niedziela, 15 października 2023 08:00, aktualizacja rok temu

Malował przy pomocy ognia i dymu. Legenda polskiego designu pozostaje nieodkryta

Autor Mirosław Haładyj
Malował przy pomocy ognia i dymu. Legenda polskiego designu pozostaje nieodkryta

– Uważam, że fenomen jego pracy polega na nieprzeciętnej umiejętności syntezy formy. Potrafił w taki sposób zminimalizować detale, że kształt jest zrozumiały dla odbiorcy, choć całość formy została pozbawiona zbędnych szczegółów. Tym charakteryzuje się właśnie dobre wzornictwo i dobra rzeźba – wraz z upływem czasu nabiera wartości i chociaż zabrzmi to banalnie – nie starzeje się. Tak jest właśnie w przypadku prac Tomaszewskiego – mówi w rozmowie z Głos24 Katarzyna Rij, współautorka biografii legendy ćmielowskiego designu, Lubomira Tomaszewskiego. – Miał wielkie ambicje. Chciał tworzyć sztukę, jakiej nie tworzył nikt inny. Z perspektywy prawie 100 lat jego życia, myślę, że mu się to udało – dodaje.

Katarzyna Rij jest marszandką, kuratorką i organizatorką wystaw. W Krakowie prowadzi galerię sztuki współczesnej van Rij. Przełomowym momentem w jej życiu zawodowym było przygotowanie międzynarodowej ekspozycji obrazów i rzeźb w genewskim Pałacu Narodów w Szwajcarii w 2014 roku. Wykształcenie z ekonomii oraz historii sztuki pozwala jej łączyć świat biznesu i kreacji artystycznej. Jest autorką biografii artysty Lubomira Tomaszewskiego (napisanej wraz z Jerzym A. Wlazło), zatytułowanej „Lubomir Tomaszewski. Portret w płomieniach”, która w 2021 r. ukazała się nakładem Wydawnictwa AGORA.

Lubomir Tomaszewski znany jest w Polsce głównie z porcelanowych figurek, które projektował dla legendarnej fabryki w Ćmielowie. Pamięta je wielu z nas. Eleganckie i lekkie, zdobiły polskie mieszkania już w latach 50. i 60. Są produkowane także dzisiaj i wciąż nie wychodzą z mody. Podobny status mają unikalne w skali światowej serwisy do kawy Ina oraz Dorota. To jednak tylko niewielki wycinek twórczości Lubomira Tomaszewskiego. Absolwent ASP w Warszawie w 1966 roku wyemigrował do Nowego Jorku, gdzie mieszkał do śmierci (zmarł 15 listopada 2018 roku).

Tomaszewski i Rij poznali się w 2004 roku. Artysta niewiele później powiedział o Katarzynie Rij: „Jest kimś, kto rozumie moją sztukę”. Te słowa zachęciły ją do napisania biografii. – Gdy po raz pierwszy pojechałam do Nowego Jorku do Lubomira Tomaszewskiego (aby podpisać z nim kontrakt dotyczący współpracy przy projektowaniu nowych figurek dla fabryki porcelany AS Ćmielów), moim oczom ukazał się przydomowy ogród, w którym zobaczyłam kilkadziesiąt rzeźb jego autorstwa. A zaraz potem zobaczyłam zaczarowaną pracownię artysty, gdzie było kilkadziesiąt obrazów malowanych ogniem i dymem. Pomyślałam, że o tym dorobku artystycznym w Europie niemal nikt nie wie – mówi w rozmowie z Głos24 Rij. Jak zaznacza, pomimo międzynarodowej sławy i upływu lat, legenda polskiego designu nadal pozostaje w swojej ojczyźnie artystą zaszufladkowanym. – Lubomir Tomaszewski bezwzględnie kojarzył się w Polsce jedynie z ćmielowskimi figurkami, a to, co stworzył po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych, pozostawało wielką tajemnicą dla polskiego i europejskiego odbiorcy – mówi współautorka biografii rzeźbiarza i dodaje: – Ameryka przyniosła mu wolność artystyczną, sławę, ale bardzo liczył na to, że zostanie odkryty jako rzeźbiarz, a nie tylko designer. Dlatego również w Polsce od lat podejmuję działania, aby przywrócić go w pamięci tutejszej publiczności właśnie jako rzeźbiarza i malarza. Mam wielką nadzieję, że w niedalekiej przyszłości dostaniemy szansę, aby zorganizować wystawę, o jakiej marzył Lubomir Tomaszewski.

  • Czytaj także:
“Chciał tworzyć sztukę, jakiej nie tworzył nikt inny”. Już jutro będą rozmawiać o legendzie ćmielowskiego designu
W czwartek (12 października) o godz. 17:30 w Galerii Van Rij (ul. Morsztynowska 1, Kraków) odbędzie się spotkanie z Katarzyną Rij, współautorką biografii „Lubomir Tomaszewski. Portret w płomieniach”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa AGORA. Pisarka przybliży sylwetkę wybitnego twórcy i jego dzi…
Katarzyna Rij, zdjęcie autorstwa P. W. Wojciechowskiej/Fot.: Katarzyna Rij, archiwum prywatne
Katarzyna Rij, zdjęcie autorstwa P. W. Wojciechowskiej/Fot.: Katarzyna Rij, archiwum prywatne

Pani Katarzyno, spotykamy się, żeby porozmawiać o legendzie polskiego designu, Lubomirze Tomaszewskim. Rozgłos zdobył jako projektant ćmielowskiej porcelany, ale nie jest tajemnicą, że posiada pani do niej pewną słabość...
– Panie redaktorze, powiedzieć słabość, to jakby nic nie powiedzieć [śmiech]. Ćmielowska porcelana to moja wielka pasja. Sama zresztą zaprojektowałam kilka figurek dla fabryki porcelany AS Ćmielów. Najbardziej dumna jestem z "Tęczowego tukana", którego stworzyłam kilka lat temu. Jednak chciałabym podkreślić, że swoje kroki zawodowe skierowałam w kierunku sztuki i prowadzenia galerii sztuki współczesnej. Mimo tego, porcelana pozostaje moją wielką pasją.

"Tęczowy tukan", projekt Katarzyna Rij/Fot.: Katarzyna Rij, archiwum prywatne
"Tęczowy tukan", projekt Katarzyna Rij/ fot. materiały AS Ćmielów

W kontekście naszej rozmowy nie mogę zatem nie zapytać o to, która z prac Tomaszewskiego jest pani ulubioną i dlaczego?
– Moją ulubioną figurką Lubomira Tomaszewskiego jest "Zakochana Kasia", ponieważ Lubek – jak lubił powtarzać – zaprojektował ją po spotkaniu ze mną. Nasze poznanie było dla niego inspiracją do jej stworzenia. Moją ulubienicą jest też legendarna "Dziewczyna w czerwonych spodniach", będąca ikoną kobiecości. Zaklęte są w niej kobiece odwaga, siła i pozytywne nastawienie do życia. Tak o idei tej figurki mówił też sam Lubomir Tomaszewski. To design typowy dla lat 50. i 60. XX wieku, ale również symbol dnia dzisiejszego, gdzie na naszych oczach zmienia się pozycja kobiet, zmierzając w kierunku równouprawnienia.

"Dziewczyna w spodniach czerwonych", wzór z roku 1961, projekt Lubomir Tomaszewski/Fot.: Katarzyna Rij, archiwum prywatne
"Dziewczyna w spodniach czerwonych", wzór z roku 1961, projekt Lubomir Tomaszewski/ fot. materiały AS Ćmielów

Co wyróżnia Tomaszewskiego jako designera?
– Uważam, że fenomen jego pracy polega na nieprzeciętnej umiejętności syntezy formy. Potrafił w taki sposób zminimalizować detale, że kształt jest zrozumiały dla odbiorcy, choć całość formy została pozbawiona zbędnych szczegółów. Płynna forma jest bardzo przyjemna i tak skomponowana, że figurki po dekadach istnienia nadal budzą fascynację młodych pokoleń. Tym charakteryzuje się właśnie dobre wzornictwo i dobra rzeźba – wraz z upływem czasu nabiera wartości i, chociaż zabrzmi to banalnie, nie starzeje się. Tak jest właśnie w przypadku prac Tomaszewskiego.

Nagradzany serwis "Dorota", wzór z roku 1962, projekt Lubomir Tomaszewski/fot. materiały AS Ćmielów

Rozumiem, że biografia, której jest pani współautorką, to wyraz hołdu dla artysty...
– Książka przybliża oczywiście losy Lubomira Tomaszewskiego, ale również bardzo szeroki kontekst lat 50. i 60. Opisujemy w niej razem ze współautorem, Jerzym A. Wlazło, atmosferę, jaka panowała w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego, jak żyło się artystom w tamtych czasach oraz bardzo szerokie zagadnienia związane z wojną i Powstaniem Warszawskim, którego Tomaszewski był uczestnikiem. Pokazujemy też późniejszą sytuację artystów w Stanach Zjednoczonych. Pamiętajmy, że lata 50. i 60. to w Nowym Jorku czas Andy’ego Warhola, Jacksona Pollocka, Georgii O’Keeffe. Ameryka w tamtym czasie tworzyła i kreowała swoich bogów świata sztuki.

"Kiwi", Wzór z roku 1958, projekt Lubomir Tomaszewski/Fot.: Katarzyna Rij, archiwum prywatne
"Kiwi", Wzór z roku 1958, projekt Lubomir Tomaszewski/Fot.: materiały AS Ćmielów

Przechodząc do postaci samego artysty, może pani uchylić rąbka tajemnicy i opowiedzieć o kulisach spotkania z Lubomirem Tomaszewskim w 2004 r.? Rozumiem, że wspólna pasja, jaką dzieliła pani z artystą, pomogła w nawiązaniu kontaktu…
– Z przyjemnością dzielę się tą historią, bo zawsze bardzo miło wspominam ten czas. Gdy po raz pierwszy pojechałam do Nowego Jorku do Lubomira Tomaszewskiego (aby podpisać z nim kontrakt dotyczący współpracy przy projektowaniu nowych figurek dla fabryki porcelany AS Ćmielów), moim oczom ukazał się przydomowy ogród, w którym zobaczyłam kilkadziesiąt rzeźb jego autorstwa. A zaraz potem zobaczyłam zaczarowaną pracownię artysty, gdzie było kilkadziesiąt obrazów malowanych ogniem i dymem. Pomyślałam, że o tym dorobku artystycznym w Europie niemal nikt nie wie. Lubomir Tomaszewski bezwzględnie kojarzył się w Polsce jedynie z ćmielowskimi figurkami, a to, co stworzył po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych, pozostawało wielką tajemnicą dla polskiego i europejskiego odbiorcy. Wtedy dreszcz przeszedł moje plecy, a w głowie zrodziło się marzenie, aby odkryć Lubomira Tomaszewskiego jako rzeźbiarza i malarza dla polskiej, a tym samym europejskiej publiczności. I tak krok po kroku, rozpoczynając od wielkiej wystawy w Pałacu Narodów w Genewie, którą miałam przyjemność organizować we współpracy z rządem amerykańskim, rozpoczęła się nasza współpraca. Od tego czasu reprezentowałam też Lubomira Tomaszewskiego jako marszandka w Europie.

Katarzyna Rij w pracowni Lubomira Tomaszewskiego/Fot.: Katarzyna Rij, archiwum prywatne
Katarzyna Rij w pracowni Lubomira Tomaszewskiego/Fot.: materiały AS Ćmielów

Jakim człowiekiem okazał się legendarny projektant?
– Był miłym, szarmanckim mężczyzną, przede wszystkim skoncentrowanym na swojej sztuce, która była dla niego najważniejsza. Całe jego życie było podporządkowane chęci transformacji języka wewnętrznego na język zrozumiały dla odbiorcy. Miał wielkie ambicje. Chciał tworzyć sztukę, jakiej nie tworzył nikt inny. Z perspektywy prawie 100 lat jego życia, myślę że mu się to udało.

W pracowni artysty podczas jednej z pierwszych wizyt w USA/Fot.: Katarzyna Rij, archiwum prywatne
W pracowni artysty podczas jednej z pierwszych wizyt w USA/Fot.: materiały AS Ćmielów

Spotkanie, o którym pani opowiadała, okazało się zalążkiem trwałej znajomości.
– Zajmowałam się promocją jego twórczości i organizacją wystaw w różnych miastach Europy. Wielokrotnie byłam u niego w pracowni, a do Stanów Zjednoczonych miałam przyjemność latać dwa, trzy razy do roku. Rezultat tej współpracy można dziś zobaczyć w Galerii Sztuki Współczesnej Van Rij Gallery, która ma swoją główną siedzibę na terenie hal postindustrialnych w Ćmielowie. To właśnie tam można oglądać ponad 200 obiektów jego autorstwa, w tym obrazów, rysunków i rzeźb, które zostały sprowadzone z amerykańskiej pracowni artysty. Serdecznie zachęcam do skorzystania z tej możliwości.

Wracając do artystycznej legendy Tomaszewskiego, może pani pokrótce przybliżyć jego działalność? Jak to zostało już powiedziane, w Polsce znany jest głównie z porcelanowych figurek, które projektował dla legendarnej fabryki w Ćmielowie...
– Projektowaniem rzeźby kameralnej, którą dziś znamy jako ćmielowskie figurki, zajmował się przez dziewięć lat, pracując w warszawskim Instytucie Wzornictwa Przemysłowego. Tam powstawały lekkie w formie ażurowe wzory, dekorowane plamą barwną, przypominającą obrazy Mondriana. Wśród nich kobiety i zwierzęta, które do dziś zachwycają środowisko kolekcjonerów designu oraz zdobią najlepsze muzea w Polsce i Europie. Lubomir Tomaszewski zakończył jednak tę działalność na 40 lat i powrócił do niej dopiero w 2010 roku. Po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych w 1966 roku zajął się rzeźbą tworzoną, jak napisał o tym New York Times, "w duecie z naturą". Tworzył, wykorzystując naturalne, niezmienione przez siebie fragmenty drewna oraz skał. Jak wspomniałam wcześniej, stworzył też unikatową technikę malowania ogniem i dymem. Technika ta moim zdaniem była próbą poradzenia sobie z doświadczeniami wojny i okupacji. Z ognia jako żywiołu niszczycielskiego uczynił narzędzie twórcze – tak, aby zapis emocji mógł być pamiętnikiem dla przyszłych pokoleń, jednocześnie będąc dla nich przestrogą. Chciałabym jednak podkreślić, że Lubomir Tomaszewski w swojej twórczości dotykał poza trudnymi tematami – tak zwanymi czarnymi stronami człowieczeństwa związanymi z tematami wojny – również tych afirmujących życie. Balet, muzyka, przyroda i wielkie umiłowanie tańca są obecne w jego twórczości, a ponadto wszystkiego dotykał emocjonalnością, która był wyrazem jego ekspresji.

Skan artykułu o "Inie" i "Dorocie" z gazety z lat 60. XX w./Fot.: Katarzyna Rij, archiwum prywatne
Skan artykułu o "Inie" i "Dorocie" z gazety z lat 60. XX w./Fot.: materiały AS Ćmielów

Może pani powiedzieć jeszcze coś o jego losach na emigracji?
– Tak, jak już zaznaczyłam, po wyjeździe Lubomir Tomaszewski zajmował się rzeźbą i malowaniem ogniem i dymem. Był również wykładowcą na uniwersytecie w Bridgeport, jego prace trafiły do jednej z największych kolekcji rodziny Rockefellerów. Na dowód tego na łamach książki biograficznej “Lubomir Tomaszewski. Portret w płomieniach”, którą miałam przyjemność napisać wraz z Jerzym A. Wlazło, wydrukowaliśmy oficjalny list rodziny Rockefellerów pozwalający formalnie używać informacji o tym, że prace rzeźbiarskie Lubomira Tomaszewskiego znajdują się właśnie w ich posiadaniu. Na marginesie mogę powiedzieć, że wiele tygodni zajęło nam, aby odnaleźć ten dokument.

"Razem", wzór z roku 2005, projekt Lubomir Tomaszewski/Fot.: Katarzyna Rij, archiwum prywatne
"Razem", wzór z roku 2005, projekt Lubomir Tomaszewski/Fot.: materiały AS Ćmielów

Można powiedzieć, że odniósł w Stanach sukces, ale czy spełnił swoje marzenia?
– Ameryka przyniosła mu wolność artystyczną, sławę, ale bardzo liczył na to, że zostanie odkryty jako rzeźbiarz, a nie tylko designer. Dlatego również w Polsce od lat podejmuję działania, aby przywrócić go w pamięci tutejszej publiczności właśnie jako rzeźbiarza i malarza. Moim marzeniem jest zorganizowanie wystawy w jednym z muzeów narodowych, ale na razie te plany pozostają jedynie planami. Mam wielką nadzieję, że w niedalekiej przyszłości dostaniemy szansę, aby zorganizować wystawę, o jakiej marzył Lubomir Tomaszewski.

Ostatnie zdjęcie Tomaszewskiego przed wyjazdem do USA/Fot.: Lubomir Tomaszewski, archiwum prywatne
Ostatnie zdjęcie Tomaszewskiego przed wyjazdem do USA/Fot.: materiały AS Ćmielów

Tomaszewski był buntownikiem? W jednym z wywiadów wspominał: „żyłem w kompletnej niezgodzie ze Związkiem Plastyków, a właściwie nie tyle ze związkiem, ile z tematyką, jaką w tym czasie narzucano. […] Dumny jestem z tego, że nigdy nie wyrzeźbiłem Lenina, Stalina czy jakiegoś innego idola komunistów”. Pytam, bo jednak nie został „ukarany” za poglądy, pracował w zakładach państwowych, dane mu było wyjechać za granicę. W tamtych czasach może to dziwić…
– Lubomir Tomaszewski wyjechał do USA w poszukiwaniu wolności artystycznej i sławy. W Polsce nie mógł w pełni realizować się jako artysta, a jego projekty nie były wdrażane w życie. Było wprawdzie kilka konkursów, które wygrał, ale ze względów politycznych nie mogły one być wdrożone – to np. konkurs rzeźbiarski związany z otoczeniem Pałacu Kultury i Nauki. Jako absolwent Wydziału Rzeźby warszawskiej ASP miał ambicje, aby realizować się jako rzeźbiarz. Praca w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego dawała stałe zatrudnienie i możliwość utrzymania rodziny, nie była jednak spełnieniem jego artystycznych ambicji. Dlatego już po kilku latach pobytu rozglądał się za miejscem, gdzie mógłby rozwinąć skrzydła – swój nowy dom znalazł, jak wspomniałam, za oceanem. Stany Zjednoczone uważał również za swój kraj. Lubił jednak podkreślać, że serce zawsze miał polskie. Niemniej jednak na wystawach zagranicznych był prezentowany jako artysta polsko-amerykański; a często – amerykański. Sądzę jednak, że Stany Zjednoczone cenił za to, że mógł bez pręgierza cenzury realizować swoje pomysły artystyczne.

Pytałem panią o Tomaszewskiego-designera, a jak scharakteryzowałaby pani Tomaszewskiego-artystę? Czym się wyróżniał?
– Lubomir wielokrotnie powtarzał, że chciał tworzyć sztukę, jakiej nie tworzył nikt inny. Chciał znaleźć swoisty dla siebie język wypowiedzi artystycznej. Malowanie przy pomocy ognia i dymu było na tyle unikatowe, że spełniało jego oczekiwania. Był człowiekiem niezwykle wrażliwym i pracowitym. Wspominał, że nie spędził dnia bez aktywności artystycznej, a szkicownik nosił zawsze ze sobą – gotowy na złapanie natchnienia. Nigdy nie wiedział, co z otaczającego go świata codziennego będzie inspiracją do kolejnego dzieła sztuki. Pomysłów miał więcej niż mógł zrealizować - jak lubił mówić, w jego pracowni “wszystko pcha się i woła o pierwszeństwo”. Kiedy odszedł, pozostawił dziesiątki nieskończonych prac. To jest dowodem na to, że był tytanem pracy. Wyjątkowe w jego twórczości było to, że zamiast klasycznych pędzla i płótna używał palnika acetylowo-tlenowego, przy pomocy którego figuratywnie opowiadał swoją historię. Ale też bardzo emocjonalnie, w sposób związany z uczuciami i przeżyciami ludzi dotykał spraw z jednej strony prostych i codziennych – takich jak relacje międzyludzkie czy radość z obcowania z przyrodą czy muzyka. Jednak przedmiotem jego rozważań na polu artystycznym były również tęsknota, rozpacz i dramat. Ciekawym jest też, że naturę uważał za swojego współtwórcę. Wyjaśniając tę frazę, miał na myśli to, że do swoich rzeźb wykorzystywał dane przez naturę, a w zasadzie porzucone przez nią, fragmenty drzew i skał. Mówił o sobie, że on jedynie dokomponował do tego, co stworzyła natura, i dokańcza jej pomysły.

Fot. gł: AS Ćmielów, materiały prasowe

Dobra książka

Dobra książka - najnowsze informacje

Rozrywka