze 15 lat wiązało się z czasochłonną i żmudną pracą badawczą w archiwum. Natomiast w tej chwili wszystko zostało zdigitalizowane, zeskanowane, udostępniane w sieci, co bardzo ułatwia pracę. Gazety przedwojenne są specyficzne a dla mnie bardzo interesujące. Chciałam opowiedzieć nie tylko o polityce tamtego okresu, nie tylko o kobietach w polityce, bo to też jest bardzo interesujący temat, ale również o przestępstwach. Tak naprawdę z zebranego materiału powstały dwie książki. Pierwsza to „Kasiarze, doliniarze i zwykłe rzezimieszki”. Jednak nie zmieściły się w niej ani mordercy, ani temat prostytucji czy temat zabójstw z miłości. Tak więc, powstała osobna książka o morderstwach i osobach, które je popełniły. Okres II RP był bardzo specyficzny, bo proszę pamiętać, każda wojna powoduje wzrost przestępczości. Ludzie po wojnie często nie mają niczego – ani pieniędzy, ani domu, zostają z niczym, bez wykształcenia. Wojna powoduje również brutalizację i upadek morale – nie ma hamulców. Bo skoro podczas wojny można było zabijać, to dlaczego nie można tego robić po wojnie? Dlaczego nie można kraść, rabować? Wojna przynosi również inne bardzo negatywne skutki i dlatego po każdej takiej światowej zawierusze, czy to po I wojnie, czy po II, mieliśmy do czynienia ze wzrostem przestępczości. Dodatkowo w okresie wielkiego kryzysu panował taki głód, taka bieda, że ludzie po prostu popełniali przestępstwa właśnie z ich powodu. Wiele osób nagle straciło możliwość zarabiania i pomnażania majątku. Z kolei to, co mieli, straciło na wartości. Niestety powodowało to wzrost przestępczości, również zabójstw.

W pani książce znajdziemy kilka przykładów...
– Opowiem o jednej z bohaterek książki – hrabinie Woronieckiej. To był bardzo zamożny, znany ród i akurat ta jego gałąź, rodzina o której mówimy, posiadała pięcioro dzieci. Zyta była najbrzydszą z córek, bo było dwóch chłopców, dwie bardzo ładne dziewczyny, o których rękę ubiegali się mężczyźni. Natomiast nasza Zyta nie miała tego szczęścia – nie miała urody. Nie była też specjalnie inteligentna, chociaż matka zadbała o jej wykształcenie, wysłała ją do dobrych szkół. Była w Liege, w Belgi a kiedy wróciła, okazało się, że nie cieszy się aż takim powodzeniem amantów, jak siostry. Ubiegał się o jej rękę, pewien inżynier, który jak się później okazało się, liczył na znaczy posag. Tyle, że Woronieccy już zbiednieli. Nie byli w stanie zapewnić córkom (z racji urodzenia) takiego posagu, jakiego spodziewali by się ubiegający o ich rękę. Rodzice Zyty zaakceptowali inżyniera, który został jej mężem. Jednak kiedy okazało się, że nie dostała w posagu nic, on po prostu odwrócił się od niej i odszedł. Wtedy Zyta wróciła skruszona do rodziców. Postanowiła pojechać do Warszawy i tam ubiegać się o pracę. W pociągu wpadła w oko pewnemu mężczyźnie. Okazało się, że jest to przyjaciel i sekretarz Jana Boya, właściciela fabryki ogumienia, który szukał odpowiedniej żony z posagiem dla swojego pracodawcy. W swojej fabryce Boy produkował piłeczki, opony, różnego rodzaju rzeczy z gumy, na które popyt niestety bardzo spadł na skutek kryzysu, przez co był w sporych tarapatach finansowych. W związku z tym panowie wymyślili, że muszą poszukać odpowiednio urodzonej panny, która zapewni im posag, przez co dofinansuje fabrykę. Padło na jadącą do Warszawy Zytę. Zadaniem tego pana, który ją spotkał w pociągu, było znalezienie odpowiedniej osoby. Natomiast Boy miał za zadanie, rozkochać w sobie dziewczynę i zrobić z niej narzeczoną a później żonę. Tak też się stało. Obydwie strony, w tym rodzice Zyty, starali się pokazać, że są bardzo majętni, w związku z czym działali na zasadzie „zastaw się, a postaw się”. Przyjmowali Boya „na bogato” a ten przyjeżdżał z prezentami. Fabrykant pokazywał, że ma szalenie dużo pieniędzy. Zatrudnił Zytę u siebie w pracy. Nikt nie pisnął jej słowa, że fabryka jest zagrożona, że jest właściwie w stanie upadku. Zyta została jego narzeczoną. Zaręczyli się oficjalnie i wtedy zaczęły się przetargi na temat ewentualnego posagu. Okazało się, że posagu nie ma i nie będzie, bo rodzina tak zbiedniała, że Boy nie mógł na nic liczyć. W związku z tym, zmienił on swój stosunek do narzeczonej. Zaczął jej okazywać swoją niechęć, wręcz pogardę. Mobbingował ją w pracy i nie miał zamiaru w ogóle się z nią żenić. Mało tego, poznał jeszcze jakąś inną pannę, z którą się afiszował a o której opowiadał Zycie – swojej narzeczonej, tej, której dał pierścionek. I podczas jednej ze sprzeczek Zyta chwyciła leżący na stoliku pistolet i zastrzeliła go. Oddała siedem strzałów. Boy oczywiście zginął na miejscu. Można powiedzieć, że to było zabójstwo w afekcie. Natomiast Boy wcześniej rozpowiadał na mieście o niej plotki, że jest mitomanką, że ma wybujałe potrzeby, że go prześladuje. W związku z tym, w prasie zrobiła się na nią nagonka. Nazwano ją wampirzycą, oskarżono o zabójstwo prawie, że z premedytacją – bo skąd w czasie kłótni wzięła się broń na stoliku obok? Skazano ją na kilka lat więzienia. Sąd, mimo wszystko, ułaskawił ją. To było już parę lat przed końcem wyroku. Ten nie był duży, ale do samej zbrodni doszło. Jest to jedna z historii, o której można szczegółowo poczytać w książce.

Obwieszczenie Policji Państwowej o wyznaczeniu nagrody w wysokości 1000 złotych za pomoc w ujęciu przestępcy Kazimierza Rogaczewskiego 1933 r./Fot.: NAC
Obwieszczenie Policji Państwowej o wyznaczeniu nagrody w wysokości 1000 złotych za pomoc w ujęciu przestępcy Kazimierza Rogaczewskiego 1933 r./Fot.: NAC

Wspomniała pani o specyfice gazet przedwojennych. Co panią w nich szczególnie uderzyło? Już w historii o Zycie Woronieckiej wspomniała pani, że prasa miała wpływ na całą sprawę. Czy była różnica w stosunku do tego, co obecnie obserwujemy w mediach?
– Była różnica, na pewno prasa miała mniejsze możliwości techniczne, jeśli chodzi o zdobywanie zdjęć. W tej chwili każdy bierze komórkę i może fotografię przesłać do prasy, do telewizji. Jest to prostsze. Natomiast wtedy zdjęcia były mniej dostępne. Wizerunki osób publicznych również były mniej dostępne – nie było internetu, nie było telewizji, nie było możliwości tak szerokiego ich pokazywania jak obecnie. Tak więc, pewne osoby mogły być bardziej anonimowe. Informacje o nich nie ukazywały się w prasie tak często, jak dzieje się to teraz, gdzie wystarczy, że ktoś kogoś zobaczy na plaży czy na ulicy, zrobi zdjęcie i wysyła sensacyjną informację do prasy czy telewizji.
Nie sprawdzano też wiadomości tak, jak to robi się w tej chwili. Rzetelne dziennikarstwo wymaga sprawdzenia pewnych informacji, sprawdzenia źródła, oczywiście w razie konieczności zatajenia go, utrzymywania w tajemnicy. Nie mniej, dziennikarze starają się, przynajmniej w rzetelnej, niezależnej prasie, żeby informacje były sprawdzone. Natomiast przed wojną tego typu etyka nie specjalnie obowiązywała. W tej chwili mamy prasę brukową, gdzie z góry zakłada się fundusze na ewentualne procesy, wytaczane na skutek niezbyt dobrze sprawdzonych czy przekręconych informacji. Natomiast przed wojną można było powiedzieć praktycznie wszystko i na każdy temat. Ci, którzy kupowali prasę wierzyli w słowo pisane – ono wówczas miało po prostu większą moc. Oczywiście nie było mowy o utajnianiu danych. Jak nie podano nazwiska, to podano np. adres, pod który ruszał potem tłum żądny zemsty na kimś, kogo posądzono o jakiś haniebny czyn. Także tamta etyka prasy była zupełnie inna. Przedwojenne tytuły, informacje, były troszeczkę w stylu dzisiejszej prasy brukowej, pod publikę. Czyli starano się przyciągnąć, zainteresować czytelnika, nie bacząc na to, o kim piszemy i czy możemy zrobić komuś krzywdę. Oczywiście dzisiaj prasa również może uczynić wiele złego poprzez zamieszczanie informacji nie do końca prawdziwych. Tak po prostu działają media na całym świecie. Ale jest zdecydowanie lepiej, jeśli chodzi o etykę dziennikarską, że nie o wszystkim można pisać. Nie można podawać adresów, jest ochrona danych osobowych, tego przed wojnami absolutnie nie było.

Pani Iwono a czym kierowała się pani przy wyborze historii? Chodziło o te, które miały największy rozgłos?
– Dobór zawsze jest  subiektywny. To, co mi wydawało się ciekawe i konieczne na początek, to pokazanie po raz kolejny procesu Gorgonowej. Dla mnie to było nie do uniknięcia, bo sprawa jest powszechnie znana i właściwie w każdej książce, która mówi o przestępstwach II RP, jej nazwisko się pojawia. Tym procesem żyła Polska i tak naprawdę świat. Informacje o nim przedostawały się również za granicę, dlatego, że to był bardzo, bardzo znany proces. Dlaczego tak się stało? Trudno powiedzieć. Zupełnie jak dzisiaj, pewne zbrodnie i przestępstwa nabierają rozgłosu, podczas gdy inne o większej wadze, czy bardziej okrutne, są czasami pomijane właściwie bez echa. Tak się po prostu dzieje. Natomiast sprawa Gorgonowej była jedną z takich bardzo, bardzo nagłośnionych spraw –o której, jak wspomniałam, mówiła cała Polska.

Rita Gorgonowa w 1932 (z akt jej sprawy)/Fot.: wikipedia
Rita Gorgonowa w 1932 (z akt jej sprawy)/Fot.: wikipedia

Więc dobór tematów, o których pisałam, był na pewno bardzo subiektywny. Z pewnością znajdą się sprawy z tamtego okresu, które komuś mogą wydawać się o wiele ważniejsze i nic na to nie poradzimy. Z kolei sprawa dr Sawickiej to jest to, o czym przed chwilą rozmawialiśmy, odnośnie międzywojennej prasy. To była sprawa nagonki na lekarkę, która jako pierwsza na Uniwersytecie w Petersburgu zdobyła tytuł doktora nauk medycznych. Przedtem kobiety tak naprawdę nie miały dostępu do uniwersytetów. Jeśli ktoś chciał, tak jak nasza Skłodowska, wyższego wykształcenia, to musiał jechać do Francji, bo tam było już to możliwe. Natomiast ani w Petersburgu ani w Warszawie uniwersytety nie były otwarte dla kobiet. Na panią Sawicką, która była odmiennej orientacji seksualnej, zrobiła się nagle nagonka. Dziennikarze zaczęli o niej pisać, posądzono ją nawet o zbrodnię, której nie było i o wykorzystywanie kobiet. Sawicka była po prostu lekarką, która leczyła. Owszem, ponieważ była ginekologiem, przychodziły do niej znane kobiety, żeby leczyć swoje dolegliwości. Tymczasem jeden z dziennikarzy posądził ją o to, że uwodzi kobiety, że w jej gabinecie dzieją się jakieś orgie, niesłychane rzeczy. Posądzono ją wręcz o morderstwo, którego nigdy nie było i zrobiła się nagonka. Wtedy oczywiście udała się do sądu, próbowała się bronić, ale słowo rzucone w świat nie wraca. Było coraz gorzej. Dla Sawickiej, będącej właściwie pierwszą kobietą, która zrobiła coming out i nigdy nie ukrywała się ze swoją orientacją, miało to opłakane skutki. Nikt nie był jeszcze na to gotowy.

Akta Zofii Sadowskiej z archiwum policji w Sankt Petersburgu/Fot.: wikipedia
Akta Zofii Sadowskiej z archiwum policji w Sankt Petersburgu/Fot.: wikipedia
Zofia Sadowska/Fot.: wikipedia
Zofia Sadowska/Fot.: wikipedia

Pytałem o dobór materiału, bo pewną nowością może być to, że w jednym z rozdziałów zajęła się pani prostytucją. To nie jest temat, który automatycznie kojarzy się nam z międzywojniem. Dlaczego zdecydowała się go pani poruszyć w swojej książce?
– Przede wszystkim dlatego, że mieści się w konwencji przestępstw, jako takich. Sama prostytucja, czyli sprzedaż swojego ciała, nie była wtedy przestępstwem. Dzisiaj w Polsce też nie jest przestępstwem. Natomiast stręczycielstwo, udostępnianie lokalu to już jest przestępstwo. I tak samo było przed wojną, z tym, że inne były uwarunkowania w których działali przestępcy i prostytuujące się kobiety. Te ostatnie były właściwie zmuszane do nierządu – czasami przez biedę i warunki materialne, czasami na siłę, podobnie, jak się to dzieje teraz. Z tym, że przed wojną było jeszcze gorzej, dlatego, że nie było żadnej ochrony, nie było żadnej instytucji, która by te kobiety w jakikolwiek sposób broniła. Proszę zobaczyć, że obecnie w Szwecji, to nie kobiety są karane, tylko ci, którzy płacą za prostytucję, za seks. Dlatego, że uważa się, że kobieta, która coś takiego robi, jest zmuszona do tego przez warunki materialne, że znalazła się w bardzo złej sytuacji i karany jest ten, kto to wykorzystuje. Czyli ten, kto płaci, kto stwarza warunki i kto daje pieniądze. W Szwecji taka kobieta ma możliwość pójścia po opiekę socjalną – dostanie schronienie, dostanie zasiłek. Natomiast w przedwojennej Polsce nikt nie chronił kobiet w ciężkiej sytuacji materialnej, uważano wręcz, że prostytucja jest sposobem na zarabianie, sposobem na życie. Już nie mówię o gwałtach, które były w ogóle nieuznawane w przedwojennej Polsce. Wykorzystywanie dzieci było na porządku dziennym. Nikt o tym nie mówił, że w ówczesnych przybytkach były czasami dziewczęta kilkunasto- a nawet kilkuletnie. One to robiły z biedy, czasami były to porzucone sieroty. Nikt nie mówił, że to jest przestępstwo. Uważano, że kobiety są poniekąd same sobie winne, że się w to wplątały i karano te, które złapano na przykład na rozprzestrzenianiu chorób wenerycznych. Prawdziwe zawodowe prostytutki, które były zarejestrowane, miały tak zwane czarne książeczki, w których wykazywano ich badania czy nie są nosicielkami chorób. Myślę, że to jest temat nadal aktualny we wszystkich krajach świata, bo w gruncie rzeczy nic się nie zmieniło. Zmieniły się formy, ale nadal jest to handel ludźmi i pewien rodzaj niewolnictwa.

Dwie prostytutki na ul. Marszałkowskiej w Warszawie/Fot.: NAC
Dwie prostytutki na ul. Marszałkowskiej w Warszawie/Fot.: NAC

Przed wojną wśród prostytutek można było wyróżnić kilku grup. Były takie spod latarni, które były "najgorszą" kategorią. Były takie, które stały przed lokalami to była troszkę lepsza kategoria. Natomiast te, które można było spotkać w lokalach – tancerki, czasami dziewczyny z kabaretów, z wodewili, stanowiły kategorię "luksusową", najlepszą. Paradoksalnie do prostytucji również zmuszała je bieda, dorabiały, bo nie był w stanie opłacić nawet mieszkania i wyżywić się z tych gaż, które dostawały za pracę w teatrze czy kabarecie. One również uprawiały prostytucję po prostu z potrzeby. To były takie czasy. Ale chciałam też pokazać, że to nie jest ich wina, to nie jest przestępstwo. To nie jest coś za co należałoby je karać, kiedy zostaną złapane na zwabianiu klientów. Po prostu takie były uwarunkowania.

Prostytutki na Plantach w Krakowie/Fot.: NAC
Prostytutki na Plantach w Krakowie/Fot.: NAC

II RP jest postrzegana trochę mitycznie jako złoty okres w historii Polski, przerwany II wojną światową. Jednak w obliczu tego o czym pani mówiła, codzienność nie wyglądała chyba tak różowo. Czy bezpiecznie było wyjść wieczorem z domu? Jak wyglądała sytuacja w większych miastach a jak na prowincji?
– Sytuacja była podobna do tej, jak teraz, czyli im większa aglomeracja, tym większa anonimowość, bezosobowość. I to powoduje, że przestępczość się zwiększa. W malutkich miejscowościach wszyscy się znają i wiadomo, nikt nikomu specjalnie krzywdy nie zrobi. Są oczywiście wyjątki, ale wówczas, tak jak obecnie, w mniejszych miejscowościach bezpieczeństwo było większe. Ale pamiętajmy, że tak jak kiedyś, tak i dzisiaj, lepiej nie chodzić w pewne miejsca nocą. Czasami się słyszy, że kobieta wyszła sama w nocy w krótkiej spódnicy, czym prosiła się o gwałt. Tak oczywiście nie jest, ale pewnych zasad bezpieczeństwa w każdym kraju na świecie trzeba przestrzegać. Jak robi się ciemno, to samemu się nie chodzi, bo nie wiadomo, co komu przyjdzie do głowy. To jest kwestia alkoholu, w tej chwili jeszcze narkotyków. Ktoś może pod wpływem używek mieć jakieś wizje, pomysły, napotka kogoś samotnie i to może prowokować do przestępstwa. Ale przyczyną nie jest ta osoba, tylko sprawca. To jest jasne i oczywiste, tak, jak to, że nie prowokujemy takich sytuacji. Myślę, że bezpieczeństwo zawsze jest większe w mniejszych miejscowościach, natomiast aglomeracje powodują pewną, bezosobowość. To samo było w przedwojennej Warszawie, Lwowie... Im większe miasto, tym większa możliwość ukrycia się dla sprawców. Byli bardziej nie do namierzenia, bo często poszkodowany nie był w stanie podać nawet rysopisu. Pamiętajmy, że dzisiaj mamy monitoring, możemy wyśledzić pewne osoby i dotrzeć do nich. Upublicznić zdjęcia w internecie i w końcu znaleźć poszukiwanego. Natomiast kiedyś nie było internetu. Wystarczył kaptur na głowę i tak naprawdę taka osoba była nie do poznania, więc była większa łatwość dla przestępców w tych miastach.

Obwieszczenie Komendy Głównej Policji Państwowej o wyznaczeniu nagrody w wysokości 3000 złotych za pomoc w ujęciu przestępcy Kazimierza Kozińskiego 1932 r./Fot.: NAC
Obwieszczenie Komendy Głównej Policji Państwowej o wyznaczeniu nagrody w wysokości 3000 złotych za pomoc w ujęciu przestępcy Kazimierza Kozińskiego 1932 r./Fot.: NAC

Pani Iwono, na koniec naszej rozmowy chciałem zapytać o to, która z opisywanych historii najbardziej panią poruszyła i dlaczego?
– Mam w książce historię o dzieciobójczyni z Antoniówki. O Mariannie Dolińskiej, cygance, która żyła w ogromnej biedzie, po tym, jak jej męża aresztowano. Pamiętajmy, że gdy nastał kryzys, nie było nic. Cyganie żyli z tego, że gdzieś tam ukradli kurę, trochę ziemniaków... Po prostu taki mieli sposób na życie i tak żyli. Do dzisiaj istnieje przesąd, że cyganów należy się troszeczkę bać, bo mogą rzucić jakąś klątwę, zły urok. Sama spotkałam się z tym, że kiedy do sklepu weszła cyganka, to sprzedawczyni, która była też właścicielką sklepu, wolała dać jej coś, żeby odeszła i nie rzuciła uroku. Proszę mi wierzyć, że ludzie nadal tak reagują. To samo było przed wojną. Uważano, że cyganka może rzucić urok, więc dla świętego spokoju dawano jej coś na odczepne. Natomiast w ‘23 roku, kiedy zrobiła się straszna bieda, kiedy chłopi na wsi sami nie mieli jak wyżywić swoich dzieci, to cyganów odganiali. Męża Dolińskiej aresztowano, bo złapano go na kradzieży a ona została sama z czwórką dzieci. W momencie, kiedy jej mąż zniknął z cygańskiej społeczności, to ona się rozpadła. Każdy poszedł swoją drogą, gdzieś wyjechał. Dolińska została sama z dziećmi. Zrobiła się zima, ona głodowała i głodowały jej dzieci. Gdy chodziła i pukała od domu do domu z prośbą o pomoc, odganiano ją. Nikt jej nie chciał wpuścić, bo bano cyganów a poza tym, nie miano jej co dać. Dolińska stwierdziła, że powiesi swoje dzieci. Faktycznie powiesiła czwórkę swoich dzieci na drzewie. Sama trafiła do więzienia, później do zakładu psychiatrycznego w Tworkach, tam zmarła.

Marianna Dolińska, zdjęcie wykonane w szpitalu psychiatrycznym/Fot.: wikipedia
Marianna Dolińska, zdjęcie wykonane w szpitalu psychiatrycznym/Fot.: wikipedia

Natomiast to, co jest karygodne, to to, że zdjęcie, które zrobiono jej dzieciom po śmierci, na miejscu zbrodni, po wojnie, od ‘93 roku (czyli nie tak dawno), zaczęto wykorzystywać jako ilustrację do działalności band UPA na terenie Polski, co było zupełną nieprawdą. Publikacje były robione przez zawodowych historyków. Podawano nawet okoliczności, w jakich fotografia została uzyskana, ale nie zmienia to faktu, że było wykorzystywane w niewłaściwym celu. Ta historia jest dowodem, że mówiąc o historii trzeba uważać. Nie wszystko, co gdzieś ktoś napisze jest prawdą. Należy wszystko bardzo solidnie i uczciwie sprawdzać.

Pierwsza wersja zdjęcia zamordowanych dzieci Marianny Dolińskiej/Fot.: wikipedia
Pierwsza wersja zdjęcia zamordowanych dzieci Marianny Dolińskiej/Fot.: wikipedia


Fot. główne: Wikimedia Commons, Narodowe Archiwum Cyfrowe

Dobra książka

Dobra książka - najnowsze informacje

Rozrywka