sobota, 7 maja 2022 21:59

Brakuje nam słów, aby mówić o tej wojnie. "Ładny język byłby jakąś ironią wobec takich potworności"

Autor Marzena Gitler
Brakuje nam słów, aby mówić o tej wojnie. "Ładny język byłby jakąś ironią wobec takich potworności"

W narracji na temat wojny w Ukrainie pojawiają się stwierdzenia "zezwierzęcenie Rosjan", "zbydlęcenie agresora". Ale określenia stają się coraz ostrzejsze. Dlaczego?– "Ładny" język byłby jakąś ironią wobec takich potworności. Kiedy używamy wulgaryzmu, to ten wulgaryzm mówi: "Nie mamy już odpowiednio grzecznych środków na pokazanie tego okropieństwa, które się wydarza". Putin narusza konwencję i ustalenia traktowania ludzi jak ludzi, w związku z tym my też nie będziemy się trzymać konwencji językowej — mówi dr Małgorzata Majewska.

Wojna w Ukrainie zmienia nasz język. Przekraczane są pewne dotychczasowe bariery. Choćby zdanie: "Idi na ch**" stało hasłem wykrzykiwanym na demonstracjach jako znak sprzeciwu czy reakcja na to, co się dzieje ze strony Rosji. Takich słów czy określeń, które zmieniły znaczenie, jest więcej. Pojawiają się sformułowania "ruskie onuce", z barów znikają "ruskie pierogi", a ich miejsce zajmują "ukraińskie". Hejterzy z kolei nazywają Ukraińców "Ukrami". O tym, jak mówimy i jak mówić o wojnie, rozmawiamy ekspertką od języka w mediach, dr Małgorzatą Majewską z Instytutu Dziennikarstwa, Mediów i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.

Dr Małgorzata Majewska: Putin narusza konwencję i ustalenia traktowania ludzi jak ludzi. W związku z tym my też nie będziemy się trzymać konwencji językowej - fot. arch. pryw. Małgorzata Majewska

Rzeczywistość wojny, z którą się stykamy, jest to zupełnie nowa rzeczywistość. Poszukujemy nowych słów, nowych wyrażeń, nadajemy też zupełnie nowe znaczenie pojęciom, których już wcześniej używaliśmy, aby oddać to, o czym czytamy, na co patrzymy, co nas porusza i bulwersuje w informacjach o wojnie i okrucieństwie, jakiego dopuszcza się Rosja. Zmienił się też nasz język.

Może zacznijmy od tego, dlaczego tak się dzieje. To co się dzieje w Ukrainie, to jest coś, co ja bym nazwała sytuacją graniczną. Sytuacja graniczna to jest takie doświadczenie w naszym życiu, kiedy wyczerpują się dotychczasowe kategorie oglądu świata, czyli to wszystko, co dotychczas traktowaliśmy jako oczywiste, przestaje mieć rację bytu. Chodzi o nasz misternie poukładany sens świata. Nasze dotychczasowe myślenie o tym, czym jest zło, w momencie, gdy dowiadujemy się o  Buczy musi zostać zredefiniowane. Bardzo ciekawym zjawiskiem w języku, które możemy teraz zaobserwować jest to, że bardzo wiele osób mówi, że na przykład skończyły im się przekleństwa. Wulgaryzmy, które po raz pierwszy w przestrzeni publicznej w języku polskim pojawiły się w trakcie strajku kobiet i tam były używane pod adresem twórców prawa, które sprowokowało kobiety do wyjścia na ulice, nagle stają się nieadekwatne wobec Władimira Putina. No bo skala zła jest już całkiem inna. W związku z tym ta sytuacja graniczna (w języku filozofów) pokazuje, że wszystko co do tej pory nam mówił język, okazuje się niewystarczające, dlatego ten język musi się zmienić. On się będzie zmieniał i już się zmienia w różnych obszarach. Przede wszystkim jest ogromna potrzeba nowych słów takich, które jeszcze w systemie języka polskiego, nie były nam potrzebne. Na przykład do tej pory słowo „karabin” było słowem kojarzonym z bronią, z czymś negatywnym. A teraz kiedy mówimy, że ktoś na przykład przewozi karabiny czy przewozi broń, natychmiast pojawia się pytanie dla kogo. Ponieważ jeżeli ktoś przewozi broń dla żołnierzy ukraińskich, to mamy zmianę wartościowania tej broni i mówimy, że to dobrze, więc to zmiana na głębokim poziomie wartościowania świata. Również pojawia się i będzie się pojawiało inne zjawisko, bo minęły 2 miesiące od wybuchu wojny i dopiero teraz następuje taki mechanizm w języku, który się nazywa oswajaniem świata. To znaczy, że dopiero teraz my, choć to zabrzmi brutalnie, zaczynamy się przyzwyczajać do tego, że jest wojna. Gdy czytamy wiadomości o wojnie, nie jest tak, że czytamy wszystko, co się wydarzyło, tylko szukamy co nowego się wydarzyło. Nie przerażają już nas tak te najokropniejsze rzeczy, bo nasz umysł już się przyzwyczaił, że żołnierze rosyjscy robią to, co robią i to wymaga z kolei mocnej redefinicji języka i dotychczas używanych określeń. Na razie możemy mówić o pewnych pojedynczych przykładach językowych. To na przykład określenia używane w memach, w których pojawia się określenie kogoś mianem: "ruska onuca", czy cała dyskusja o ruskich pierogach.

Poruszyła pani przykład Buczy, która sama staje się określeniem pewnych działań, których skutkiem jest śmierć wielu ludzi.

Precyzyjnie to o czym pani mówi w językoznawstwie nazywamy metonimią. W momencie, kiedy pani mówi Bucza, to we mnie się otwiera cały scenariusz, czyli wszystko, co wiem na ten temat.

Kiedy widzimy takie rzeczy, których nigdy wcześniej nie widziały nasze oczy, co widzieliśmy może tylko na archiwalnych zdjęciach czy w podręcznikach historii i nagle czujemy brak słów, żeby wyrazić to, co czujemy. Pojawiają się takie określenia jak zdziczenie, zezwierzęcenie, skundlenie. Mówiąc o ludzkim okrucieństwie, używamy słów odwołując się do zwierząt, jakby zwierzę rzeczywiście było tym, co najgorsze można sobie wyobrazić, że człowiek przestaje być człowiekiem i staje się jakby zwierzęciem. Czy rzeczywiście mamy prawo tak mówić? Czy jednak, mówiąc o wojnie, powinniśmy w jakiś sposób zwracać uwagę na nasz język, bo w czasie tej wojny widzimy, jak bardzo wielką rolę odgrywa język. Nigdy wcześniej sobie z tego nie zdawaliśmy tak bardzo sprawy.

Dotykamy tutaj nie tyle samej kwestii tego, jak się mówi o tej wojnie, ile w ogóle kwestii podejścia do języka. Ja nie zastanawiam się nad tym, jak powinno się mówić. Ja słucham, jak mówią ludzie i zastanawiam się o czym to jest opowieść, co ci ludzie chcą przekazać. Te określenia, których pani użyła: skundlenie, zezwierzęcenie, zdziczenie - one uruchamiają takie pole skojarzeniowe, że człowiek cywilizowany nie zrobiłby pewnych rzeczy. Jednak źródłosłów tych słów czy takie myślenie powstało w czasach, gdy o zwierzętach myślało się w innych sposób, niż obecnie. To nie są słowa nowe. To słowa, które są w systemie językowym, tylko w innym kontekście. Na przykład kiedy mówimy „skundlenie” -  to prawdopodobnie określenie to powstało, kiedy pies, który był kundelkiem, był gdzieś na dole hierarchii. Mówiło się, że suka się skundliła,  czyli zaszła w ciążę z jakimś Burkiem ze wsi. We współczesnym świecie może to budzić sprzeciw, przy naszym podejściu do zwierząt, kiedy bardzo często ludzie mówią o swoich zwierzętach „synuś”.  Problem z takim słownictwem polega na tym, faktycznie pojawiają się określenia dotyczące tego dramatu wojny w odniesieniu do zwierząt, ale to jest staroświeckie, przestarzałe myślenie o zwierzętach, dlatego, że to jak my teraz myślimy o zwierzętach, szczególnie o swoich zwierzętach, jest bardziej uczłowieczone. Dlatego może to budzić opór. Wiemy także zwierzę by nie zgwałciło i nie zamordowało potem dziecka. Zwierzę, według tego co wiemy dzisiaj współcześnie, nie czyni zła dla samego czynienia zła. Zabija na przykład, tylko kiedy potrzebuję coś zjeść albo czuje się zagrożone.

Czy my powinniśmy jednak czuwać nad tym, jakich określeń używamy i myśleć o naszym języku?

To jest oczywiście piękny postulat i odpowiedź jest oczywista, że powinniśmy. Jednak ludzie tak nie będą robić, dlatego, że język, szczególnie dla ludzi, którzy się tym nie zajmują fachowo, ale nawet dla fachowców, jest sposobem ekspresji. Język jest nazwaniem tego, co się w nas wydarza. I teraz, kiedy ludzie widzą, czy czytają o gwałtach w Buczy, to pierwsze, co robią, to szukają intuicyjnie tych słów, które dla nich są jakby najbardziej adekwatne do tego, co czują. Na przykład dla ludzi, którzy mają inny niż ja stosunek do zwierząt, słowo zezwierzęcenie będzie oznaczało po prostu zejście na poziom niżej, bo tam jest bardzo silna hierarchia, która zakłada, że człowiek jest wyżej. A myślenie współczesne jest jednak takie, że chyba te zwierzęta jednak są etycznie lepsze od nas, bo zwierzę nie będzie gwałciło dziecka, a człowiek tak już niestety może to zrobić.

Od początku tej wojny bardzo dużo się mówi o tym, żeby zwracać uwagę na słownictwo. Żeby mówić o tej wojnie w odpowiedni sposób. Oksana Zabużko, ukraińska pisarka i filozofka, podkreśla, że wojna zaczyna się od języka i widzimy też, jak bardzo innym językiem o wojnie mówi choćby rosyjska propaganda, gdzie nie używa się słowa wojna. Apeluje się, aby na przykład mówić precyzyjnie, że ta wojna jest w Ukrainie. Mówić konkretnie, że to Rosjanie zaatakowali Ukrainę, więc czy jednak nie jest tak, że to ma olbrzymie znaczenie, jak będziemy mówić?

Pani wcześniej pytała czy można nazwać gwałcenie zezwierzęceniem. Oksanie Zabużko chodzi o co innego. O to, że my mamy dostępny do wojny, głównie przez język i przez obraz. I jeżeli nie przypilnujemy tego języka to dzieje się tak, jak na przykład, gdy na samym początku wojny Polski Związek Piłki Nożnej mówił o „konflikcie” między Ukrainą a Rosją. I wywołało to sprzeciw społeczny, bo to nie jest konflikt między partnerami, tylko to jest najazd. I w tym rzeczowniku najazd jest pokazane, że jest agresor i jest ofiara i o to chodzi Zabużko, żebyśmy pilnowali obrazów, które się wywodzą z języka i byli za nie odpowiedzialni. Jeżeli nie wskażemy, że ewidentnie tu jest przemoc i że twarzą zła jest Putin, tylko będziemy to rozmywać w takim języku poprawnościowym, mówić konflikt, negocjacje i tak dalej, to wtedy ten obraz wojny będzie nieprawdziwy. Dlatego jest teraz bardzo silny postulat, bo to jest pierwsza taka wojna, w której my (w naszym obszarze kulturowym) jesteśmy, w której jakby uczestniczymy, bo nawet jak była wojna na Bałkanach, to myśmy to znali tylko z gazet. Była tam tylko Maria Wiernikowska, która później publikowała reportaże w Wyborczej, a Krzysztof Miller robił zdjęcia. Do nas docierało to do tej wojnie. Teraz są media społecznościowe i mnóstwo oddolnych serwisów, które wrzucają filmiki i zdjęcia. Mamy poczucie, że uczestniczymy w tej wojnie. Widzimy zdjęcia zamordowanych żołnierzy, przeglądamy serwisy rosyjskie, serwisy ukraińskie i nasz mózg odczytuje to, że w niej uczestniczymy. I teraz, jeżeli w tej wojnie uczestniczysz, to bądź odpowiedzialna za to, jak o tej wojnie opowiadasz tym, którzy aż tak w niej nie są. Na przykład swojemu dziecku. Tu właśnie jest ten punkt ciężkości. Chodzi o obraz, który kreują nasze słowa. Źle dobrane słowa mogą wykreować fałszywy obraz.

Wróćmy jeszcze do wulgaryzmów w mówieniu o tej wojnie. Przekraczane są pewne dotychczasowe bariery. Choćby zdanie: „Idi na ch**” stało hasłem wykrzykiwanym na demonstracjach i używanym w mediach społecznościowych jako znak sprzeciwu, czy reakcja na to, co się dzieje ze strony Rosji.

To prawda. I teraz zobaczmy, dlaczego Andrzej Seweryn, aktor, który jest kojarzony absolutnie ze sztuką wysoką, w miejscu publicznym cytuje „Idi na ch**”. Do tej pory wulgaryzmy, które są elementami języka nieformalnego, nawet gdy pojawiały się u osób kultury czy intelektualistów, to one były używane w przestrzeni prywatnej. Strajk kobiet był takim pierwszym momentem, kiedy pojawiły się przestrzeni publicznej na przykład wulgaryzm „wy*********”. Natomiast w kiedy one się stają elementem przestrzeni publicznej, jest ro sygnał, że nie można mówić ładnym językiem o takich okropieństwach. Oczywiście „Idi na ch**” jest wzięte z kontekstu gruzińskiego statku, który odmówił paliwa rosyjskiemu okrętowi. Dlaczego jednak Andrzej Seweryn się zgodził to powiedzieć? Dlatego, że to określenie jest tak naprawdę, powiedziałabym detalem odwagi, bo przecież przewaga Rosjan jest ogromna, więc jeżeli kapitan tego stateczku gruzińskiego mówi „Putin ****” czy „Idi na ch**” czy później” „Slava Ukraina”, to ten filmik jest dla nas opowieścią, narracją o tym, że on nie mógł powiedzieć: “odmawiamy wam oddania paliwa”, bo wtedy ładność języka byłaby jakąś ironią wobec takich potworności. Kiedy on używa wulgaryzmu, to ten wulgaryzm mówi: “Nie mamy już odpowiednio grzecznych środków na pokazanie tego okropieństwa, które się wydarza”. Bo to, że my do tej pory nie używaliśmy wulgaryzmów w języku publicznym, było konwencją, umową społeczną, pewną grzecznością. Reguły grzeczności mówią: nie przeklina się publicznie. Ale Putin narusza konwencję i ustalenia traktowania ludzi jak ludzi. W związku z tym my też się nie będziemy trzymać konwencji językowej.

W czasie tej wojny szczególnie zmieniły znaczenie dwa słowa. Pierwsze to „ruski”, drugie to „Ukrainiec, Ukrainka”. To ostatnie było nacechowane w języku polskim negatywnie. Dzisiaj słyszymy jeszcze takie, jakby przywłaszczanie sobie w określeniach „moja Ukrainka, moi Ukraińcy”. Z kolei słowo „ruski” robi teraz zupełną rewolucję, bo znikają z półek czy menu towary, które mają ten epitet.

Tak, to bardzo ciekawe, bo słowo „ruski” nie podchodzi od Rosji tylko nie od Rusi, ale w konwencji, czyli w pragmatycznym kontekście nam się kojarzy z Rosją. Myślimy: ruskie pierogi to są pierogi robione w Rosji, mimo że etymologicznie to określenie jest wcześniejsze. W tym momencie przymiotnik „rosyjski” uruchamia wszelkie skojarzenia z legitymizacją wojny. Myślimy: ja nie pójdę do Decathlona, dopóki Decathlon się nie wycofa z Rosji, ponieważ kupowanie w Decathlonie jest jakby legitymizowaniem tego co robi Rosja i stąd te powszechne protesty społeczne. Nie korzystamy z pewnych produktów, a gdy na przykład Rossmann wycofał produkty pochodzenia rosyjskiego to jest demonstracja solidarności z Ukrainą. Ta demonstracja to jest narracja: „jesteśmy solidarni, wiemy, kto tu jest katem, kto tu jest ofiarą”.

Natomiast jeśli chodzi o kontekst słowa „Ukrainiec” to mamy kontekst historyczny: Wołyń, banderowcy i tak dalej . Ja się nie zgodzę z tym, że one były jednoznaczne, natomiast było bardzo wiele takich kontekstów stereotypowych. Na przykład, że pewne prace, powiedzmy na niskim poziomie hierarchii społecznej, na przykład sprzątanie, wykonywały osoby z Ukrainy. W tym momencie jednak nastąpiło to, co się nazywa przesunięciem semantycznym, czyli kiedy mówimy „Ukraińcy”, to mówimy „ci, którzy cierpią”. To uchodźcy czy uchodźczynie z Ukrainy. Teraz przymiotnik „ukraiński” podświetla kontekst wojny, a nie kontekst naszych doświadczeń kulturowych z narodem ukraińskim. To pokazuje, że język jest elastyczny i język podświetla nam te konteksty, które nam są potrzebne, bo mówimy „nasi Ukraińcy” na przykład o rodzinie ukraińskiej, której pomagamy. Rozumiem, że może to brzmieć trochę niezręcznie, bo jest tam temat posiadania, a oni nie są „nasi” i kiedy mówimy „nasi Ukraińcy”, to trochę jakbyśmy ich pozbawiali podmiotowość, czyli trochę jakbyśmy mówili, to są nasze przedmioty, jak choćby mój telefon. Schemat posiadania mówi „mam Ukraińca, który robi to i to” i ten schemat jest uprzedmiotowiający dla tych ludzi, jest oburzający. Ale równocześnie, jako pragmatyk mowy, powiem: tak trochę widzimy tych ludzi. Oczywiście, ja się sprzeciwiam i ja nie powiem „sprzątaczka”, tylko powiem „pani sprzątająca”, dlatego, że dla mnie ta podmiotowość i podkreślanie podmiotowości jest ważne. Nie chcę usprawiedliwiać tych, którzy tak mówią, natomiast trochę ich rozumiem. To znaczy w najłatwiejszym dostępie, w stereotypie, w nierozumieniu tego, jak działa język, po prostu te określenia jakoś się wydają tym ludziom może nieadekwatne w sensie poprawności politycznej, ale są dla nich najlepszym określeniem, które nas wyraża. My cały czas dotykamy jakby dwóch stron tego samego medalu. Rozumiem pani pytania i pani wątpliwości, czy my nieświadomie nie ranimy na przykład mówiąc o ludziach, jakbyśmy ich posiadali ale równocześnie jest ta druga strona medalu. Ja słucham jak mówią ludzie i zastanawiam się, co z tego wynika. Ja ich mniej ich oceniam co powinni a co nie powinny mówić, natomiast zastanawiam się na przykład jaki obraz świata się z tego wywodzi.

Na przykład już pojawił się taki skrótowiec jak Ukry – „Ukrów się najechało”. To jest określenie negatywne w stosunku do osób z Ukrainy, które wyraża pewne napięcia społeczne, które zaczynają się w Polsce, bo przyjechało do nas ponad 2 miliony ludzi i to jakby siłą rozpędu będzie budziło konflikty. I teraz jeżeli my nie będziemy panować nad narracją, to bardzo łatwo tę narrację wrzucić w narrację uprzedmiotowiającą, hejtową. Bardzo wiele osób, szczególnie tych osób z małą świadomością językową, mówi „z automatu”, bo na przykład tak się w domu mówiło, albo tak jest prościej. Dlatego trzeba na to zwracać uwagę. Rola mediów i ludzi bardziej wrażliwych językowo jest taka, żeby powiedzieć: „słuchaj, ty to mówisz, bo ci się wydaje to najbardziej adekwatne, ale to rani tę osobę, bo to narusza jej podmiotowość. Ona nie jest twoją własnością”.

Warto dodać, że to nie jest nowy schemat, bo my tak samo mówimy na przykład o partnerach, czy o dzieciach. Chciałam, żeby polszczyzna miała inne schematy, ale ja nie mogę inaczej powiedzieć niż „mam partnera” albo „mam córkę”. Mogę powiedzieć, „jestem matką mojej córki” czy „jestem partnerką mojego partnera”, ale najczęściej funkcjonuje ten schemat posiadania. Proszę zobaczyć, że język uparcie w polszczyźnie trzyma ten schemat posiadania, bo kiedyś było tak, że dziecko było traktowane jako własność rodziców. I to pociągało za sobą określone konsekwencje.

Stąd właśnie moje pytanie, bo z jednej strony język „się dzieje”, jest czymś żywym jak płynąca woda i obserwujemy pewne zjawiska, ale z drugiej strony, mamy jakiś wpływ, żeby tą wodą trochę pokierować, przynajmniej w tym swoim małym świecie, czyli we własnym języku.

Dla mnie ten postulat jest bardzo słuszny, ale ja widzę jego nierealność. Ja bardziej idę w takim kierunku, aby mówić jak najwięcej o języku. Widzę, że to bardziej na ludzi działa. Jeżeli mówimy, jakie są konsekwencje użycia danych słów czy sformułowań. Jak się wtedy człowiek realnie poczuje, gdy tak do niego czy o nim powiemy. Mam nadzieję, że w efekcie to da to samo. Jeżeli będziemy mówić więcej o języku i jego konsekwencjach, myślę, że efektem będzie to, że będziemy ten język używać świadomie. To lepsze niż zakazywanie ludziom mówić, bo jeśli zakazujemy ludziom mówić, później i tak, jak przychodzi jakaś emocja na przykład złość, to ludzie wracają do starego systemu, a ja bym chciała im wytłumaczyć, pokazać, jakie są tego konsekwencje.

fot. Głos24

Wojna - najnowsze informacje

Rozrywka