piątek, 9 lipca 2021 16:00

Michał Okoński: „Emocje piłkarzy i kibiców interesują mnie bardziej niż skandale i plotki”

Autor Mirosław Haładyj
Michał Okoński: „Emocje piłkarzy i kibiców interesują mnie bardziej niż skandale i plotki”

Michał Okoński, dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, jak nikt inny w Polsce potrafi pisać o piłce nożnej i aspektach z nią związanych. Dowodem jest jego najnowszy zbiór esejów "Światło bramki", który ukazał się nakładem wydawnictwa Znak.

Wśród przymiotników, które mogłyby opisać styl autora z pewnością powinny znaleźć się takie, jak: "oryginalny", "pogłębiony", czy "refleksyjny". Trzeba też wspomnieć o artyzmie autora i pięknie jego sposobu pisania. Tak, właśnie, pięknie. Eseje Okońskiego są bowiem literaturą piękną i każdy, kto choć trochę jest wrażliwy na magię słowa, od razu pojmie, z czym ma przyjemność obcować. Bo dobrą literaturę trzeba docenić, a dobrą literaturę traktującą o piłce nożnej podwójnie.

W pisarstwie Michała Okońskiego futbol często (zawsze) staje się pretekstem do tego, by mówić o rzeczach, które na pierwszy rzut oka są z nim kompletnie niezwiązane. Autor w mistrzowski sposób potrafi przenieść „ciężar gry” w zupełnie inne rejony, które często sytuują się poza boiskiem, a nawet stadionem. Tak jest też i w przypadku „Światła bramki”. Ci, którzy znają twórczość krakowskiego pisarza, będą z pewnością ukontentowani. Ci, którym jeszcze nie dane było zaznajomić się z nią, z pewnością nie pożałują, sięgając po jego najnowszy zbiór esejów, który ukazał się nakładem wydawnictwa Znak.

A gdy zabrzmi już ostatni gwizdek w finale Euro 2020, gdy opadną już emocje z nim związane, "Światło bramki" pozwoli piłkarskim kibicom, w zależności od potrzeby, ukoić zszargane nerwy, albo na nowo rozpalić futbolowe emocje (tyle że od trochę innej strony).

W książce „Światło bramki” zajmuje się pan ikonami futbolu – piłkarzami, trenerami, ale także klubami-legendami. To idealna lektura nie tylko na czas Mistrzostw Europy, ale także po ich zakończeniu, kiedy będzie brakowało meczów. Zanim jednak porozmawiamy o bohaterach książki, chciałbym zapytać o pierwszy rozdział, zatytułowany „Kompletna i nie tak znowu krótka metafizyka piłki nożnej”.

– To zuchwała aluzja do tytułu tekstu Leszka Kołakowskiego, powinienem za nią oberwać (śmiech).

Z pewnością zasadne jest mówienie o futbolu w ujęciu socjologicznym, psychologicznym, ekonomicznym i pewnie jeszcze w paru innych. Ale czy uprawnione jest mówienie o futbolu w kategoriach metafizycznych? Czy mieszanie profanum piłki z sacrum, które w metafizyce się zawiera, to nie jest zabieg niebezpieczny?
– Rozstrzygające pytanie brzmi: czy to się obroni w trakcie lektury. Ja oczywiście świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że dla wielu liderów opinii, wyznaczających trendy w polskim życiu publicznym i intelektualnym, futbol to nikczemna rozrywka spoconych mężczyzn (bo to koniecznie muszą być mężczyźni, choć futbol od dawna nie jest wyłącznie męskim sportem) - i że mówienie w jej kontekście o metafizyce to jakaś hucpa. Otóż ja pozwalam sobie na to hucpiarstwo, z nadzieją, że obroni mnie tekst - i z chęcią oddania tego pod osąd czytelników.

Wiem też, że broni mnie towarzystwo. Od lat czytam o piłce teksty i książki ze świata anglosaskiego i iberoamerykańskiego, czytam teksty i książki włoskie. Kiedy po meczu Włochów w ćwierćfinale Euro zacytowałem w felietonie na stronie „Tygodnika Powszechnego” kilka zdań z Pasoliniego, zaczepiła mnie pewna czytelniczka, że łączenie wielkiego reżysera z dmuchaną szmatą jest nadużyciem - ale odesłałem ją spokojnie do lektury zbioru jego esejów, w których znajduje się również jeden poświęcony futbolowi. A kiedy parę lat temu Leicester City niespodziewanie wygrało Premier League, „Guardian” zamówił tekst o kibicowaniu tej drużynie u Juliana Barnesa, wielkiego prozaika i laureata Bookera.

Takie przykłady mógłbym mnożyć, ale nie chcę traktować ich jako alibi. Uważam po prostu, że futbol jest elementem kultury i że w związku tym mogę, a może nawet powinienem mówić o nim tym samym językiem, jakim mówię o literaturze, sztuce, filmie, teatrze. Dla mnie to jest zresztą naturalne, niczego nie udaję. Jestem dziennikarzem „Tygodnika” od 30 lat, przesiąkłem językiem, którym to pismo opisuje świat tak zwanej kultury wysokiej. A zarazem jestem kibicem.

Ale żeby wprost odpowiedzieć na pytanie o metafizykę, już bez zasłaniania się przykładami autorów, którzy opowiadając o piłce potrafią opowiedzieć przy okazji o swoich krajach i o sobie: dla mnie piłka jest czymś takim, co może nam mówić wielkie prawdy. Niby pamiętam, że to tylko sport, ale biorę sobie z niego różne życiowe lekcje.

Jakie?
– Najpierw podam przykład bezpieczny i znany każdemu kibicowi: zawsze jest następny mecz. Gdy coś się w życiu nie uda, gdy powinie się noga, to się wstaje i idzie się dalej, by rozegrać następny mecz z poczuciem, że zrobi się to z tą samą wiarą, nadzieją, a nawet miłością. To są niby proste rzeczy, wiem, ale kibicowanie jest prostym doświadczeniem.

Tekst o metafizyce zaczyna się od zapisu przeżycia pewnego znanego dziś angielskiego dziennikarza. Podczas mundialu w 1982 r. był zbyt mały, żeby oglądać wieczorne transmisje. Rodzice mu na to nie pozwalali, więc szedł do łóżka, a gdy rano wstawał, znajdował przy łóżku karteczkę, na której były zapisane przez ojca wyniki wieczornych meczów. Jeśli dobrze zrozumiałem jego opowieść, ważniejsze w tej historii było nie to, że jakiś rudy Polak strzelił trzy gole Belgom, ale to, że ten nieprzystępny i małomówny ojciec naprawdę go kochał. I że ta ojcowska miłość wyraziła się w piłkarskich dekoracjach.

O wspólnocie, więzi, przyjaźni rozmawiamy praktycznie przez cały czas trwania tegorocznych mistrzostw Europy - od chwili, kiedy Christian Eriksen dostał zawału serca na boisku. Oczywiście przy okazji mówiło się też o tym, że piłkarze są nieludzko eksploatowani, że grają za dużo i są przemęczeni, chociaż przecież to nie była przyczyna wypadku Eriksena: zawodowego sportowca, który od lat pozostawał pod specjalistyczną opieką medyczną. Oczywiście narzekaliśmy też na nieludzki świat UEFA, która kazała straumatyzowanym piłkarzom duńskim po dwóch godzinach od takiego doświadczenia (patrzenia na kolegę, który znajdował się w stanie krytycznym) dograć ten mecz. Ale dziś zostało nam w pamięci przede wszystkim wspomnienie o tym, jak wspaniale ludzie potrafią się czasem zachować w skrajnych sytuacjach - i jak potrafią zachowywać się mężczyźni.

Ma pan kogoś konkretnego na myśli?
– Ja z tej historii biorę sobie przykład Simona Kjæra, który na boisku jest takim trochę „zabijaką”, piłkarzem, o którego łokciach niejedno mógłby powiedzieć np. Robert Lewandowski. Kiedy Eriksen upadł na boisko, Kjaer jako pierwszy rzucił się go ratować. Później pobiegł do jego żony, żeby dać jej wsparcie, bo była na stadionie i widziała, co się dzieje. Jeszcze później stał się częścią męskiego kręgu otaczającego Eriksena, kiedy trwała akcja reanimacyjna - koledzy z drużyny zapewnili mu w tamtej chwili intymność, żeby nie było podglądactwa, żebyśmy wszyscy się nie gapili na coś, co miał prawo przeżywać w samotności. Czyli Kjaer był ratownikiem, był towarzyszem niedoli, był oparciem. Był opiekuńczy. A dwie godziny później wyszedł na boisko po raz kolejny - i nie był w stanie zagrać, bo to było dla niego za dużo. I to też była wspaniała lekcja.

Mówię to z nieśmiałościa, bo ktoś może uznać, że w jego świecie takie rzeczy i zachowania są normalne. Ale wydaje mi się jednak, że niekoniecznie. A jeśli niekoniecznie, to dobrze z tego dziwnego piłkarskiego świata wynosić właśnie takie lekcje. Ja ich szukam. Emocje piłkarzy i kibiców interesują mnie bardziej niż skandale i plotki albo to, czy ktoś kosztował 100 milionów i ma 20 samochodów. Oczywiście wiem, że ten świat składa się również z takich elementów, nie mogę zamknąć oczu na choroby, jakie toczą współczesny futbol w związku z krążącymi w nim pieniędzmi, ale szukam przede wszystkim czegoś innego. Szukam jakiegoś, żeby się odwołać do tytułu książki, światła.

À propos tytuł zbioru – został zapożyczony od Marka Bieńczyka…
– Za jego wiedzą i zgodą, oczywiście.

Dlaczego zdecydował się pan na taki zabieg?
– Światło bramki to zużyta, wręcz wyświechtana metafora, komunał piłkarski w języku sprawozdawców sportowych. Być może nawet lepiej byłoby go nie używać, jak wielu innych zużytych fraz, kalek językowych i błędów, które są utrapieniem kibica-inteligenta. Ale z drugiej strony, jeśli potraktować go literalnie… Światło bramki – światło, czyli coś, co przenosi na jasną stronę, oświetla… Przyznam, że czasem w chwili zmęczenia wyszukuję w internecie zdjęcia, które pokazują właśnie światło na stadionie czy nad stadionem: tęczę, promienie zachodzącego słońca, coś, co tę zieloną murawę, białe bramki i białe linie rozjaśnia.

A może po prostu chodzi o to, że parę lat temu napisałem książkę „Futbol jest okrutny” i potrzebowałem opowiedzieć także jasną stronę tego sportu. Tamta książka miała z pewnością wymiar autoterapeutyczny: radzenia sobie z doświadczeniem kibicowania drużynie, która raczej wywraca się na ostatnich prostych, niż wygrywa (być może jest tak, że bardzo wielu z nas kibicuje takim drużynom…). Ale minęło kilka lat i jestem w innym miejscu. Formuła „futbol jest okrutny” zaczęła mnie uwierać.

Będzie zmiana nazwy bloga?
– Nie, bloguję głównie o Tottenhamie, a w Tottenhamie pewne rzeczy się nie zmieniają (śmiech).

W swoich tekstach opisuje pan wielkich piłkarzy, choćby Johana Cruyffa, Diego Maradonę, Leo Messiego, Cristiano Ronaldo, Roberta Lewandowskiego. Pisze pan także o wielkich trenerach: o Pepie Guardioli, Aleksie Fergusonie, czy Juergenie Kloppie. Skąd taki dobór bohaterów? Czy był jakiś klucz? Czy raczej teksty te powstały spontanicznie w przypływie nagłego olśnienia?
– Wszystkie te postaci naprawdę mnie fascynują. Przychodziły do mnie w różnych momentach, różne chwile w ich życiorysach - wielkie mecze, kryzysy formy, zwolnienia z pracy, także emerytury i śmierci - inspirowały do pisania, ale w każdym przypadku temat chodził za mną długo. A może to jest też tak z tą książką, że doświadczenie kibicowania czy oglądania piłki jest dla mnie doświadczeniem, z którym po prostu nie umiem wytrzymać? Które szuka ujścia i które znajduje ujście w ten sposób, że po prostu siadam i opisuję to, co zobaczyłem i przeżyłem - także po to, żeby spróbować to zrozumieć?

Bo jeśli mówimy o trenerach, to ważny jest tu również aspekt zrozumienia gry – dlaczego tak a nie inaczej rozgrywają swoją partię szachów? Skąd się wzięli? Skąd się wziął ich styl gry, myśl trenerska, sposób motywowania, prowadzenia zawodników, wyzwalania z nich dodatkowych „mocy”? Bo to jest przecież nie tylko kwestia najlepszego ustawienia, strategii czy taktyki, ale także motywacji, przemawiania do serc i dusz piłkarzy.

To trochę inny temat: w piłce nożnej nie ma czegoś takiego jak najlepsze ustawienie czy najlepszy sposób gry – jeśli ktoś wymyśli jakiś najskuteczniejszy w danym momencie, ktoś inny wymyśli sposób na jego neutralizację. Opowieść o piłce nożnej jako szaradzie intelektualnej też może być i jest pasjonująca.

Ma pan w tym świecie jednego antbohatera: Jose Mourinho.
– Tak, nazwałem go nawet w pewnym momencie „Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać”. To jeden z tematów tej książki: czy w piłce liczy się piękno i styl, czy wygrywanie za wszelką cenę? Futbol reaktywny, który reprezentuje Mourinho i który grają jego drużyny – takie czyhanie na błąd przeciwnika i kombinowanie, co by tu zrobić, żeby spętać mu nogi, włożyć kij w szprychy - jest dla mnie czymś trudnym do przyjęcia, podobnie jak nieustanne konflikty Mourinho z innymi trenerami i szkoleniowcami, prowokowanie reakcji mediów, wojna psychologiczna itd. Ale co ciekawe: wszystkie te sposoby i sztuczki w pewnym momencie przestały działać i trener, który kiedyś wygrywał wszystko, nagle stał się symbolem obciachu i niedzisiejszości.

To też jest intrygujące – piłka nożna jako opowieść o ciągłej zmianie, nieustannym rozwoju, nieustannym poszukiwaniu nowych rozwiązań.

Ale też o tym, że to bywa zatruty kielich…
– O tak, sir Alex Ferguson jest chyba jedynym człowiekiem, który potrafił odejść u szczytu, a zanim odszedł, potrafił wymyślić sposób na wygrywanie właśnie przez ciągłą zmianę: przez świadomość, że cykl zwycięskiej drużyny trwa 3-4 lata i trzeba ją nieustannie odnawiać, nawet jeśli się wydaje, że wszystko jest w najlepszym porządku.

A piłkarze, o których pan pisze?
– Mam wrażenie, że tak naprawdę straciliśmy z nimi kontakt. To nie jest tak, jak bywało jeszcze kilkanaście lat temu, że można było spotkać piłkarza na ulicy, w pubie, cieszącego się z sukcesu drużyny na równi z kibicami, albo jako sąsiada. To ludzie, którzy żyją w wieżach z kości słoniowej i niewątpliwie mają luksusowe zegarki, ale… są właśnie ludźmi. Spotyka ich hejt w mediach społecznościowych, cierpią, boją się o przyszłość, choć faktycznie świetnie zarabiają. Przyznaję, że może być pewnego rodzaju wyzwaniem próba znalezienia duszy nieśmiertelnej w ludziach, którzy przypominają dziś słupy reklamowe. Ale jak się pogrzebie w ich biografiach, jak się poczyta o tym, skąd się wzięli, jaką drogę przeszli, żeby dojść na szczyt, z jaką samotnością to się wiązało… Z jakimi ofiarami, z jaką pokusą czy niebezpieczeństwem bycia wykorzystanym, to nie tak łatwo się ich potem ocenia i nie tak łatwo się ich sprowadza do roli (to znowu będzie Kołakowski, przepraszam) abstrakcyjnego symbolu ujemnego.

Nie mogę nie zapytać o Euro. W jaki sposób śledził pan boiskowe zdarzenia? Oglądał pan wszystkie mecze, czy tylko wybrane?
– To jest święto w życiu kibica, a ja, przepraszam za to słowo, tak się „wyspryciłem”, że z kibicowania zrobiłem też rodzaj fachu, czyli oglądałem wszystko poniekąd zawodowo, bo też pisałem o tym i komentowałem na bieżąco w telewizji i na stronie „Tygodnika Powszechnego”. Ale pisałem o tym, co lubię i co jest moją pasją. Więc byłem kibicem i równocześnie byłem w pracy. I w domu, bo przecież to jest też doświadczenie wspólnego oglądania z najbliższymi. O tym, ile podczas meczu dają mi czasem komentarze przysiadającej na moment żony, napisałem w podziękowaniach do „Światła bramki”.

Czyli miał pan komfort, którego inni nie posiadają… Na koniec zapytam w kontekście pana miłości do ligi angielskiej i do Tottenhamu – komu pan kibicował na Euro?
– Tak naprawdę tym, którzy grali piękną piłkę. Imponowała mi reprezentacja Włoch, która - zwłaszcza w fazie grupowej - wbrew wszelkim stereotypom na temat catenaccio grała futbol wyrafinowany i oparty na zrozumieniu dostępnym zwykle jedynie drużynom klubowym. Po tym, co się stało z Eriksenem, nie sposób było nie kibicować Duńczykom, i w ogóle wszystkim zespołom teoretycznie słabszym, które potrafiły postawić się gigantom: jak Szwajcarzy Francuzom czy Szkoci Anglikom. Tych ostatnich oglądałem, jak zawsze - podziwiałem klasę i empatyczne przywództwo ich trenera Garetha Southgate’a. Ale przed finałem z Włochami i słuchając w kółko o tym, jak „futbol wraca do domu”, nie mogłem nie zauważyć także i tego, że odkochałem się w piłce z wysp. Ciekawe, czy tylko na czas Euro.

Światło bramki

W piłce nie chodzi o wygrywanie. W piłce chodzi o piękno i styl.

Maradona krzyczy, że nie jest maszyną do uszczęśliwiania innych. Lewandowski staje się prawdziwie wielki dopiero wtedy, gdy zaczyna płakać. Cruyff wymyśla piłkę na nowo. Guardiola we wszystko wątpi. Bielsa żałuje, że po boisku nie biegają roboty. A Ferguson okazuje się jedynym, który potrafi odejść, będąc u szczytu.

Futbol to nie tylko sport. To coś więcej niż pieniądze, transfery i reklamy. I coś więcej niż wynik. W książce, którą czytać można jak miłosne wyznanie, Michał Okoński opowiada o prawdziwym pięknie piłki nożnej. Opisując biografie najciekawszych piłkarzy i trenerów naszych czasów, analizując najważniejsze mecze, ale też zmagając się z jakże częstym w życiu kibica rozczarowaniem i smutkiem, tworzy niezwykły i czuły portret współczesnego futbolu. To książka o ludziach szukających w piłce absolutu, o doświadczeniu wspólnoty na trybunach i na boisku, o sile podnoszenia się po porażkach, o odwadze odnajdywania nowych rozwiązań i o tym, że cuda naprawdę się zdarzają.

-------------------------------------------------------------------------------------------------

Michał Okoński – dziennikarz „Tygodnika Powszechnego” i stały współpracownik magazynu „Kopalnia”. Autor książki i bloga „Futbol jest okrutny”. Fan Tottenhamu, którego życie wciąż naznaczają nietrafne decyzje klubowego zarządu. Za teksty o piłce nożnej był nominowany do nagród Grand Press i Mediatorów.

Fot.: archiwum autora/Wydawnictwo Znak

Rozmowy na Rękawce

Rozmowy na Rękawce - najnowsze informacje

Rozrywka