– Są to wybory, które prawdopodobnie są niepowtarzalną szansą na to, żeby Platforma odrodziła się w Krakowie i potem odradzała się w Małopolsce. Bardzo ważne jest jednak to, aby przejęła Kraków, bo to ma potem bardzo daleko idące konsekwencje, a wygrana pozwoliłaby jej złapać bardzo dużo powietrza. Gdy jednak przegra Kraków, to dojdzie dla tej partii do kompromitacji - ostrzega Daniel Pers. Z analitykiem wyborczym i autorem cenionych prognoz rozmawiamy o sytuacji w Krakowie i Małopolsce tuż przed wyborami samorządowymi, które odbędą się już 7 kwietnia.
Wybory samorządowe w Małopolsce zapowiadają się bardzo ciekawie i mogą być ważniejsze niż przypuszczają przeciętni mieszkańcy. Dlaczego? W bastionie PiS-u, za jakie uchodzi województwo nadchodzą poważne zmiany. W Krakowie ze startu zrezygnował wieloletni prezydent Jacek Majchrowski. Przypomnijmy, zarówno w 2014 jak i w 2028 roku jego głównym kontrkandydatem był przedstawiciel PiS-u (w 2014 – Marek Lasota, w 2018 – Małgorzata Wassermann). W tym roku o jego fotel zaciekły pojedynek stoczy aż 9 kandydatów. O to, co mówią sondaże i prognozy wyborcze i czego możemy się spodziewać w Małopolsce pytamy eksperta, cenionego prognostę wyborczego, Daniela Persa. Daniel Pers – znany użytkownikom Twittera, którzy interesują się polską polityką, opracował własne algorytmy, dzięki którym zaskakująco trafnie prognozował kilka ostatnich wyników wyborów. Model powstał przez porównanie przedwyborczych sondaży różnych pracowni z faktycznymi wynikami głosowania Polaków. Ma też własną metodę przeliczania tzw. niezdecydowanych, dzięki czemu udało mu się odnieść sporo sukcesów. Z dużą dokładnością dokonał prognoz i symulacji wyborczych w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, ale też przygotował najdokładniejszy pomiar przed ubiegłorocznymi wyborami prezydenta w Rzeszowie. Sukcesem okazały się też jego prognozy przez wyborami parlamentarnymi na jesieni w 2023 roku. Jest też ekspertem Onetu, gdy chodzi o prognozy wyborcze i analizę sondaży.
Tym razem, gdy chodzi o Kraków i Małopolskę, nawet on ma kłopot, aby jednoznacznie ocenić, na czyją stronę przechyli się szala zwycięstwa. - To są najdziwniejsze wybory, jakie do tej pory obserwowałem i mam wrażenie, że im niżej zejdziemy w regionach, im jest to bardziej lokalne podwórko, tym bardziej będzie to ciekawe, tym bardziej, że partie zachowują się tak, jakby te wybory miały się odbyć na jesieni, a nie już za kilka tygodni - mówi ekspert.
Daniel Pers w rozmowie z portalem Głos24 zastanawia się, dlaczego Prawo i Sprawiedliwość w tych wyborach tak długo zwlekało z pokazaniem kandydatów i dlaczego nie postawiło jednak na znanych liderów, a na nowe, mniej znane nazwiska. - Mam hipotezę, że w tych wyborach jeżeli gdzieś PiS będzie wystawiał kandydatów, to nie zmyślą o to, żeby w ogóle realnie podejść do walki o prezydenturę w tych miastach, bo jest to praktycznie oczywiste, że w żadnym mieście nie uda się wygrać kandydatowi PiS-u. Mam takie wrażenie, że czy to jest Kraków, czy to jest Warszawa, że PiS, wystawiając kandydatów, bardziej traktuje to trochę jako poligon, na którym sprawdza kandydatów na inne wybory, bo z góry wie, że tych wyborów nie mogą wygrać - uważa ekspert.
Z kolei, na lokalnym, krakowskim i małopolskim podwórku wróży klęska wyborczą Lewicy i wytyka błędy Platformy Obywatelskiej, nad którą wisi widmo wyborczej katastrofy, w przypadku, gdyby Aleksander Miszalski nie wszedłby w ogóle do drugiej tury. Jakie są na to szanse, kto zyska a kto straci, dlaczego są to najdziwniejsze wybory od 1990 roku? O tym w naszej rozmowie.
Panie Danielu, zacznijmy od tego dlaczego na liście wyborczej w Krakowie nie zobaczymy już Jacka Majchrowskiego? Czy miał aż tak złe wyniki sondaży?
- Zobacz:
– Pamiętam, rozmawialiśmy chyba rok temu, o potencjalnym ruchu Majchrowskiego. Dało się wtedy zauważyć zmieniające się podejście prezydenta Krakowa do postulatów mieszkańców i Rady Miasta Krakowa. Było oczywiste, że do ostatniej chwili będzie sondował to, czy wystartuje. Kraków jest jedną z czterech największych metropolii w Polsce, gdzie uprawnionych do głosowania jest więcej niż 500 tys. wyborców. Jest to też ewenement, że wciąż „panuje” w nim najbardziej w Polsce niepopularny włodarz, jakim jest Jacek Majchrowski. Prezydent Krakowa jest najbardziej znienawidzonym włodarzem większego środka. Rodziło się więc pytanie, czy finalnie zaryzykuje i wystartuje, bo on zawsze miał notowania nieco gorsze niż finalne wyniki. W ciągu tego ostatniego roku w Małopolsce dużo rzeczy się zmieniło. Przelała się też szala goryczy. To wszystko przypieczętowało los Jacka Majchrowskiego, bo kleją się do niego różne afery i najgorsze tematy. Rozmawialiśmy o tym, jakie mogą być warianty rozwiązania tej sytuacji, bo nie było tajemnicą, że Jacek Majchrowski już 6 lat temu, startując z szerokim poparciem ówczesnej opozycji, zaczął się trochę skłaniać w drugą stronę. Już wtedy, w naszej rozmowie, rozważaliśmy, czy przypadkiem PiS nie zrezygnuje z wystawienia swojego kandydata i czy nie poprze Jacka Majchrowskiego, albo czy nie stanie się odwrotnie - Jacek Majchrowski zrezygnuje z kolejnego startu, a poprze kogoś wystawionego przez PiS.
- Zobacz:
Wszystko ma przyczyny w tym, że de facto prezydent Majchrowski na podwórku krakowskim przez ostatnie lata miał tak naprawdę tylko jednego, realnego rywala, który go „punktował”. Był to i jest jeszcze nadal Łukasz Gibała, który w tej chwili wspina się w sondażach na czołową pozycję w wyborach. Trudno sobie wyobrazić po tym, gdy zmieniła się władza na jesieni i przesunęło się wahadło społecznego poparcia, żeby Jacek Majchrowski odsunął się od tej fali, która przejęła władzę w Polsce. Poza tym, abstrahując od oceny mieszkańców, trudno sobie też wyobrazić, żeby Jacek Majchrowski znalazł jakikolwiek kapitał społeczny i polityczny, żeby chociaż wejść do drugiej tury, bo tak naprawdę wyglądały jego notowania.
Przez pewien czas jedynym człowiekiem prezydenta, który wystartuje w wyborach, był wiceprezydent Andrzej Kulig (choć teraz wiadomo już, że swój start potwierdził też Jerzy Muzyk). Jak pan ocenia jego szanse, biorąc pod uwagę, to że z jednej strony zapowiada zmiany w stosunku do polityki miejskiej Jacka Majchrowskiego, ale z drugiej strony trudno uwierzyć, że człowiek, który tyle lat współpracował z dotychczasowym prezydentem, nie wywierał aktywnego wpływu na to, co się dzieje w mieście i że nagle zmieni swoje podejście do zarządzania Krakowem i stosunek do mieszkańców.
– Jeżeli chodzi o wiceprezydenta Kuliga, to jest on moim zdaniem w beznadziejnej sytuacji. W strategii, nawiązującej do szachów, to tak, jakby ktoś, będąc w całkowitej defensywie i ryzykując kapitulację, położył króla, a wystawił do boju pionka. Rozbawiło mnie to, że, jak już pani wspomniała, Kulig, startując z obozu Jacka Majchrowskiego, obiecuje na starcie, że jakoby nastąpią zmiany i że już więcej Majchrowskiego nie będzie. Powinien się określić. Albo startuje z poparciem Majchrowskiego albo z obozu, który się go wstydzi.
Wiemy już, że wyborach PiS nie poprze Kuliga, choć brany był taki scenariusz pod uwagę, ale niemal rzutem na taśmę wystawił w wyborach Łukasza Kmitę. Kmita w rozmowie z nami najpierw mówił o takiej możliwości i że jest gotowy na to wyzwanie, ale swoją decyzję uzależnił od wsparcia z budżetu partii jego kampanii.
– Przypomnijmy, że pięć lat temu w wyborach samorządowych w Warszawie Patryk Jaki, który był znacznie bardziej rozpoznawalny jednak niż Łukasz Kmita, swoją kampanię rozpoczął jeszcze przed jej oficjalnym ogłoszeniem, wiele miesięcy przed wyborami. Był do niej też bardzo dobrze przygotowany i przeznaczono na nią poważne środki finansowe i całą marketingową otoczkę. Trzeba przyznać, że poważnie podchodzono do tematu. A jaki był wynik – wiadomo. Nie było nawet II tury.
Mi mocno przychodzi do głowy sytuacja z Tobiaszem Bocheńskim, bo to świetny przykład. O tym, że to Bocheński prawdopodobnie będzie kandydatem na prezydenta Warszawy mówiło się już latem zeszłego roku, ale oficjalnie Bocheński został ogłoszony dosłownie chwilę przed wyborami. Coś tu jest nie tak, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że kampanii prezydencka w tak dużym mieście to ogromne nakłady finansowe. To nie tylko walka o rozpoznawalność, ale także kwestia całego zaplecza. Prawo i Sprawiedliwość właśnie straciło całe to zaplecze. Nie ma środków finansowych i jeśli kandydaci, nie tylko kandydaci na prezydentów miast, słyszą, że raczej będą musieli sobie sami finansować dwoją kampanię - to jest problem. Mam hipotezę, że w tych wyborach jeżeli gdzieś PiS będzie wystawiał kandydatów, to nie zmyślą o to, żeby w ogóle realnie podejść do walki o prezydenturę w tych miastach, bo jest to praktycznie oczywiste, że w żadnym mieście nie uda się wygrać kandydatowi PiS-u. Mam takie wrażenie, że czy to jest Kraków, czy to jest Warszawa, że PiS, wystawiając kandydatów, bardziej traktuje to trochę jako poligon, na którym sprawdza kandydatów na inne wybory, bo z góry wie, że tych wyborów nie mogą wygrać. To przedpole to do innych planów. W przypadku Tobiasza Bocheńskiego to jest to myślenie o prezydenturze w 2025 roku, a w przypadku Krakowa to może być albo myślenie nad budowaniem kolejnej lokomotywy, tak jak zbudowano pozycję Kacpra Płażyńskiego w Gdańsku, albo z myślą o wypróbowania kandydata na wybory europejskie. Tylko, że w wyborach europejskich PiS będzie miał problemu, bo będzie musiał mierzyć się z dosyć długą listą zainteresowanych startem w tych wyborach, a krótką listą realnych stanowisk do zaproponowania.
Jak zatem wytłumaczyć dlaczego PiS popełnił tak kardynalny błąd, bo przecież jeszcze na wiosnę i latem startował w Małopolsce z bardzo silną kampanią pod szyldem rządowym? Przyjeżdżał tu wielokrotnie prezes Jarosław Kaczyński, premier Mateusz Morawiecki, europoseł, była premier Beata Szydło. Rządowe pikniki odbywały się w bardzo wielu miejscowościach całej Małopolski. Jednak teraz zupełnie zeszło z nich powietrze i po tej kampanii tak naprawdę nic nie zostało. Nie zostało wylansowane żadne nazwisko. Nikt kto zostałby w pamięci, kto takim liderem w Małopolsce mógłby być.
– To jest szerszy problem. Pamiętam jak rozmawialiśmy rok temu i mówiliśmy o tym, że PiS zaczyna mieć problemy z Małopolską. Rozmawialiśmy o kilku regionalnych tematach, które trawiły i Kraków, i Małopolskę. Popatrzymy na wynik Prawa i Sprawiedliwości właśnie w Małopolsce w wyborach parlamentarnych. W swoim bastionie, z którego wywodzi się Beata Szydło i w województwie, w którym, w którym partia, jej kandydaci i prezydent osiągali w pierwszej turze grubo powyżej 50 proc. obecnie jest to 40 czyli mniej, niż PiS w ogóle dostał w Polsce 4 lata temu. To jest pogrom. Ja odnoszę wrażenie, jakby ta ofensywa partyjna, zwłaszcza Jarosława Kaczyńskiego czy Mateusza Morawieckiego w Krakowie przyniosła efekt odwrotny od zamierzonego. Najsilniejszą osobą okazała się Małgorzata Wasserman, która jest najsilniejszą jednostką, ale jest to marka, która przynajmniej w jakimś stopniu udowodniła, że była w stanie przekroczyć granice poparcia dla PiS-u. Nie mówię oczywiście o zdobywanie elektoratu Platformy, ale Kraków to zawsze było miejsce, gdzie nie było delikatnie mówiąc, łatwo. Mimo, że jest to metropolia, czyli miasto, która nastawione jest na liberalizm, to wiemy, że PiS delikatnie w Krakowie poradził sobie lepiej i Wassermann była właśnie jeszcze bardziej tego żywotnym przykładem. Natomiast cała ta świta która, przelewa się przez miasto okazała się czynnikiem, który nie sprzyja większemu poparciu.
- Zobacz;
Trzeba też przyznać, że jest jeszcze jeden komitet, który popełnił bardzo duży błąd. Bo tak jak wiedzieliśmy, że Tobiasz Bocheński będzie prawie na pewno kandydatem PiS-u w Warszawie, tak w Krakowie widzieliśmy na 99,9 proc, że tym kandydatem ze strony Koalicji Obywatelskiej będzie Olek Miszalski. Zwracaliśmy uwagę, że jest to bardzo ważne, żeby Platforma myślała przyszłościowo i nauczyła się takiego strategicznego podejścia i pozycjonowania kandydatów, i że bardzo ważne jest, aby Aleksander Miszalski dostał „jedynkę” w okręgu krakowskim. Tak się jednak nie stało. To miejsce dostał Bartłomiej Sienkiewicz i wiadomo, że to była jednoosobowa decyzja.
On nawet nie został „dwójką”, ale na liście wyprzedziła go również Jagna Marczłajtis-Walczak, która poprzednio startowała z Podhala, więc nic dziwnego, że nie zrobił spektakularnego wyniku. W takim zestawieniu jego ponad 29 tys. głosów to i tak bardzo duży sukces.
– Tak, spadł na trzecie miejsce w województwie, które w czasach, kiedy PiS rządziło, bardzo mocno odbiło w prawo i uciekło totalnie Platformie. Gdybyśmy cofnęli zegarek, to przecież poza Gdańskiem, Kraków był tym miejscem, gdzie Platforma „świeciła” – czyli dawniej, gdy chodzi o sejmik osiągała jedno z wyższych notowań w kraju. Kraków był miastem, w którym cztery lata temu oddali poparcie urzędującemu od lat włodarzowi, wrośniętemu w stołek. Mimo to nic nie zyskała. Nie przejęła struktur, nie przejęła spółek i nie mogła się budować, bo Majchrowski nigdy nie był tak naprawdę kandydatem Platformy. Zresztą ten mariaż był taki troszeczkę z przymusu, a nie z miłości.
Platforma, w przeciwieństwie do PiS-u, który więcej swoich wyborców ma na wsi, zyskuje w metropoliach, miastach i miasteczkach. Kraków to jedno z 4 największych miast w Polsce i jest teraz szansa, aby zwłaszcza po tym, gdy urzędujący włodarz po ponad dwudziestu latach przestaje startować, żeby przejąć to miasto. Natomiast popełniła bardzo duży błąd, gdy chodzi o strategiczne podejście, nie wystawiając na „jedynce” lokalnego lidera, który bardzo mocno zaistniał w polityce lokalnej i regionalnej w Krakowie, bo przecież Aleksander Miszalski tam właśnie się budował od kilkunastu lat, zaczynając od radnego dzielnicy, przez radę miasta i w końcu po zdobycie mandatu posła. To nie kandydat, który nagle spadł do Krakowa, tylko tu tworzył swoją pozycję. Jeżeli partia latem i na jesieni poprzedniego roku wie, kogo będzie wystawiać w Krakowie, to nie powinna powielać błędu PiS-u, ale realnie rozpocząć kampanię samorządową, czyli kampanię prezydencką w Krakowie. Jednak Aleksander Miszalski dostał „trójkę” i było to ewidentnie nie wykorzystanie tego potencjału, aby go wypozycjonować, zbudować jego pozycję, żeby stał się liderem z Krakowa. To tym gorsze, że teraz przeciwko niemu startuje polityk, który również wywodzi się z Platformy i jedzie na takiej fali troszeczkę establishmentowej. I to właśnie on jest teraz faworytem, bo choć ja uważam, że Łukasz Gibała jest troszeczkę „napompowany”, gdy chodzi o poparcie (były takie sondaże, gdzie on osiągał prawie 40 proc. w pierwszej turze). Naszym zdaniem (zespołu Pers Election – przyp. red.) te skrajne słupki uważamy za mało wiarygodne, natomiast raczej bezsprzecznie (raczej nikt temu nie zaprzeczy) - jest faworytem w pierwszej turze wyborów i dla Platformy to jest problem. Gdy mamy wymieszane sondaże i w żadnym Aleksander Miszalski, mówiąc delikatnie nie wysunął się na czoło rywalizacji, tylko, w zależności od sondażu jest albo drugi, albo nawet czwarty, czy piąty, to kłopotliwa sytuacja w przypadku partii, która dopiero co przejęła władzę i jest głównym trzonem, budującym koalicję rządową, i przed chwilą wysunęła się na prowadzenie w sondażach ogólnopolskich. Więc jeżeli na przykład Aleksander Miszalski nie wszedłby w ogóle do drugiej tury, to była by wizerunkowa katastrofa, zwłaszcza że wynik KO w Krakowie w wyborach parlamentarnych był po prostu słaby. To między innymi zasługa Lewicy, która bardzo mocno „ugryzła” Platformę i i akurat w Krakowie jest trochę wyborców Lewicy, natomiast wynik Platformy i PiS-u w Krakowie był słaby (dla porównania: Warszawa: KO – 43, PiS – 20, L – 13, TD – 13; Wrocław: KO – 41, PiS – 22, L – 14, TD – 13, Kraków: KO – 34, PiS – 25, TD – 17, L – 13, , w skali kraju: PiS – 35, KO – 31, TD – 14, L – 9 – przyp. red.).
Czy uważa pan uważa, że Miszalskiemu uda mu się naprawić ten błąd i zwiększyć swoje poparcie? Co powinno się stać, żeby to poparcie odbudował?
– Są to wybory, które prawdopodobnie są niepowtarzalną szansą na to, żeby Platforma odrodziła się w Krakowie i potem odradzała się w Małopolsce. Bardzo ważne jest jednak to, aby przejęła Kraków, bo to ma potem bardzo daleko idące konsekwencje, a wygrana pozwoliłaby jej złapać bardzo dużo powietrza. Gdy jednak przegra Kraków, to dojdzie dla tej partii do kompromitacji, bo jeżeli by w jednym z czterech największych miast kandydat Platformy nie wszedł do drugiej tury, trudno nazwać to inaczej, jak kompromitacją. Natomiast jeżeli chodzi o sondaże, to według naszych wyliczeń, w tej chwili, jeżeli można mówić o jakiekolwiek pewnej pewności, to na tę chwilę pewne jest praktycznie tylko to, że Łukasz Gibała wygrywa pierwszą turę – oczywiście w takim sensie, że według naszych prognoz zdobywa najwyższy wynik i w II turze będzie startował z wyższej pozycji. Natomiast to poparcie nie byłoby takie hiper wysokie według naszych szacunków, choć oczywiście to jeszcze będzie się zmieniało. Tak naprawdę mamy dziwną kampanię. Na tę chwilę przewidujemy dla Łukasza Gibały w I turze około 31 – 32 procent, a kto dalej i w jakiej kolejności – to jest duży znak zapytania. W naszej symulacji (dla Onetu – przyp. red.) ogłosiliśmy, że to Aleksander Miszalski wszedłby do drugiej tury. Była to symulacja, która zakładała, że w wyborach będzie startował Łukasz Kmita i Rafał Komarewicz. To jest najdziwniejszy wyścig, jaki chyba w życiu obserwowałem.
To bardzo dziwne posunięcie, bo koalicja mocno zapowiadała, że chce mieć wspólnego kandydata i to zarówno w Krakowie, jak i w Nowym Sączu, czy w Tarnowie. I jak widać, poza Tarnowem nic z tego nie wyszło. Do tego PSL i Ireneusz Raś, który też był chętny i brany pod uwagę przez PSL na kandydata na prezydenta Krakowa, poparł oficjalnie Andrzeja Kuliga, czyli człowieka Jacka Majchrowskiego, a Szymon Hołownia i Polska 2050 - poparły Komarewicza. Natomiast Nowa Lewica oficjalnie wsparła Miszalskiego i chce być języczkiem u wagi w sejmiku, licząc na zdobycie mandatów zwłaszcza w Krakowie i zachodniej Małopolsce, ale z kolei Daria Gosek-Popiołek z Razem poparła Łukasza Gibałę. A mamy jeszcze oczywiście m.in. Stanisława Mazura – rektora UEK-u i Konrada Berkowicza z Konfederacji.
– Czegoś takiego, co dzieje się w Krakowie jeszcze nie widziałem. To jest po prostu absurd. Według naszych wyliczeń Koalicja (co prawda minimalnie) odbije Małopolskę. Natomiast według nas Lewica na dziś nie wprowadza żadnego radnego, więc to przejęcie odbywa się tylko radnymi Koalicji i Trzeciej Drogi.
- Zobacz:
Problem Lewicy jest taki, że według naszych obliczeń na tę chwilę nie przekracza ona w skali sejmiku, progu wyborczego – zdobywa 4,3 proc. w Małopolsce, więc niezależnie od tego jaki wynik osiągnąłby ich kandydat w swoim okręgu, to mandatu nie dostanie ze względu na system wyborczy, który na to nie pozwala. Ja od początku miałem takie wrażenie, że Lewica, zdając sobie sprawę z tego, w jak trudnej sytuacji się znalazła, zagrała fortelem - zrobiła taki gambit. Kraków był świetną okazją na to, żeby Lewica przejęła jedną z metropolii, bo gdyby sama Lewica wystawiła Gibałę, to tak naprawdę trudno jest sobie wyobrazić taką sytuację, w której on nie wygrywa i w tym momencie Lewica, można powiedzieć, wywróciłaby stołek dotychczasowych kalkulacji. W sojuszu z Gibałą zaczęłaby się bardzo mocno rozbudowywać w Krakowie i Małopolsce, i tym samym zagroziłaby Platformie i reszcie koalicjantów. Po prostu to jej się zwyczajnie opłacało, natomiast w sytuacji, w której to sama Daria Gosek-Popiołek stwierdziła, że daje poparcie Gibale, zrobiło się przeciwieństwo gambitu i nie da to wzmocnienia Lewicy.
Jednym słowem zapowiada się walka do ostatniej prostej.
– Tak. Według nas Małopolska, obok Lubelszczyzny to będzie jeden z dwóch sejmików, które pozostaną nierozstrzygnięte, do czasu policzenia ostatniego głosu w wyborach. Nawet nie do czasu podania wieczornych wyników late poll, ale oficjalnych wyników PKW. Na dziś mielibyśmy sytuację, w której 20 mandatów zdobywają koalicjanci, a 19 – PiS. PiS więc tu wyraźnie traci, choć przez ostatnie osiem lat miał mocne samodzielne rządy w Małopolsce. Jednak mówimy tu o wygranej przewagą jednego mandatu. Wystarczy, że w jednym okręgu przelało by się dosłownie kilkaset, może kilka tysięcy głosów, trochę inaczej wyglądałaby mobilizacja, i nagle mogłoby być 20 do 19 w drugą stronę. W momencie, kiedy mówimy o przewadze jednego mandatu, to jest sytuacja bez rozstrzygnięcia.
Tak naprawdę wybory samorządowe zawsze niosą za sobą niespodzianki, więc zobaczymy jakie trendy panują w Małopolsce dla PiS-u. Teoretycznie nie należy wykluczyć scenariusza, że na przykład zobaczymy niespodziankę i na przykład wynik KO będzie poniżej naszych obliczeń. Jest to bezprecedensowa sytuacja, gdy PiS po 8 latach oddaje władzę, idzie do wyborów samorządowych, które przecież sam przesunął o rok i idzie do tych wyborów bardzo mocno wewnętrznie skłócone, bardzo niejednolite, gdzie politycy są bardziej pochłonięci obawami, co się z nimi stanie pod kątem ich przyszłości zawodowej, niż co się stanie z ich szyldem, tam, gdzie PiS na razie poniósł klęskę. Wypozycjonowanie jakiegoś nowego nazwiska w Krakowie, gdzie poza Krakowem, w tych konserwatywnych regionach zaczyna mocno rezonować alternatywa, którą jest Trzecia Droga, a jeszcze na flance będą go „gryźli” konfederaci w lokalnej koalicji z Bezpartyjnymi, jest bardzo trudne.
A jak pan typuje, jeśli chodzi o miasto? Kogo zobaczymy w drugiej turze? Można już w ogóle coś na ten temat powiedzieć?
– Na dzisiaj najbezpieczniej i najpewniej jest powiedzieć, że zobaczymy Łukasza Gibał i jego kontrkandydata. Kto nim będzie – tu sytuacja jest skomplikowana, bo w obliczeniach mamy Gibałę i potem dość długo nic. Tak jest przynajmniej na dziś, przy obecnych słupkach. Potem mamy Miszalskiego, ale tak naprawdę stawka jest dosyć mocno spłaszczona (może poza Berkowiczem, bo gdy chodzi o niego to uważam, że ten wynik będzie słaby - w okolicach 5-6 procent). Na pytanie, kto będzie w drugiej turze wyborów prezydenckich w Krakowie należy odpowiedzieć, jak biorąc pod uwagę trendy i kurs – czyli taki marsz Platformy po przejęcie kolejnych szczebli władzy, aż do 2025. Według tej symulacji dochodzi do starcia Łukasza Gibały i Aleksandra Michalskiego, a każdy inny scenariusz byłby bardzo dużym problemem dla Platformy, która, niezależnie od tego, co się stanie potem, jeżeli Miszalski nie wszedłby do drugiej tury, musiałaby się mierzyć z mocną krytyką.
Wstrzymuję się jednak z mówieniem, co się stanie, dlatego, że naszym zdaniem pretendentem do tego, aby wyjść z buławą z drugiej tury jest jednak Miszalski, z tej prostej przyczyny, że tak jak mówiliśmy, to nie jest kandydat podrzucony, to nie jest kandydat „z teczki”, tylko samorządowiec, który równocześnie reprezentuje ogólnopolską partię, która zaczyna się wzmacniać i pnie się w górę, a nie spada w dół. Więc wszystko za nim przemawia. Miszalski ma również pewne predyspozycje, aby pozyskać elektorat, który stoi za Gibałą, bo paradoksalnie Gibała to byłe dziecko PO. Obaj też mówią do podobnego pokolenia. Więc ten elektorat nie poprze w drugiej turze np. Kuliga, tylko kogoś takiego jak oni.
Czy nie uważa pan, że z kolei Rafał Komarewicz, jako kandydat centrowy, startujący z Trzeci Drogi, ma szansę sięgnąć jednak po wyborców PiS-u i zagospodarować tych, którzy mogą w nim zobaczyć alternatywę dla Miszalskiego czy Gibały?
– W tym momencie PiS zadeklarował, że wystawi Kmitę, natomiast Komarewicz nie jest jednak kandydatem Trzeciej Drogi, ale Polski 2050. I w tym wszystkim jest jeszcze Stanisław Mazur, który swoją kampanię prowadzi już prawie od roku, a jest to też kandydat sięgający po poparcie elektoratu pisowskiego. Napięcie jest i można się spodziewać niezbyt czystej walki, jak choćby rozpuszczenie w mediach informacji o długach Gibały, zaciągniętych wobec swojego ojca. To są najdziwniejsze wybory, jakie do tej pory obserwowałem i mam wrażenie, że im niżej zejdziemy w regionach, im jest to bardziej lokalne podwórko, tym bardziej będzie to będzie to ciekawe, tym bardziej, że partie zachowują się tak, jakby te wybory miały się odbyć na jesieni, a są już za kilka tygodni.