sobota, 23 grudnia 2023 16:04, aktualizacja rok temu

Krwawa Wigilia w Ochotnicy: "Kiedy upadała martwa w śnieg, w dalszym ciągu przytulała do siebie dziecko"

Autor Mirosław Haładyj
Krwawa Wigilia w Ochotnicy: "Kiedy upadała martwa w śnieg, w dalszym ciągu przytulała do siebie dziecko"

Pacyfikacja Ochotnicy (obecnie powiat nowotarski) w 1944 r. według rożnych rachunków pochłonęła od 52 do 56 ofiar, głównie osób starszych, kobiet i dzieci. – Uwieczniona na pomniku Maria Kawalec nazywana jest „ochotnicką Nike”. To chyba najbardziej znana ofiara Krwawej Wigilii. Zginęła uciekając przed Niemcami przez osiedle Brzeźnie, gdzie dosięgły ją kule jednego z esesmanów. Na rękach miała wówczas niespełna roczną córkę Annę i kiedy upadała martwa w śnieg, w dalszym ciągu przytulała do siebie dziecko. W takiej też pozie odnaleziono obydwie po kilku godzinach i wspólnie pochowano w specjalnej większej trumnie, nie próbując rozdzielać ich zamarzniętych na mrozie ciał – mówi o tragicznych wydarzeniach z czasów wojny dr Dawid Golik, historyk krakowskiego IPN-u.

Na temat Krwawej Wigilii wiadomo, że była ona odwetem, jaki przedsięwzięli Niemcy za zastrzelenie 22 grudnia 1944 r. dwóch esesmanów, podczas tzw. "akcji aprowizacyjnej", przeprowadzanej w Ochotnicy, która de facto była rabunkiem żywności. Grasujący Niemcy zostali zaatakowani przez sowieckich partyzantów (podjęciu walki mieli sprzeciwiać się mieszkańcy wsi) a w potyczce zginęło dwóch niemieckich żołnierzy, w tym podoficer SS-Unterscharführera Bruno Koch. W Wigilię 23 grudnia (wtedy, według ówczesnych przepisów kościelnych przypadała ona na ten dzień) stacjonujący w Krościenku SS-mani przeprowadzili bestialską i bezwzględną pacyfikację wsi.

Zbadania wydarzeń z 23 grudnia 1944 r. podjął się dr Dawid Golik, historyk, pracownik pionu poszukiwań i identyfikacji Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie oraz adiunkt w Instytucie Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nasz rozmówca w swojej najnowszej książce Krwawa wigilia. Sprawcy – ofiary – relacje, która ukazał się nakładem Wiejskiego Ośrodka Kultury w Ochotnicy Dolnej (pierwsza prezentacja nastąpiła 18 grudnia 2022 r. w Ochotnicy Dolnej, natomiast do dystrybucji książka trafi na początku stycznia 2023 r.), szczegółowo omawia tragiczny przebieg pacyfikacji Ochotnicy. Odpowiada też na nurtujące przez dekady mieszkańców pytania o to, gdzie wówczas była partyzantka AK i dlaczego nie pośpieszyła z pomocą mordowanym przez Niemców mieszkańcom.

Okładka książki Krwawa wigilia. Sprawcy – ofiary – relacje/Fot.: D. Golik, archiwum prywatne
Okładka książki Krwawa wigilia. Sprawcy – ofiary – relacje/Fot.: D. Golik, archiwum prywatne

Jak to się stało, że zajął się pan historią Krwawej Wigilii?
– O Krwawej Wigilii usłyszałem po raz pierwszy jeszcze jako dziecko. Chociaż sam pochodzę z Dolnego Śląska, to moi dziadkowie mieszkali w Ochotnicy Górnej i co roku jeździłem tam z moimi rodzicami na wakacje. Wówczas żyło jeszcze bardzo wielu świadków tamtych wydarzeń. Starsi ludzie częściej się spotykali, wieczorami odwiedzali się wzajemnie i opowiadali różne historie, o duchach, czarach, krewnych, którzy wyjechali jeszcze za czasów zaborów do Ameryki, ale też te związane z II wojną światową. Jedna z nich dotyczyła właśnie Krwawej Wigilii. Później, już jako zawodowy historyk badający dzieje Armii Krajowej i okupacji niemieckiej, wróciłem do tego wydarzenia. Chciałem sprawdzić jak rzeczywiście ono wyglądało, a przede wszystkim kto za nie odpowiadał i jak nazywał się człowiek, który wydał rozkaz do pacyfikacji, gdyż właśnie wokół tego aspektu owej historii narosło najwięcej legend i niedomówień.

Wydaje się, że w tej kwestii wszystko zostało napisane: pacyfikację sprowokowali sowieccy dywersanci a winę za zbrodnię ponoszą Niemcy.
– Tutaj należy już na wstępie dokonać ważnego rozgraniczenia. Winę za zbrodnie oczywiście ponoszą Niemcy, ale w pewnym sensie odpowiedzialność za nią spada też na dywersantów sowieckich, którzy sprowokowali pacyfikację, po czym sami oddalili się z zagrożonego miejsca. Pamiętajmy, że Ochotnica była w roku 1944 wsią, wokół której koncentrowała się działalność zarówno polskiej, jak też sowieckiej partyzantki. Już w październiku miała miejsce na jej terenie trzydniowa tzw. bitwa ochotnicka – rozpoczęta przez żołnierzy AK właśnie w obronie rabowanego przez Niemców dobytku miejscowej ludności. Wydawało się więc, że i w przyszłości górale będą mogli liczyć na taką ochronę. Realia jednak zmieniły się znacznie w przeciągu kolejnych dwóch miesięcy. Działający w okolicy Ochotnicy IV batalion 1. Pułku Strzelców Podhalańskich AK kpt. Juliana Zapały „Lamparta” w znacznej części zdemobilizował się na zimę i nie miał w tym czasie większych możliwości realizacji czynnej akcji przeciwko Niemcom. Z kolei Sowietom, mówiąc wprost, na polskich góralach niezbyt zależało – o ile obławy nie zagrażały bezpośrednio ich bazom, to raczej starali się je przeczekać lub oddalali się do innych miejscowości. Samo wyjaśnienie, dlaczego akowcy i partyzanci sowieccy nie ochronili współpracujących z nimi mieszkańców Ochotnicy, to jedno z najważniejszych ustaleń związanych ze zbrodnią, które frapowało przez lata samych górali. Druga, szczególnie istotna dla mnie kwestia, to nazwanie zbrodniarzy. Przez długie dziesięciolecia pacyfikację błędnie łączono z aktywnością działającego na rzecz Niemców ukraińskiego batalionu SS „Nachtigall” albo też częścią dywizji SS „Galizien”. W rzeczywistości wśród esesmanów przeprowadzających tę akcją byli i Ukraińcy i polscy folksdojcze, ale też osoby innych narodowości, w tym Białorusini i Belgowie, oraz oczywiście Niemcy, których było najwięcej. Za zbrodnią stała bowiem złożona ze skazańców karna kompania SS dowodzona przez dwudziestoczteroletniego wówczas sudeckiego Niemca – SS-Untersturmführera Albrechta Matingena. Mimo że zbrodniarze pochodzili z różnych krajów i różnych jednostek, to łączyło ich jedno – odsiadywali kary więzienia zasądzone przez sąd SS i w szeregach karnej kompanii mogli liczyć na skrócenie lub anulowanie kary. Wielu z członków kompanii znamy dzisiaj z imienia i nazwiska. Wiemy kto przyjechał do Ochotnicy w to grudniowe przedpołudnie 1944 r.

Jak zatem przebiegały same wypadki z 23 grudnia 1944? Co stało za motywacją żołnierzy? Z dotychczasowych wersji możemy dowiedzieć się, że „Mimo sprzeciwu miejscowej ludności grupa sowieckich partyzantów zaatakowała niemieckich żołnierzy, zabijając dwóch z nich, w tym podoficera SS-Unterscharführera Bruno Kocha”.
– Niemcy z karnej kompanii SS Matingena od listopada 1944 r. stale kwaterowali w Krościenku nad Dunajcem. To była grupa ok. 150–170 esesmanów, skierowanych tam właśnie po to, żeby walczyć z silną partyzantką i przeprowadzać działania odwetowe wobec wspierających ją polskich mieszkańców. Teren Ochotnicy był szczególnie niebezpieczny dla Niemców, gdyż wieś znajdowała się w samym sercu gór, nie było tam też żadnej placówki czy posterunku okupanta. Esesmani zaglądali tam więc raz na jakiś czas patrolując główną szosę, czasem dokonując przy tym rekwizycji czy strzelając do uciekających przed nimi ludzi, których uznawali za potencjalnych partyzantów. 22 grudnia 1944 r. niewielka ich grupa, nie więcej niż około dwudziestu, znalazła się w Ochotnicy Dolnej przeprowadzając rabunek trzody i drobiu na święta. Gdy usłyszeli o tym kwaterujący w pobliżu sowieccy partyzanci ze zgrupowania ppłk. Iwana Zołotara „Artura”, postanowili uderzyć na Niemców. To nieprawda, że miejscowi starali się ich powstrzymać. Niestety było wręcz odwrotnie. Do biesiadujących przy alkoholu w jednej z góralskich chałup Sowietów przybiegła miejscowa góralka i krzyknęła do nich: „Wy tu pijecie, a Niemcy wieś rabują”. Nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Do „bitwy z faszystami” gotowych było też kilku biesiadujących dotychczas razem z Sowietami górali – o czym wspominają wyraźnie zbierane później zeznania świadków – którym partyzanci wydali broń i wzięli ze sobą atakując Niemców. Ci ostatni byli zupełnie zaskoczeni, zaczęli chaotycznie się wycofywać, dwóch z nich zginęło, wielu było rannych. Śmierć poniosło także dwóch Sowietów, których towarzysze jeszcze tego samego dnia pochowali na jednym ze wzgórz nad Ochotnicą. Z kolei ciała dwóch Niemców, dość silnie poturbowane i obrabowane przez partyzantów, górale zawieźli do cmentarnej kostnicy. Byli to Walter Terlinden i wspomniany Bruno Koch – zdegradowany oficer SS służący wcześniej w urzędzie Wyższego Dowódcy SS i Policji w Generalnym Gubernatorstwie. Kiedy o wypadkach dowiedział się dowódca karnej kompanii, natychmiast zdecydował o odwecie. Jeszcze 22 grudnia, przeprowadzono pacyfikację osiedla Rzeka w leżącej na drodze do Ochotnicy miejscowości Tylmanowa. Następnego zaś dnia cały oddział na kilku samochodach ciężarowych przyjechał do centrum Ochotnicy Dolnej, po czym Matingen zarządził likwidację wszystkich napotkanych osób i palenie zabudowań na tym odcinku, na którym toczyła się dzień wcześniej potyczka. Zarówno dla mieszkańców Tylmanowej, jak i Ochotnicy Dolnej pacyfikacja była zaskoczeniem. Górale z Tylmanowej nie spodziewali się, że spadnie na nich jakaś odpowiedzialność za to, co stało się w Ochotnicy, z kolei mieszkańcy Ochotnicy Dolnej myśleli, że jeśli dojdzie do odwetu, to tego samego dnia. Ponadto 23 grudnia miała się odbywać Wigilia, według ówczesnej wykładni kościelnej nie można jej było bowiem obchodzić w niedzielę, więc to właśnie tego dnia rodziny miały zasiąść przy wspólnym, świątecznym stole. W góry uciekali więc przede wszystkim młodzi mężczyźni, natomiast kobiety z dziećmi, a także osoby starsze, pozostały we wsi szykując domy do świąt. To oni właśnie stali się ofiarami Krwawej Wigilii.

Zdjęcie ofiar Krwawej Wigilii/Fot.: archiwum D. Golik
Zdjęcie ofiar Krwawej Wigilii/Fot.: archiwum D. Golik

Jak wyglądał bilans ofiar? Czy tu również są jakieś nowe ustalenia?
– W powojennych relacjach i statystykach podawano wielokrotnie, że w Tylmanowej zginęło wówczas 10 osób, natomiast w Ochotnicy Dolnej od 52 do 56 osób. Okazuje się, że liczby te zaokrąglano także o pojedynczych mieszkańców, którzy zostali zabici w niewielkim odstępie czasowym od wypadków z 22 i 23 grudnia. W rzeczywistości zginęło odpowiednio 9 i 50 osób. W samej Ochotnicy Dolnej było to 19 kobiet, 18 dzieci i 13 mężczyzn. Kolejnych 18 osób było rannych. Niemcy spalili ponad 30 domów, budynków gospodarczych, spłonął dwór, plebania, dom ludowy i remiza strażacka. Ludziom udało się ocaleć albo udając zabitych, albo np. chroniąc się w lodowatej wodzie pod kołem młyńskim lub też uciekając przez zaśnieżone pola do lasu. Były też pojedyncze przypadki przekupienia esesmanów, ale oddanie im wszystkich oszczędności wcale nie gwarantowało, że nie zostanie się zabitym. Co ciekawe przez wiele lat utarła się opinia, że zamordowani wówczas górale zostali pochowani w większości w jednej wspólnej mogile. Tak było rzeczywiście w Tylmanowej, gdzie osobno pochowany został najprawdopodobniej tylko zmarły z ran dzień po pacyfikacji Jan Cebula. Okazało się jednak, że inaczej było w Ochotnicy Dolnej. Relacje i księgi zmarłych jednoznacznie wskazują na to, że ofiary starano się chować osobno, w imiennych grobach. Większe mogiły zbiorowe stanowiły groby całych wymordowanych wówczas rodzin – Brzeźnych czy Smreczków. Zachowana współcześnie duża i upamiętniona „bratnia mogiła” na cmentarzu w Ochotnicy Dolnej, to najprawdopodobniej obiekt w dużej części symboliczny

Czy niemieccy oprawcy ponieśli jakąś karę?
– Niemcy od samego początku tuszowali prawdziwe okoliczności akcji podając w raportach dla swoich przełożonych, że w tym czasie na terenie Ochotnicy doszło do potyczki z partyzantami sowieckimi, podczas której udało się zlikwidować ok. 70 „bandytów”. Połączyli więc straty Sowietów z liczbą zabitych mieszkańców Tylmanowej i Ochotnicy. Było to wygodne wytłumaczenie na wypadek dociekań lokalnej administracji, której w obliczu bliskiego wkroczenia Armii Czerwonej, zależało na zaskarbieniu sympatii Polaków. Wówczas jednak, mimo formalnej skargi ze strony sołtysa Ochotnicy Jana Brzeźnego, żadnych konsekwencji nie wyciągnięto. Niestety także po wojnie zbrodniarzy nie udało się osądzić, gdyż na ich trop polscy i niemieccy prokuratorzy wpadli dopiero w drugiej połowie lat 70. Wcześniej błędnie łączono Krwawą Wigilię albo z działalnością zakopiańskiego Gestapo, albo z aktywnością formacji ukraińskich. Kiedy natrafiono na właściwy trop, główny sprawca, a więc dowodzący kompanią Albrecht Matingen, już nie żył. Zmarł w 1974 r. jako szanowany obywatel RFN, mimo że odpowiadał osobiście za kierowanie różnymi działaniami pacyfikacyjnymi, podczas których śmierć poniosły przynajmniej 244 osoby, w tym 65 dzieci. Trzech esesmanów udało się przypadkowo ukarać jeszcze w 1945 r. Byli to dezerterzy z karnej kompanii, którzy próbowali ratować się przed odpowiedzialnością za swoje czyny wstępując „na ochotnika” do AK. Szybko jednak ich rozszyfrowano i wszyscy trzej zostali rozstrzelani w Maszkowicach koło Łącka.

Raport o starciu w Ochotnicy/Fot.: archiwum D. Golik
Raport o starciu w Ochotnicy/Fot.: archiwum D. Golik

Czy taka sytuacja jak w Ochotnicy była wyjątkiem czy też regułą w tamtym regionie? Czy znamy podobne sytuacje, które wydarzyły się na terenie okupowanych ziem polskich?
– Polityka okupacyjna Niemców w stosunku do Polaków zmieniała się na przestrzeni lat wojny. Początkowo uderzenia dotykały przede wszystkim polskich elit, później masowe represje spotykały działaczy konspiracyjnych, a w roku 1943 częstą metodą terroryzowania Polaków były publiczne egzekucje więźniów politycznych i tzw. zakładników. Działania odwetowe czy pacyfikacyjne, w których głównym celem było uderzanie w ludność cywilną i jej dobytek, stały się standardem dopiero wraz z rozwojem partyzantki polskiej i pojawieniem się dywersyjnych oddziałów sowieckich. Nie mogąc ich skutecznie zlikwidować osłabiano ich zaplecze – właśnie poprzez pacyfikacje poszczególnych wsi i osiedli, czyli miejsc zarówno stacjonowania partyzantów, jak też wykonywania przez nich akcji. W Małopolsce za dużą część tych działań odpowiadała od połowy 1944 r. kompania Matingena. Poza Krwawą Wigilią ciążą na niej także inne zbrodnie, m.in. działania w Skrzydlnej i Porąbce, w Pogorzanach, Gruszowcu czy położonym na północ od Krakowa Trzonowie. Ostatnią akcję represyjną na ziemiach polskich esesmani Matingena wykonali na kilka dni przed nadejściem frontu – była to pacyfikacja Rogoźnika i Starego Bystrego w styczniu 1945 r.

Czy w przypadku wydarzeń Krwawej Wigilii możemy mówić o celowych przekłamaniach PRL-owskich badaczy tamtych wydarzeń?
– Trudno mówić o celowym ukrywaniu prawdy. Raczej dochodziło w tym wypadku do pewnej manipulacji faktami albo też nierzetelności w badaniach i postępowaniach prokuratorskich. Nazwiska niektórych członków karnej kompanii, w tym samego Matingena (czasem zniekształcone do formy Mittingen), pojawiały się w różnych protokołach przesłuchań świadków już w latach 40. i 50. Śledczy jednak nie dysponowali odpowiednimi danymi źródłowymi, ażeby je zweryfikować. Kiedy wreszcie zrozumiano, która jednostka niemiecka odpowiadała za zbrodnię i przekazano sprawę stronie niemieckiej, było już za późno na ściganie sprawców. Co więcej, wynikami ustaleń śledztwa nie podzielono się z badaczami i regionalistami, przez co, aż do początku XXI wieku, pokutowała błędna teza o udziale w pacyfikacji formacji złożonych z Ukraińców. To, że akcję sprowokowali Sowieci także było niewygodne, przede wszystkim z uwagi na narrację o wojennej przyjaźni polsko-sowieckiej lansowanej w czasach PRL-u. W końcu trudnym tematem był też brak pomocy dla mieszkańców ze strony AK. Bo przecież, gdyby 23 grudnia we wsi pojawiłby się nawet niewielki oddział partyzancki i ostrzelał nadjeżdżających tego dnia do Ochotnicy Niemców, to wypadki mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej. Oczywiście, nie odbierając sprawstwa ludziom Matingena i nie zmazując winy z okupantów, należy jednak także o tych dwóch aspektach Krwawej Wigilii pamiętać.
Ciekawym wątkiem są też powojenne losy samego Matingena, którego w latach 50. wykorzystywały najprawdopodobniej jako współpracownika zarówno wywiad RFN, jak też polska bezpieka. Pojawiają się w tym kontekście także wątki sowieckie i jego kontakty z ambasadą ZSRS. Można się zastanawiać nad tym, na ile służby te nie znały jego przeszłości, a na ile starały się też w tym czasie chronić swojego agenta. Ale to już temat wybiegający poza wypadki z 1944 r.

Fragment akt personalnych Matingena z jego własnoręcznym podpisem/Fot.: archiwum D. Golik
Fragment akt personalnych Matingena z jego własnoręcznym podpisem/Fot.: archiwum D. Golik

Na temat wydarzeń o których rozmawiamy powstałą także książka Ryszarda Dzieszyńskiego "Krwawa Wigilia. Bitwa o Ochotnicę 1944". Z pewnością zna pan tę publikację.

– Książka ta, to wznowienie wydanej jeszcze w 1980 r. pracy zatytułowanej „Krwawa wigilia. Walka i martyrologia wsi Ochotnica”. Wydawnictwo Bellona zdecydowało się ją opublikować ze zmienionym podtytułem w 2014 r. z uwagi na przypadającą wówczas 70. rocznicę akcji „Burza”. O ile w okresie PRL-u książka ta stanowiła ciekawe, zbeletryzowane i pisane z perspektywy dziennikarskiej, spojrzenie na dzieje Ochotnicy w czasie II wojny światowej, o tyle współcześnie w dużej mierze się zdezaktualizowała. Materiały, które zebrał wówczas i wykorzystał Ryszard Dzieszyński zostały już w większości upublicznione, m.in. w formie książkowej opublikowany został maszynopis opracowania dwóch żołnierzy AK – Tadeusza Morawy i Eugeniusza Giełdczyńskiego. Autor nigdy nie dotarł też do archiwalnych dokumentów podziemia czy źródeł niemieckich. Tak w kwestii „bitwy ochotnickiej”, jak też samej Krwawej Wigilii książka pozostawia spory niedosyt, żeby nie powiedzieć, że w pewnym sensie wypacza obraz tych dwóch kluczowych dla regionu wydarzeń.

Męczeństwo wsi upamiętnił pomnik, za którym kryje się wstrząsająca historia trzydziestoletniej Marii Kawalec
– Uwieczniona na pomniku Maria Kawalec nazywana jest „ochotnicką Nike”. To chyba najbardziej znana ofiara Krwawej Wigilii. Zginęła uciekając przed Niemcami przez osiedle Brzeźnie, gdzie dosięgły ją kule jednego z esesmanów. Na rękach miała wówczas niespełna roczną córkę Annę i kiedy upadała martwa w śnieg, w dalszym ciągu przytulała do siebie dziecko. W takiej też pozie odnaleziono obydwie po kilku godzinach i wspólnie pochowano w specjalnej większej trumnie, nie próbując rozdzielać ich zamarzniętych na mrozie ciał. Artysta projektujący pomnik starał się właśnie ową dramatyczną scenę oddać. Ale takich sytuacji było więcej. Między innymi żona sołtysa Ochotnicy, Anna Brzeźna, która została postrzelona przez jednego z Niemców w swoim domu i straciła przytomność, odzyskała ją w chwili, kiedy budynek zaczął się palić. Ostatkiem sił zdołała wziąć na ręce leżącą w kołysce dwumiesięczną córkę Władysławę i wyniosła ją na zewnątrz. Tam zaopiekowały się nimi sąsiadki. Niestety Anna Brzeźna zmarła już następnego dnia. Jej cudem ocalała córeczka najprawdopodobniej na skutek powikłań po wyziębieniu przeżyła ją tylko o kilka miesięcy i zmarła w połowie 1945 r. Podobne, chwytające za serce sceny, zaobserwować też można było podczas wcześniejszych o dzień wydarzeń z Tylmanowej. Na przykład poważnie ranna Maria Gajewska poprosiła na łożu śmierci o możliwość uściskania kilkumiesięcznego synka, którego upuściła, gdy została trafiona niemiecką kulą. Przykazała jeszcze wówczas starszemu synowi, by opiekował się braciszkiem, po czym zmarła. Takich historii jest bardzo wiele i dopiero teraz, dokładnie analizując zachowane relacje świadków tamtych wydarzeń, odkrywamy je na nowo. Liczby i statystyki są ważne, ale to wspomnienia i konkretne obrazy pozwalają na zachowanie pamięci o tych wydarzeniach dla przyszłych pokoleń.

Ochotnicka Nike/Fot.: archiwum D. Golik
Ochotnicka Nike/Fot.: archiwum D. Golik

Dawid Golik - ur. 1984, dr, historyk, politolog, pracownik pionu poszukiwań i identyfikacji Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie, adiunkt w Instytucie Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, sekretarz redakcji „Zeszytów Historycznych WiN-u” oraz „Prac Historycznych”. Zajmuje się historią II wojny światowej i polskiego podziemia niepodległościowego, a także dziejami wojny siedmioletniej na terenie Dolnego Śląska. Autor m.in. Partyzanci „Lamparta”. Historia IV batalionu 1. Pułku Strzelców Podhalańskich AK (Kraków 2014), Wrzesień 1939 w dolinie Dunajca. Bój graniczny i walki nad górnym Dunajcem między 1 a 6 września 1939 roku (Warszawa-Kraków 2020) oraz Adelsbach 1762. Zapomniana porażka Fryderyka Wielkiego (z J. Kryską; Kraków 2022). Na przełomie 2022 i 2023 r. premierę będzie miała jego najnowsza monografia Krwawa wigilia. Sprawcy – ofiary – relacje (Ochotnica Dolna 2022)

Historia

Historia - najnowsze informacje

Rozrywka