sobota, 23 kwietnia 2022 18:24

Odkryj eskapistyczne "Granty i smoki" Łukasza Kucharczyka

Autor Mirosław Haładyj
Odkryj eskapistyczne "Granty i smoki" Łukasza Kucharczyka

23 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. Ten wyjątkowy dla wszystkich kochających czytać dzień jest doskonałą okazją, aby odkryć debiutancką powieść Łukasza Kucharczyka "Granty i smoki" - napisaną z finezją i humorem satyrę na akademickie życie, opisującą fantastyczne (dosłownie) perypetie pewnego doktoranta.

"Granty i smoki", gdyby je zekranizować, czego autorowi trzeba życzyć, byłyby świetnym slapsticem. Przy lekturze debiutanckiego zbioru opowiadań doktora Kucharczyka, adiunkta w Katedrze Literatury XX wieku Wydziału Nauk Humanistycznych UKSW, nie sposób się nudzić. Skrząca się absurdalnym humorem akcja wciąga bez reszty, sprawiając, że lektura "Grantów i smoków" stanowi doskonałą odskocznię od codzienności, zwłaszcza tej naznaczonej wojenną skazą.

Z debiutującym pisarzem porozmawialiśmy o procesie powstawania tomu, planach na przyszłość oraz jego ulubionych autorach i dziełach kultury.

Łukasz Kucharczyk, pisarz, doktor nauk humanistycznych/Fot.: arch. własne
Łukasz Kucharczyk, pisarz, doktor nauk humanistycznych/Fot.: arch. własne

Panie Łukaszu, jest pan lemologiem, a pana debiutancka opowieść pt. „Granty i smoki” to czystej wody fantasy. Skąd taki wybór gatunku? Miał pan dość science ficion? Pytam, bo od fantastyki całkowicie pan nie ucieka, ale jednak zdecydował się pan na fantasy.
– Wydaje mi się, że wbrew pozorom to moja fantastyka wynikła z pisania, nazwijmy to w ten sposób, naukowego o literaturze science ficton. W mojej książce poświęconej twórczości Stanisława Lema najdłuższy jest rozdział dotyczący estetyki groteski literackiej – a przecież Lemowska groteska ma swe korzenie m. in. w przygodach barona Münchhausena czy twórczości Jonathana Swifta, autora słynnych Podróży Guliwera. Trzeba więc było dotrzeć do samych korzeni tego rodzaju pisania, poznać różne jego strategie, sposoby wykorzystywania i zabiegi prowadzące do uzyskania efektu groteskowości. Bardzo przydało mi się to w projektowaniu przygód Cilgerana, głównego bohatera „Grantów i smoków”. Zresztą w pewnym sensie to jest fantastyka naukowa – całość osadzona jest w fantastycznym neverlandzie, ale opowiada przecież o wielu problemach wynikających z zajmowania się nauką (śmiech).

Zapewne słyszał pan o metodach literaturoznawczych wykorzystujących do badań psychoanalizę oraz doszukujących się w pisarstwie elementów personalnych np. odreagowania autora przebytej traumy… Pół żartem muszę zapytać: czy doktor Kucharczyk miał tak dość administracyjnej strony szkolnictwa wyższego, że musiał dać jej upust na kartach opowiadań?
– Wydaje mi się, że rodzaj groteski czy komizmu, którego używam w „Grantach i smokach”, nie jest zbudowany na frustracji czy złośliwości. Wiadomo, że jako autor mam najmniej do powiedzenia, ale osobiście uważam, że moja groteska jest dość ciepła, wynika z mojego w zasadzie pełnego utożsamiania się z wykonywanym zawodem i rolą uniwersytetu w życiu społecznym. Wojciech Kudyba, publikując swój „Nazywam się Majdan”, mówił o „świętej grotesce, która jest odmienna od tej, którą operował Gombrowicz. Ten termin raczej nie pasuje do mojej prozy, ale coś może być na rzeczy. Poza tym do tworzenia w przyjętej konwencji zachęciły mnie słowa Macieja Parowskiego z antologii Co większe muchy – pisarzowi argumentującemu, że ciężko mu czerpać z własnych doświadczeń, bo pracuje w szkole, odpowiedział: „To napisz mi o szkole”. Chyba chodziło o Jacka Inglota. W każdym razie historia ta dodała mi otuchy. Ja podejmowałem się różnych zawodów od czasów licealnych aż po czasy studiów – kroiłem mięso na kebab, pracowałem w call center czy sklepie odzieżowym (swoją drogą: do dziś nie mam bladego pojęcia po co, co chwila układać te wszystkie ubrania, skoro i tak zaraz klienci zrobią z tego pobojowisko. Nie lepiej byłoby zrobić to na wieczór, raz a porządnie?), ale całe dorosłe życie związany byłem z akademią – jako student, doktorant, młodszy bibliotekarz, asystent naukowy, a obecnie adiunkt.

A bardziej poważnie: dlaczego przyjął pan taką (pastiszowo-aluzyjno-ironiczno-groteskową) strategię pisania?
– Najbardziej naturalna odpowiedź brzmi: to jakoś się tak samo napisało. Być może po prostu ten rodzaj pisania jest najbardziej spowinowacony z moją osobowością. Wydaje mi się też, że przez długi czas groteska była najbardziej adekwatnym językiem opisywania współczesnej rzeczywistości. W ten sposób skonstruowane jest kultowe Dwanaście stacji Tomasza Różyckiego, wspominany już Nazywam się Majdan czy wiele innych utworów, ważnych dla najnowszej historii literatury. Jeśli zaś chodzi o pastisz – bardzo lubię zabieg retllingu, czyli opowiadania na nowo powszechnie znanych baśni i legend. Po mistrzowsku dokonał tego Andrzej Sapkowski w swoich opowiadaniach o wiedźminie i pomyślałem, że też spróbuję, choć w konwencji zupełnie nie „na serio”, takiej „Shrekowatej”.

Jak długo powstawały debiutanckie opowiadania?
– Bardzo różnie – pierwsze bodajże równy tydzień, niektóre rozpoczynałem i na długo zostawiałem, ostatnie chyba napisałem w kilka godzin. Podobno bokser po zakończonej walce mało co pamięta z ringu – mi również jakoś ciężko jest odtworzyć cały proces pisarski.

Tworzył pan coś wcześniej?
– Tak, na studiach pisałem opowiadania inspirowane twórczością Andrzeja Stasiuka i Zygmunta Haupta – pseudopoetyckie, nudne i bez pomysłu. Do fantastyki „ośmieliłem się” wrócić już w czasach pisania doktoratu i tak zostało do dziś, czego nie żałuję.

Genologicznie chyba najlepszym określeniem na pana zbiór opowiadań będzie zakwalifikowanie ich jako należących do gatunku fantasy akademickiej. Motyw akademicki przewijał się w szeroko pojętej fantastyce, ale w pana książce jest on głównym. Tym samym możemy nazwać pana twórcą nowej odmiany fantasy jako gatunku?
– Musiałbym być strasznym bufonem, żeby się zgodzić z takim stwierdzeniem. Nie wydaje mi się bym istotnie stworzył coś tak totalnie oryginalnego. Przecież w twórczości Terry’ego Pratchetta mamy cały cykl o akademikach, dużo o naukowcach pisał wspominany już przez nas Stanisław Lem, Jacek Inglot napisał Inquisitora rozgrywającego się w szkole... Nie mnie to oceniać, ale może jakiś efekt nowości wynika z mapowania różnych niuansów życia akademickiego na stereotypy fabularne fantastyki?

Wspomniał pan mistrza Pratchetta i dobrze, bo w recenzjach "Grantów i smoków" padają porównania, celne zresztą, do niego.
– Te opinie recenzentów są bardzo miłe i wypada mi jedynie nisko się ukłonić i podziękować im. Natomiast doskonale pamiętam, że moje pisarstwo na tle ogromnego dorobku Mistrza to ledwie mucha, która przycupnęła na przedniej szybie samochodu. I póki co tego się trzymam, by przypadkiem kierowcy nie przyszło do głowy włączyć spryskiwaczy i wycieraczek.

Pana sposób pisania jest bardzo erudycyjny. W opowiadaniach aż skrzy się od aluzji i nawiązań, które zostały okraszone dużą dawką humoru. Zgaduję, że podczas pisania uśmiech często witał na pana ustach.
– Dziękuję, bardzo to miłe. Tak, bawiłem się dobrze podczas pisania. Ja ogólnie byłem bardzo szczery w tych tekstach – absurdalne poczucie humoru i skłonności do parodiowania nawet najbardziej błahych elementów życia codziennego towarzyszyły mi od lat szkolnych. Moi i kolegów nauczyciele mogliby się bardzo zdziwić, jak ich wspominamy, przez pryzmat jakich niestworzonych historii, nawet po latach [śmiech].

W ramach aluzji i nawiązań: skąd pomysł, aby niziołek towarzyszący głównemu bohaterowi miał na imię Rorty? A dokładniej czym sobie słynny profesor i filozof Richard Rorty na to zasłużył?

– Rorty Pragmaticbuck powstał pod wpływem fonetycznej zgodności, początkowo nie myślałem czemu akurat tak nazwałem tę moją „postać towarzyszącą”, tego złośliwego Sancho Pansę. Ale coś może być na rzeczy – Richard Rorty to przecież twórca filozoficznego pragmatyzmu, podważa w swoich pracach takie kategoria jak prawda, wiedza, obiektywności. No i ten mój niziołek też w zasadzie głównie zajmuje się podważaniem wszystkiego i wszystkich.

Domyślam się, że aluzje i nawiązania dotyczą pana ulubionych autorów. Gdyby jednak musiał pan wybrać trzech najważniejszych, to kto by to był?
– Cała Wielka Trójca już się przewinęła przez naszą rozmowę: Terry Pratchett, Stanisław Lem i Andrzej Sapkowski.

A gdyby musiał pan wybierać wśród tekstów kultury, które nie są literaturą? Jak prezentowałoby się pana podium?
– Na pewno „Wiedźmin 3: Dziki Gon” studia CD Projekt Red, kocham tę grę. Jeśli chodzi o komiksy, to z pewnością przygody Asterixa i Obelixa, bardzo lubię humor René Goscinnego. Jeśli zaś muzyka, to polecam wszystkim twórczości Karliene – tworzy piękne piosenki o fantastycznych neverlandach!

Ma pan już pomysł na kolejną książkę? Będą to opowiadania czy może powieść?
– Tak, jak już uporam się z różnymi innymi terminami i zobowiązaniami, wracam do pisania pełnowymiarowej powieści w świecie „Grantów i smoków”. Na pewno będzie opowiadać o samej obronie doktoratu. Tytuł roboczy to „Kwerendą i mieczem”, póki co tyle mogę zdradzić.

Czytaj także:

To był jego rok! On jako pierwszy stworzył rzeczywistość z Matrixa. Dr Kucharczyk wyjaśnia
Wiadomości z Polski. Kończy się rok 2021, który w Polsce, obchodzony był m. in. jako Rok Stanisława Lema, ze względu na 100. rocznicę urodzin pisarza. O twórczości jednego z najsłynniejszych pisarzy gatunku science fiction porozmawialiśmy z dr Łukaszem Kucharczykiem, lemologiem.
Dobra książka

Dobra książka - najnowsze informacje

Rozrywka